Ahern Jerry - Krucjata 04 Skazaniec.rtf

(650 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

JERRY AHERN

 

 

 

Krucjata

4. Skazaniec

 

(Przełożył: Stanisław Koniński)

 

 

SCAN-dal

 

Wszelkie podobieństwo do postaci żywych lub martwych, rzeczywistych miejsc, produktów, firm, organizacji i instytucji jest czysto przypadkowe i niezamierzone.

 

 

Walterowi - dziękując za wszystko, co było beznadziejnie nieodpowiednie, a mimo to znowu się zdarza. Wszystkiego najlepszego.

 

ROZDZIAŁ I

 

Doktor John Thomas Rourke zakończył pakowanie plecaka i upewnił się, że jest on dobrze umocowany na bagażniku Harleya. Sprawdził jeszcze, czy ogień jest wygaszony i czy czegoś nie zapomniał. Spodziewał się, ze przed końcem dnia zabraknie mu benzyny, musiał więc ruszyć ku jednej ze strategicznych cystern paliwowych, której położenie wskazał mu Samuel Chambers, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych II.

Upłynął blisko tydzień od czasu, kiedy Rourke opuścił Schron, gdzie uzupełnił ekwipunek i odczekał jeszcze dzień, by Paul Rubenstein mógł przygotować się do podróży. Wyjechał w tym samym dniu, w którym Paul wyruszył na Florydę w poszukiwaniu swych rodziców, być może ocalałych po apokalipsie Nocy Wojny. “Czy to ostatnia wojna światowa?” - zastanawiał się John, patrząc na mglistą, poświatę wokół wschodzącego słońca. Przymocowany do ramy Harleya licznik Geigera wskazywał normalny poziom promieniowania, jednakże mężczyzna był pełen obaw i niepokoju o najbliższych. W czasie tych siedmiu dni poza schronem nie odnalazł żadnego śladu żony ani dzieci - Michaela i Annie.

Zmierzał na wschód sądząc, że Sarah i dzieci z jakiejś przyczyny kierowali się ku wybrzeżu Georgii, może w celu uniknięcia spotkania z bandytami lub Rosjanami. Na tych domniemaniach Rourke opierał wszystkie nadzieje.

Ujął w dłoń colta CAR-15, odłączył trzydziestonabojowy magazynek, sprawdził zamek i usunął uwięziony w komorze pocisk. Następnie napełnił magazynek amunicją i odwodząc kurek, zamocował go na miejscu w otworze.

Pochyliwszy głowę, przerzucił przez plecy półautomat ze składaną kolbą.

Kopnięciem złożył stopkę motocykla i włączył silnik. Jednostajny pomruk maszyny uspokoił Johna.

Wybrał tego Harleya przed wojną, bo czuł, że jest najlepszy. I rzeczywiście, nigdy dotąd go nie zawiódł. Podobnie niezawodny okazał się zegarek Rolex Submariner, karabin i pistolet Detonic oraz sześciocalowy rewolwer Python. Sprawnie działające wyposażenie pomogło mu wyjść cało z wielu opresji.

Spojrzał na przełęcz w dole i podążył wzrokiem za drogą pnącą się od koryta rzeki w górę zbocza.

Czy Rubenstein żyje? Czy odnalazł swoich rodziców? Znajdowali się oni gdzieś na Florydzie, która - podobnie jak pozostała część Stanów Zjednoczonych - należała do Armageddon, z tym że było tam jeszcze gorzej, gdyż władzę na Półwyspie sprawowali komuniści kubańscy za przyzwoleniem Sowietów, nominalnych zwycięzców wojny. “Sarah, Michael, Annie... Wkrótce - myślał Rourke - będą dorastać.” Michael miał prawie siedem lat, Annie - niecałe cztery.

John zapalił motor i ruszył z małej polany, gdzie biwakował w nocy, starając się jechać w pobliżu gór, zanim zbliżył się do Piedmont. Szukał jakiegoś śladu obozowiska, śladu podków zostawionego przez konie, na których Sarah z dziećmi wyjeżdżała z Tennessee, aby go odszukać. Poprawił okulary słoneczne. Ruszył krętym szlakiem zwierząt, który wiódł poza las.

Dojeżdżając do skraju lasu zwolnił, by zlustrować widoczną teraz przełęcz w dole. Postawił kołnierz skórzanej kurtki, osłaniając się przed zimnem. Osobliwe zmiany pór roku również go niepokoiły - według kalendarza było lato.

Słyszał szum wody, ale to nie dlatego zgasił silnik i zaczął nasłuchiwać, wstrzymując w napięciu oddech. Uśmiechnął się. Zapalił jedno ze swoich małych, ciemnych cygar i wytężył słuch, zaciągając się szarym dymem i wypuszczając go obficie przez nozdrza.

Dobiegł go odgłos serii z karabinów, hałas silników. “Bandyci - pomyślał - na drodze w dole, biegnącej wzdłuż przełęczy”. Zsiadł z motoru, zwalniając stopkę i podszedł do krawędzi, z której rozciągał się widok na kanion rzeki. Z futerału pod kurtką wyciągnął lornetkę Bushnella i skierował szkła na drogę poniżej. Zobaczył motocykl z kierowcą pochylonym nisko, a sto lub mniej jardów z tyłu ze dwa tuziny cyklistów. W niewielkiej odległości za nimi sunęło kilka półciężarówek, wypełnionych bandytami. John skupił wzrok na kierowcy motocykla. Była to kobieta. Pęd powietrza rozwiewał jej długie, rude włosy.

Nagle kobieta straciła panowanie nad pojazdem i maszyna wyśliznęła się spod niej. Podniosła ją, bandyci byli coraz bliżej. “Pewnie chcą ją zgwałcić, obrabować, a potem zamordować” - pomyślał. Postawiła motocykl i znowu zapuściła silnik. Ścigający byli teraz nie dalej niż trzydzieści jardów za nią. Znów odezwał się ogień karabinu. Wyprowadziła motor na drogę; Rourke widział, jak skurczyła się, kiedy wśród skał odbił się echem wystrzał z pistoletu. Zgarbiła plecy, zachwiała się na motocyklu i pochyliła się jeszcze niżej nad kierownicą. Rourke ustawił dokładniej ostrość. Dziewczyna musiała być ranna. Powiódł wzrokiem wzdłuż drogi. Pościg trwał. Strzelanina nie ustawała ani na chwilę.

Schował lornetkę do futerału. Odbezpieczył i zarepetował karabin.

Powoli wrócił do Harleya, przerzucił prawą nogę przez siodełko i usadowił się na nim, po czym kopnął stopkę.

- Niech to szlag! - zaklął.

Ruszył wśród linii drzew, rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniego zjazdu z przełęczy.

Ścieżka wiodąca do wąwozu była stroma. Rourke kierował maszynę w dół, wlokąc nogi po ziemi. Odgłosy strzałów stawały się coraz głośniejsze, a twarz dziewczyny była teraz wyraźnie widoczna. Kiedy młoda kobieta podniosła głowę i obejrzała się na ścigających, John dostrzegł, że jest piękna.

Rourke wypadł na drogę. Harley podskoczył na kopczyku gliny. Mężczyzna dodał gazu i pochylił się nad maszyną. Dudniący ryk silnika stawał się coraz głośniejszy. John dogonił dziewczynę. Ta przywarła do motocykla. Z tyłu dobiegł huk wystrzałów. Rourke dobył CAR-15, odbezpieczył go i zaczął strzelać, nie oglądając się na ścigających. “Trochę ognia z karabinu może ostudzi ich zapał - myślał Rourke. - Tylko idiota pchałby się pod kule.”

Zarzucił karabin z powrotem na ramię i znów dodał gazu. Ruda dziewczyna była teraz mniej niż dziesięć jardów przed nim, jej japoński motocykl zdawał się pracować na pełnych obrotach. John usłyszał serię. “Broń automatyczna” - ocenił i skręcił w lewo. Jechał teraz wzdłuż brzegu rzeki. Dziewczyna przed nim straciła równowagę - motocykl zachybotał się.

Droga z przodu skręcała, mimo to Rourke prowadził Harleya na pełnym gazie, stale zmniejszając odległość między nim a ranną dziewczyną. Pięć jardów, cztery, sześć stóp, pięć. Trzy stopy. Był tuż przy niej.

Odsunął w bok karabin i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna popatrzyła na niego. Jej spojrzenie było pełne strachu.

- Chodź! - krzyknął. - Szybko!

Nie zwalniając, w pełnym biegu, pomógł jej przesiąść i na swój motocykl. Z trudem utrzymywał równowagę. W końcu dziewczyna usiadła za nim. W tym samym momencie motocykl dziewczyny osunął się w dół kanionu i po chwili z głośnym pluskiem wpadł do rzeki.

John zmniejszył prędkość i szerokim łukiem wszedł w zakręt. Strzelanina z tylu wzmogła się. Słyszał ciężki oddech pasażerki. Poczuł, jak jej głowa opada bezwładnie na jego plecy.

- Trzymaj się, do cholery! - krzyknął.

ROZDZIAŁ II

 

Rourke dodał gazu, oglądając się za siebie, skąd dobiegał terkot broni bandytów. Spojrzał na ostre wzniesienie zbocza przed sobą. Dziewczyna jęczała z bólu.

Balansując poderwał w górę swój wielki motor, przeskoczył garb terenu i znalazł się na wąskim grzbiecie. Skręcił kierownicę w lewo i ruszył wzdłuż grobli. Pościg zbliżał się.

Rourke prowadził motocykl wzdłuż grzbietu, mając za sobą motory i półciężarówki. Zauważywszy szczególnie stromy zjazd, wiodący z powrotem na drogę, zmniejszył prędkość i zawrócił. Przemknął o niespełna jard przed pierwszą z ciężarówek i oddał dwa szybkie strzały z pistoletu w przednią szybę samochodu. Ciężarówka stoczyła się po zboczu. Za moment rozległ się huk eksplozji. Rourke poczuł na twarzy gorący podmuch. Znowu dodał gazu. Zjeżdżał już na drogę, kiedy usłyszał słaby głos dziewczyny:

- Kim jesteś?

Spojrzał za siebie. Na rozbitą ciężarówkę wpadła inna i nastąpił drugi wybuch. Bandyci jednak nie zrezygnowali. Kule coraz częściej świstały obok Johna i dziewczyny. Droga pięła się teraz pod górę.

Stojący na ciężarówkach mężczyźni i kobiety strzelali ponad kabinami z broni szturmowej. Rourke wyciągnął Detonicsa, odwiódł kurek i czterema strzałami wyeliminował z gry najbliższego motocyklistę.

- Trzymaj się! - zawołał John do kobiety.

Strzały z ciężarówki nie milkły. John dodał gazu i na najwyższych obrotach wjechał do strumienia. Dotarłszy na drugi brzeg, znów chwycił za pistolet. Kolejny przeciwnik ugodzony kulami, wpadł do wody, a jego motocykl rozbił się na wielkim kamieniu leżącym pośrodku strugi Rourke zawrócił swój pojazd w kierunku drogi.

Jazda w górę była jednak coraz trudniejsza. Dziewczyna traciła siły. Zmęczenie dawało się we znaki i Johnowi. Pościg nadal nie ustawał. Harley wyśliznął się spomiędzy ud mężczyzny. Rourke wstał, wyciągnął pistolet i zabił kolejnych napastników.

- Dalej, chodź! - wrzasnął do dziewczyny, stawiając motocykl. Modlił się w duchu, żeby nie był uszkodzony. Udało mu się jednak zapuścić silnik i ruszył w stronę brzegu rzeki.

Obejrzał się. Jedna z półciężarówek nie wyrobiła zakrętu i stoczyła się w przepaść. Za nim ciągle jechało trzech motocyklistów. Dwie ciężarówki, plujące z przyczep ogniem, powoli zjeżdżały z drogi na pochyłość.

Przyspieszył, oceniając już dystans od brzegu rzeki do przymocowanego tam promu. Jakiś tuzin stóp. Starał się oszacować długość promu, długość pojazdu przy brzegu rzeki. Mając przed sobą dwieście jardów, przesunął na bok karabin i powiedział szybko do dziewczyny:

- Cokolwiek się stanie, trzymaj się, a kiedy krzyknę: “puść!”, zrób to!

W odległości stu jardów skręcił w lewo. Teraz zauważył, że odległość między brzegiem a promem jest większa - liczyła teraz około osiemnastu stóp. Do dużej sosny, rosnącej jakieś pięć lub sześć stóp od wody, była przywiązana gruba lina.

Rourke znowu krzyknął do dziewczyny:

- Trzymaj się mocno!

Zawrócił motocykl, kierując go prosto ku nabrzeżu. Harley podskakiwał na nierównym gruncie. John zwiększył obroty, poderwał przód pojazdu i motor wyskoczył ponad wodę. Za chwilę tylne koło uderzyło o deski pokładu, motor wpadł w poślizg. A ponad piskiem opon i warkotem silnika wciąż brzmiały odgłosy strzałów.

Zatrzymanie motocykla wymagało wiele wysiłku, w końcu Harley stanął nie dalej niż sześć cali od skraju pokładu. Rourke osadził go w miejscu i natychmiast rozpoczął gęsty ostrzał z karabinu. Strzelając biegł przez pokład.

Dopadł liny przytrzymującej prom przy brzegu i krzyknął do dziewczyny:

- Zabezpiecz mój motor, jeśli dasz radę!

W lewej ręce miał chromowany nóż szturmowy, którego obosiecznym ostrzem ciął teraz linę. Ta postrzępiła się i pękła. Nurt porwał prom. John rozsunął teleskop karabinu i zdjął osłony obiektywów. Skierował szkła ku najbliższemu z bandytów na motocyklach i wypalił niemal natychmiast, gdy linie celownika znieruchomiały.

- Jeden - warknął, kiedy pierwszy spadł z maszyny. Przesunął lufę wzdłuż brzegu rzeki.

- Drugi - szepnął po kolejnym wystrzale, gdy następny kierowca spadł ze swego pojazdu, a jego motor wpadł do wody. Szukał teraz następnego celu. Wzdłuż rzeki jechały dwie półciężarówki. Namierzył kierowcę pierwszej.

- Trudny strzał - mruknął, po czym pociągnął za spust. Nie chybił.

Głowa kierowcy opadła do tyłu, a pojazd zjechał w lewo, uderzając o brzeg i wpadając do wody. Mężczyźni i kobiety już zeskakiwali z przyczepy samochodu.

- O, nie - mruknął pod nosem, kierując celownik na uciekających. Wypalił raz, drugi, trzeci, dosięgając niektórych jeszcze w powietrzu, kiedy opuszczali przyczepę. Innych trafiał, gdy biegli.

Podniósł lufę karabinu. Zobaczył resztę ocalałych bandytów, umykających z przystani. Nie miał ochoty na dalszą wymianę ognia.

Odwrócił się i popatrzył na dziewczynę o rudych włosach. Ruszył ku niej szybkim krokiem, aby ją złapać, zanim zwali się przez burtę w nurt wody. Chwycił w samą porę. Była już nieprzytomna, a jej lewe ramię ciągle krwawiło. Przesunął dłonią po jej plecach i znalazł ranę po kuli.

ROZDZIAŁ III

 

- Tylko ja umiem jeździć motocyklem, więc sądziłam, że jestem wybrana. Zawsze mówiłam o równości płci, a to była moja wielka szansa. Kiedy rodzice dają ci imię w rodzaju: Sissy, nie można siedzieć bezczynnie i być wiecznym niemowlęciem.

Rourke spojrzał na dziewczynę, oczy mu się uśmiechały.

- Więc Sissy musiała udowodnić, że nie jest “Sissy”! Dlatego ryzykowałaś?

Dziewczyna skrzywiła się nieco, gdy John sprawdzał bandaż na jej lewym ramieniu, gdzie ugodziła ją kula.

- Mam szczęście... - zaczęła, lecz zaraz syknęła przez zęby, gdy zdjął z niej koc i zajął się raną po prawej stronie klatki piersiowej. - Mam szczęście, że jesteś lekarzem.

- Masz szczęście, że ta kula nie połamała ci żeber. Trafiła cię dokładnie pod kątem prostym, prześliznęła się między drugim i trzecim żebrem i tam utkwiła. Za kilka dni będziesz czuła się dobrze. Czas na ten stary dowcip o facecie, który jest ranny w obie ręce. Pyta lekarza: “Mówił pan, że po zdjęciu bandaży będę mógł grać na skrzypcach?” Lekarz potakuje, a facet na to: “Świetnie! Nigdy przedtem nie umiałem grać na skrzypcach!” Nic ci nie będzie...

- Po tym, jak zemdlałam, czy ja... aaa... - zająknęła się dziewczyna.

- Co chciałaś powiedzieć przez to swoje “aaa”? Ale tylko zemdlałaś. Poprowadziłem prom w dół rzeki, zrobiłem około dwudziestu pięciu mil i tutaj usunąłem ci kulę spomiędzy żeber. Potem zdecydowałem, że możemy sobie zrobić mały postój. I oto jesteśmy. - Mężczyzna wskazał nadbrzeżną polanę, półkole jasnozielonych sosen i kilka cedrów po drugiej stronie, za którymi wznosiły się wzgórza.

Nic wtedy nie mówiłam? - zapytała znów dziewczyna. Rourke przyklęknął obok niej. Popatrzył jej w twarz, na której widać było, oprócz ulgi, którą czuła mimo bólu, również niepewność i lek.

- A czego nie powinnaś mówić? - spytał cicho.

- Nie... po prostu...

- Nie sądzę, żeby ci bandyci ścigali cię z innego powodu oprócz tego, że byłaś sama i bezbronna, a oni szczególnie lubią wykorzystywać takie sytuacje. Ale dlaczego mówiłaś, że byłaś jedyną osobą, umiejącą prowadzić motor, i do czego zostałaś wybrana?

- Po prostu... Kilkoro moich przyjaciół. Od początku wojny byliśmy... wysoko w górach i musieliśmy... aaa... - dziewczyna przerwała.

- Jak będziesz następnym razem mówiła “aaa”, ostrzeż mnie wcześniej, żebym zdążył wyjąć z apteczki szpatułkę i zbadać ci migdałki - powiedział John.

- Przepraszam. - Uśmiechnęła się. - Chodzi tylko o to... aaa... - roześmiała się, lecz w chwilę później w kącikach oczu pojawiły się łzy, gdy dotknęła opatrunku na klatce piersiowej.

- Zapomniałem ci wspomnieć, że nie powinnaś się śmiać - rzekł powoli Rourke.

- Po prostu obiecałam...

- Aha. - John podał jej wyciągniętą z portfela kartę identyfikacyjną.

- Agent CIA?

- Na emeryturze. Nie sądzę nawet, żeby CIA jeszcze istniała. Chodzi mi tylko o udowodnienie ci, że możesz mi zaufać...

Rourke wyjął swoje małe, ciemne cygaro i przypalił je w ogniu zapalniczki.

- No więc? - zapytał.

- Nazywam się Sissy Wiznewski, właściwie doktor Wiznewski. Jestem pewnego rodzaju geologiem - zaczęła.

- Jakiego rodzaju?

- Sejsmologiem. My, to znaczy dr Jarvus, dr Tanagura, Peter Krebbs i ja, byliśmy obsadą stacji pomiarowej w górach.

- Nie rozumiem.

- Cóż, może o tym nie wiesz - zaczęła znowu - ale tu...

- Wokół znajdują się pęknięcia tektoniczne - wpadł jej w słowo. - Ale natężenie wstrząsów na tym terenie było dotychczas nieznaczne.

- Owszem, to prawda. Dlatego tu byliśmy. Rejestrowaliśmy wstrząsy powierzchni dla porównania z ruchami tektonicznymi w Kalifornii i wzdłuż Zachodniego Wybrzeża. Być może czytałeś albo widziałeś w telewizji coś o tym, jak naukowcy próbują poznać sposoby łagodzenia trzęsień ziemi, zanim ciśnienie między płytami skalnymi staje się tak poważne, że jedna z nich osuwa się i następuje duże trzęsienie ziemi.

- Tak... - powiedział w zadumie, przypatrując się uważnie dziewczynie. Zauważył, że miała zielone oczy. - Więc badacie te ruchy płyt, aby dotrzeć do przyczyny tego, co, poza erą geologiczną, przyczyniło się do stabilności i aby dowiedzieć się, co możecie zdziałać w procesie łagodzenia.

- Tak - przerwała mu. - Aby dowiedzieć się, co moglibyśmy zrobić dla ustabilizowania płyt na Zachodnim Wybrzeżu. Gdybyśmy zbadali rezultat systemu pęknięć, wówczas, być może, potrafilibyśmy znaleźć sposoby likwidacji napięć tektonicznych w tamtym rejonie.

- Dawało to jakieś skutki? - spytał.

Tak, tak sądzę. To znaczy, wszystkie gromadzone przez nas wstępne dane zdawały się wskazywać, że prace badawcze posuwają się we właściwym kierunku. Ale było jeszcze za wcześnie, żeby coś powiedzieć, a potem... - dziewczyna przerwała i spuściła głowę.

- Co? Byłaś czymś w rodzaju gołębia Noego? Wysłali cię żeby sprawdzić, czy uchowało się jeszcze coś ze świata?

- Nie - odparła głosem tak cichym, że Rourke ledwie ją słyszał.

Sądził, że dziewczyna ma mniej więcej dwadzieścia siedem lub dwadzieścia osiem lat. Domyślał się, że jest coś, co ją przeraża bardziej niż pościg bandytów, czy nawet sama wojna.

- Odkryliście coś. Coś, z czym nie możecie już dłużej czekać - podpowiedział jej John.

- Owszem, odkryliśmy. Był to w zasadzie przypadek, ale jesteśmy tego pewni na tyle, na ile można być pewnym bez szczegółowych badań. Nie wiem, czy jest to możliwe. Pomyśleliśmy, że ktoś powinien powiedzieć armii, a nawet gdyby Rosjanie wygrali wojnę, powiedzieć im. Ktoś musi to zrobić. I nie ma czasu na zwłokę.

- Powiedzieć, co? - zapytał, obserwując żarzący się czerwony czubek cygara.

- Kto wygrał wojnę? - Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.

- Ponieśliśmy klęskę... Sowieci mają tu trochę wojska, ale... jesteś naukowcem, powinnaś to wiedzieć lepiej ode mnie. Jeśli teraz jest lato, to czemu nosimy ciepłe ubrania, czemu temperatura spada nocą do zera? Co odkryliście?

- Powiedz mi najpierw jedną rzecz. Czy Zachodnie Wybrzeże zostało mocno zbombardowane?

- Masz tam bliskich?

- Tak, ale... muszę to wiedzieć ze względów naukowych. Wiesz?

- Widocznie linie tektoniczne zerwały się pod wpływem eksplozji. Cóż - westchnął Rourke - dawne obawy o osunięcie się Kalifornii do morza ziściły się. Nie ma już Zachodniego Wybrzeża. Zniknęło pod wodą.

Dziewczyna przeżegnała się ze wzrokiem utkwionym w ziemię, zaszlochała cicho.

Rourke wstał i ruszył ku brzegowi rzeki, patrząc na wodę, czubek cygara, nosy swych czarnych wojskowych butów. Za sobą usłyszał głos, słowa trudne do zrozumienia wśród łkania:

- Zbombardowali Florydę? - spytała i nie czekając na odpowiedź, patrząc prosto przed siebie, sama sobie odpowiedziała: - Tak... więc mieliśmy rację. To ta noc bombardowania.

- Masz na myśli Noc Wojny? - zapytał niemal szeptem.

- Bombardowanie spowodowało coś, co nie wydawało się możliwe, ale jednak się stało. Wytworzyło sztuczne pęknięcie tektoniczne - chyba tak byś to określił. Instrumenty, które mieliśmy zainstalowane wzdłuż całego wybrzeża, oszalały, kiedy tamtej nocy spadły bomby. Były jednak tak skonstruowane, żeby wytrzymać silne wstrząsy i większość z nich przetrwała. Potem znaleźliśmy nową, stopniowo powiększającą się linię tektoniczną, której nie było tam przed wojną. To może się zdarzyć za kilka dni, ale równie dobrze za kilka godzin. Nastąpi trzęsienie ziemi, jedno z najsilniejszych, jakie kiedykolwiek notowano. Mogą zginąć tysiące ludzi, może miliony. Nie wiem, ile osób tam żyje po rozpoczęciu wojny. Ale wkrótce... - dziewczyna znowu zaszlochała. Rourke zrobił ku niej kilka kroków, po czym przyklęknął obok. - Wkrótce będzie trzęsienie ziemi wzdłuż tej nowej linii tektonicznej, które oddzieli Florydę od reszty kontynentu i półwysep obsunie się do morza. Fale wstrząsów rozejdą się po całym wybrzeżu, dotrą również do Zatoki. A cały półwysep zniknie z powierzchni ziemi.

Dziewczyna podniosła na niego wzrok, obracając się niezgrabnie z powodu ran. Rourke ujrzał w jej oczach niemą prośbę. Wziął ją w ramiona, pozwalając jej się wypłakać.

- Tak wielu, tak wielu ludzi... Jezu... - łkała. Rourke przez chwilę patrzył na nią, potem spojrzał Rourke stronę promu. W motocyklu na pokładzie prawie całkiem skończyło się paliwo.

- Paul - szepnął Rourke. - Mój Boże...

Przez jakiś czas John nie przerywał płaczu dziewczyny. “Musi rozładować napięcie. Tyle przecież przeszła...” - pomyślał. Sądził, że niektórzy ludzie, zabici w trzęsieniu San Andreas, które zmiotło Kalifornię, musieli być jej bliscy. A teraz wiedziała, że ma się to powtórzyć. Jeszcze nic o tym nie mówiła, ale Rourke zrozumiał teraz, dlaczego została wysłana przez resztę załogi. Wiedza o grożącej katastrofie zmusiła ich do działania. Rourke zastanawiał się w duchu, czy można by jakoś nakłonić Kubańczyków albo też Rosjan do pomocy w ewakuacji. Z pewnością trzeba powiadomić rząd Stanów Zjednoczonych II. Rourke myślał: ilu mężczyzn, ile kobiet i dzieci przeżyło Noc Wojny i okupację komunistów kubańskich.

John myślał o poszukiwaniu Sarah i dzieci. Choć może znajdą się oni w pobliżu wybrzeża, gdzie wzmagające się fale przypływów będą niosły ostrzeżenie o niebezpieczeństwie. “Przynajmniej będą mieli szansę” - pomyślał Rourke. Ale jego przyjaciel, Paul Rubenstein, prawdopodobnie już teraz przebywał na Florydzie. Jemu nie pozostanie żadna szansa. Rourke zamyślił nad tym młodym człowiekiem. Przed Nocą Wojny nawet nie wiedzieli nawzajem o swoim istnieniu. A potem, w przeciągu kilku godzin po katastrofie odrzutowca, którym podróżowali, John Rourke i Paul Rubenstein - jedyne ocalałe osoby spośród pasażerów i załogi - nawiązali przyjaźń, którą nieśli poprzez dwie trzecie Stanów Zjednoczonych. Nagle Rourke uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, dlaczego ten nowojorski redaktor czasopisma handlowego najpierw znalazł się w Kanadzie, a potem zmierzał do Atlanty. Rourke pokręcił głową i uśmiechnął się.

Przez chwilę zastanawiał się nad sobą. W życiu poznał niewielu przyjaciół, nigdy nie miał licznych krewnych.

- Przyjaciele... - szepnął do siebie.

Żona, Sarah, nie zawsze była jego przyjacielem - może dlatego przed wojną tak często się kłócili, tracąc cenne godziny, gdy żadne nie chciało wyciągnąć ręki do zgody. “Natalia - to najciekawszy z moich przyjaciół” - pomyślał. Pamiętał ich spotkanie w Teksasie, które w końcu doprowadziło do ostatecznej rozprawy z jej mężem. Rourke zdał sobie sprawę, że być może teraz ta kobieta go nienawidzi. Jedynym jego przyjacielem mógł być teraz Paul Rubenstein.

- Pomogę ci - szeptem powiedział Rourke do dziewczyny, czując na piersi jej głowę i słabnący już szloch. - Możemy popłynąć promem w dół rzeki. Chyba potrafię znaleźć jakiś kontakt w Wywiadzie Wojskowym w Savannah. Spróbujemy zrobić coś, aby pomóc ludziom wydostać się stamtąd, zanim to się zdarzy. Nie wiem, jak wiele jesteśmy w stanie zdziałać, ilu ludzi można ewakuować w jakikolwiek sposób. Ale ty i twoi koledzy mieliście rację. Coś trzeba zrobić. I sądzę, że teraz to zadanie należy do nas.

Dziewczyna podniosła na niego oczy wciąż wilgotne od łez, twarz miała bladą. Rourke skonstatował, że było to spowodowane utratą krwi i szokiem od poniesionych ran. Zastanowił się, jak może wyglądać jego własna twarz. Musiał niezwłoczne rozpocząć poszukiwanie Sarah, Michaela i Annie - jego rodziny. Może Paul był dla niego kimś w rodzaju brata, którego nigdy nie miał. Rourke uśmiechnął się do własnych myśli. Przypomniał sobie, jak kiedyś Sarah mu mówiła, że to zimne wyrachowanie planować własne ocalenie, kiedy inni nie mają na nie szansy. Ich długi spór na temat jego przygotowań do katastrofy i jej optymizmu, co do pokoju światowego, został raz na zawsze zakończony w Noc Wojny, gdy gorzka rzeczywistość udowodniła, że to on miał rację. Ale nigdy nie potrafił przekonać żony co do tego, że przetrwać można tylko samemu. John uświadomił sobie, że do poszukiwań Sarah i dwojga dzieci skłoniła go miłość do nich, jako do najbliższych mu ludzi. Jak do znalezienia Paula Rubensteina nagliła go “interesowna” pogoń za przyjaźnią. Swego ojca pochował Rourke wiele lat temu, niedługo potem - matkę. “Jeśli Noc Wojny nauczyła mnie czegokolwiek - myślał Rourke - to tego, że ludzkie życie jest zbyt cenne, aby o nie walczyć w jego obronie.”

ROZDZIAŁ IV

 

Sarah Rourke wsparła ręce na brzegu siodła. Klacz Tildie skubała kępę trawy. Oczy Sarah omiotły dolinę pod niewielkim wzgórzem, na którym się zatrzymali. Obejrzała się za siebie. Michael bez trudu utrzymywał się w siodle Sama - dużego, siwego konia jej męża. Uśmiechnęła się do małej Annie, a ona kiwnęła jej ręką. Pokręciła głową, z trudem mogąc uwierzyć, że jej dzieci mogły wytrzymać to, co przeszły. Uważnie przyjrzała się swym dłoniom. Paznokcie były krótko obcięte, a za nimi nazbierało się sporo brudu. Zawsze hodowała je długie, nawet wtedy, gdy zajmowała się domem, fermą i dziećmi. “Przynajmniej paznokcie u lewej ręki zachowały się w prawie nienagannym stanie” - pomyślała z uśmiechem. Spojrzała na złotą obrączkę ślubną, zastanawiając się, czy druga do pary tkwi jeszcze wciąż na palcu żywego człowieka. Szepcząc coś cicho do swej klaczy, gdy ta ruszyła, podniosła obie dłonie do karku, by odwiązać z głowy błękitno-białą chustkę. “Czy John jeszcze żyje?” - zadawała sobie pytanie.

Przypomniała sobie farmę Mary Mulliner. Mogła u niej zostać, nawet na zawsze, gdyby chciała; dzieci miałyby wysepkę normalności na świecie, czy raczej na tym, co z niego pozostało. A jednak spakowała juczne torby i płócienny worek, wyczyściła karabin, zabrany kiedyś jednemu z ludzi, którzy chcieli ją zgwa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin