Ahern Jerry - Krucjata 11 Odwet.txt

(260 KB) Pobierz
JERRY AHERN



KRUCJATA: 11 ODWET

(Przełożyła: Elżbieta Białonoga)

Dla Dona i Tope'a - wszystkie wasze dobre pomysły sš w tej ksišżce, przyjaciele...

ROZDZIAŁ I

Otworzył oczy, ale zaraz je zamknšł; niebieskawe wiatło raziło go bolenie. Po chwili znowu spróbował unieć powieki. Poruszył głowš. To kolejny sen. A jednak odrętwienie szyi było aż nadto realne. Przecież oczy miał naprawdę otwarte. Spojrzał w górę, w prawo na mały ekran. Czas minšł - oznajmiały litery. Nad tym napisem znajdował się elektroniczny wywietlacz. Mężczyzna z wysiłkiem odczytał: Lata - 501, Miesišce - 3, Dni - 30, Godziny - 14, Minuty - 6, Sekundy - 19. Ostatnia liczba zmieniła się na 20, gdy mrugnšł oczami.
- Boże, a więc stało się. - Jego głos był tak chrapliwy, że sam z trudem go rozpoznał.
Napišł mięnie i spróbował usišć. Pokrywa kapsuły bez najmniejszego oporu uniosła się. Wolno i ostrożnie przełożył nogi przez krawęd legowiska. Siedział teraz na małej, płytkiej ławeczce. Ramiona, nogi, kark, szyję, całe ciało miał sztywne i obolałe. Na półce pod wywietlaczem zauważył ulotkę w plastikowej, przezroczystej okładce. Sięgnšł po niš.
Uwaga! Przeczytaj uważnie, natychmiast po przebudzeniu ze snu narkotycznego. - Przeniósł wzrok na ostatnie linijki druku. - Dla uzyskania szczegółowych informacji zapoznaj się z instrukcjš TM-86-2-1, którš znajdziesz po lewej stronie komory kriogenicznej.
Wzruszył ramionami, zabolało. Pochylił się i zajrzał do głównej kabiny. Z daleka zobaczył, że niektóre lampki kontrolne pulpitu sterowniczego pogasły. Nie działał też centralny monitor komputera. Mężczyzna spojrzał na stojšcš obok kapsułę. Pokrywa też się podnosiła, budził się leżšcy pod niš człowiek. Jak upiór unoszšcy wieko trumny. Przypominały mu się sceny z oglšdanych w dzieciństwie horrorów Beli Lugosiego.
Spróbował wstać i podejć, by zajrzeć do kapsuły, poczuł zawroty głowy. Poczekał, aż pokrywa komory zupełnie odsłoni wnętrze.
Zaschło mu w gardle, więc mówił z trudem:
- Craig, hej, hej. Craig, Craig Lerner, hej, to się stało. Zgodnie z rozkazami. Mogli nas odwołać, ale nas nie odwołali. Stało się, Chryste, to naprawdę się stało!
Lerner popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- Stało się, Craig, trzecia wojna wiatowa, słodki Jezu... - urwał w pół zdania. Wyglšdało na to, że Lernerowi chce się płakać, ale łzy nie napływajš mu do oczu. Minęła godzina, sprawdził to na jednym z pokładowych zegarów.
Dodd poruszał się sztywno, nienaturalnie. Pierwszy oficer Craig Lerner szedł za nim. Zatrzymali się przy iluminatorze pozwalajšcym zajrzeć do ładowni. Mężczyzna wcisnšł guzik. Zaskoczyło go, że przesłona iluminatora wcišż działa. Płytki rozsunęły się promienicie jak rozkwitajšcy pšk tulipana. Przywarł czołem do pleksiglasu. Ciężko oparł się o cianę. Brak grawitacji sprawił, że znów poczuł się le. Patrzył na dwadziecia komór kriogenicznych, takich samych jak ta, którš niedawno opucił. Mniejsze kapsuły zawierały embriony zwierzšt.
Odchylił się od okienka i chwycił za poręcz biegnšcš wzdłuż kadłuba.
- Budzimy ich, kapitanie? - odezwał się Lerner.
- Do cholery z tym kapitanem. Chyba nie zamierzasz mnie tak nazywać po pięciu wiekach...
- Budzimy ich, Tim?
- Nie. Tylko oficera naukowego. Ta dwudziestka zostaje. Obudzimy ich, jak tylko się przekonamy, że jest sens. Jeli nie, hm... W przeciwnym razie... - nie dokończył. - Id obudzić... no...
- Jeffa? Jeffa Stylesa?
- Tak, do diabła! - Timothy Dodd potrzšsnšł głowš. - Cholera, nic nie pamiętam. Muszę na chwilę usišć.
- W porzšdku, Tim.
Patrzył za Lernerem, gdy ten podszedł do trzeciej, wcišż zamkniętej kapsuły. Znów potrzšsnšł głowš.
- Jeli tam, na dole jeszcze co istnieje, to reszta... reszta...
Nie puszczajšc się poręczy, doszedł do fotela pilota i usiadł z ulgš. Zapišł pasy. Walczył z nieprzyjemnym drżeniem żołšdka. Wydawało mu się, że Lerner doszedł do siebie bez podobnych problemów. Dodd zastanawiał się, czy to kwestia wieku. Lerner miał trzydzieci trzy lata, a Dodd czterdzieci cztery. Wzruszył lekko ramionami, pamiętajšc, że musi do minimum ograniczać gwałtowne ruchy.
Zwlekał z odsłonięciem ekranu widokowego. Przeczytał kopię TM-86-2-1, którš dostał od Lernera. Instrukcja mówiła, że należy powstrzymać się od picia i jedzenia kilka godzin po przebudzeniu. Informowano, że po pierwszym posiłku może wystšpić rozstrój żołšdka i nudnoci. Sama myl o tym sprawiła, że kapitanowi zebrało się na wymioty. Po pięćsetletnim pocie nie miał jednak czym wymiotować. Znów potrzšsnšł głowš, kiedy patrzył na dwadziecia komór w ładowni. Mógł też zobaczyć swoje odbicie w iluminatorze. Twarz miał szczuplejszš niż zwykle, okolonš bujnym, wyglšdajšcym na trzytygodniowy, zarostem. A teraz, gdy siedział przypięty pasami do miękkiego fotela, czuł, że jego ramiona sš słabe i bezwładne, a palce sztywne. W tym TM-86-2-1 wspomniano o możliwoci wystšpienia podobnych objawów.
Usłyszał głos Lernera. Zbyt szybko odwrócił się w stronę oficera i żołšdek znów podszedł mu do gardła. Dodd zamknšł oczy.
- Kapitanie, obudziłem Stylesa. Czuje się tak samo podle, jak ty. Ale to nie potrwa długo.
Dowódca miał w zasięgu ręki specjalne woreczki. Wzišł jeden i podniósł do ust, ale nie zwymiotował.
Lerner zajšł fotel z prawej strony stanowiska pilota. Styles stanšł za nimi. Obrócili się na fotelach ku niemu. Był już w niezłej formie i mógł rozmawiać.
- Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. To znaczy... Czy żadnemu z was nie przyszło do głowy, że to sen, nasz wspólny sen?
- We nie się nie wymiotuje - mruknšł Dodd.
- Jeste oficerem naukowym. Co, u diabła, masz właciwie na myli? - spytał Lerner.
- To tylko sugestia. - Styles rozłożył ręce. - Według jednej ze szkół filozoficznych, cała rzeczywistoć jest w gruncie rzeczy czystš fantazjš, a wszystkie dowiadczenia sš tworem wyobrani.
- To szmatławe teorie, w takich okolicznociach mogš łatwo doprowadzić cię do obłędu. Daj sobie z nimi spokój. Do diabła, nikt jeszcze nie znalazł się w podobnej sytuacji.
- Tim ma rację, Jeff. Ten sen wyglšda cholernie realistycznie.
Dodd rozemiał się, widzšc, że Craig Lerner uszczypnšł się mocno na wszelki wypadek i skrzywił z bólu. Styles też był tym ubawiony.
- W porzšdku, to nie sen. Mówiłem, że to tylko sugestia. Co teraz robimy, Tim? Ty jeste tu kapitanem.
- A ty oficerem naukowym, Jeff, i moim doradcš - odparł Dodd.
Styles zmrużył oczy i zaczšł przerzucać laminowane strony notesu. Był to gruby kołonotatnik, zamykany na mocny suwak. W końcu Jeff znalazł stronę, której szukał.
- Napisali, że najpierw powinnimy ustalić pozycje pozostałych statków floty. Wystartowalimy razem z pięcioma innymi, zgadza się?
- Taaak... - Dodd obrócił się na fotelu w stronę pulpitu sterowniczego. Włšczył jaki przycisk. Rozległ się monotonny hałas urzšdzeń pneumatycznych.
- Roje meteorów, awaria baterii słonecznych, uszkodzenie komputera pokładowego, czyżby... - zaczšł Styles.
Dwie częci przesłony ekranu widokowego rozsunęły się bezgłonie. Styles zapomniał, co chciał powiedzieć, a Dodd głono westchnšł.
- Oni wszyscy... - zaczšł Lerner, ale i on urwał.
Po obu stronach ich promu pięć innych statków sformowało szyk zbliżony kształtem do niesymetrycznego klina. Na prawo od nich panowała jasnoć, a poniżej mogli widzieć co, co mogło być tylko Ziemiš. Lerner przy pomocy komputera pokładowego ustalił położenie statków w Układzie Słonecznym. Tak, to była Ziemia. Ale to nie była ta sama błękitna kula, którš można było oglšdać z Księżyca. Ile lat temu? Czy czas wcišż miał jakie znaczenie? Widzieli plamy zieleni i, większe od nich, plamy błękitu, ale kształty kontynentów różniły się od tych, do których przywykli.
- To Ameryka, Stany Zjednoczone - wyszeptał Lerner.
- Ale, Jezu, nie widzę Florydy. I... Zachodnie Wybrzeże... ono jest...
Dodd odwrócił wzrok od swego rodzinnego lšdu i popatrzył na pozostałe statki floty. Wyglšdały na nie uszkodzone. Zakładał, że na każdym z nich odzyskało wiadomoć po trzech członków załogi i że po dwudziestu spoczywa bezpiecznie w chłodnych ładowniach promów. Zamknšł oczy.
- Mylisz, że tam na dole, jest wcišż jakie życie? Nie ma miast, to pewne, komputer nie zanotował żadnego promieniowania podczerwieni. Instrumenty wskazujš, że warstwa atmosfery jest teraz bardzo cienka. Styles odebrał jakie sygnały przez radio, ale sš zbyt słabe, żeby je rozszyfrować. Może pochodzš z naturalnego ródła.
Dodd spojrzał na Lernera. Potem krzyknšł do prowadzšcego nasłuch Jeffa:
- Jeff, przełšcz się na częstotliwoć gradowš, nie pimy już od kilku godzin...
- Od trzech godzin i czterdziestu dziewięciu minut, kapitanie. Na Ziemi jest teraz czwarta rano czasu wschodnioeuropejskiego.
- No włanie. Musimy połšczyć się z innymi promami. To znaczy, wemiemy się w końcu do roboty.
- Racja, Tim. Nie ma na co czekać.
Timothy Dodd podniósł mikrofon - wolał to niż laryngofon.
- Tu Eden jeden, wzywam flotę Edenu. Eden jeden wzywa flotę Edenu, ogólne wywołanie! Odbiór!
Przez chwilę panowała cisza. Przerwał jš kobiecy głos:
- Tim, tu Jane Harwood. Mój pierwszy oficer włanie wstał, ale choruje. Obudziłam się jakie trzy godziny temu. Jestem tylko trochę sztywna, odbiór.
- Zrozumiałem cię, Eden trzy. Pozostań na linii. Powiedz swojemu oficerowi, żeby zjadł trochę krakersów, ma normalne objawy. Czy kto jeszcze nie pi? Odbiór!
- Eden dwa gotów do działania, kapitanie. Pozwoliłem sobie obudzić sekcję ładowniczš i zaczęlimy sprawdzać system zwany EML. Co to takiego, u diabła? Odbiór!
- Pamiętasz Moduł Eksploatacji Księżyca, Eden dwa? Tym razem to Moduł Eksploatacji Lšdu, podlega moim rozkazom. Wyobrażasz sobie, że po prostu wylšdujemy? - Zrezygnował ze zbędnej teraz radiowej procedury. - No, słucham?
- No cóż, kapitanie, w każdym razie doktor Halverson i porucznik Kurinami nie mogš się już doczekać akcji. Wyłšczam...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin