Chase James Hadley - Tajemnicę weź do grobu.txt

(453 KB) Pobierz
      JAMES HADLEY CHASE
      Tajemnicę we do grobu
          Przełożyły: TERESA GRABOWSKA i BARBARA ZALIWSKA
      
      Rozdział I
      Janey Conrad była na schodach, gdy ostro zadzwonił telefon. Schodziła pospiesznie ubrana w nowš wieczorowš kreację - błękitnš suknię bez ramion, ze stanikiem wyszywanym srebrnymi cekinami. Wyglšdała szałowo i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
      Na dwięk telefonu zatrzymała się w pół kroku. Ożywienie widoczne na jej twarzy ustšpiło miejsca niepohamowanej złoci. Zmiana była tak gwałtowna i radykalna jak zgaszenie lampy.
      - Paul, nie odbieraj - powiedziała głosem chłodnym i opanowanym jak zawsze wtedy, gdy była wciekła.
      Jej mšż - wysoki, niezgrabny, a przy tym dobrze zbudowany mężczyzna dobiegajšcy czterdziestki - wyszedł z salonu. Ubrany był w smoking, w ręku trzymał miękki, czarny kapelusz. Gdy Janey go poznała, do złudzenia przypominał jej Jamesa Stewarta i głównie ze względu na to podobieństwo zdecydowała się go polubić.
      - Muszę odebrać - rzekł półgłosem, cedzšc słowa. - Mogę być potrzebny.
      - Paul! - podniosła nieco głos, gdy zbliżył się do telefonu i ujšł słuchawkę. Umiechnšł się przy tym, machnięciem ręki dajšc jej znak, żeby była cicho.
      - Halo?!
      - Paul? Tu Bardin - głos porucznika zagrzmiał w uchu Paula i rozlegał się w pełnej napięcia ciszy hallu.
      Słyszšc ten głos Janey zacisnęła pięci, a jej usta znieruchomiały w brzydkiej, zaciętej linii.
      - Z pewnociš będziesz chciał się tym zajšć - mówił Bardin. - Mamy masakrę w Dead End - to posiadłoć June Arnot. Po kolana jestemy ubabrani w trupach. June też nie żyje. Bracie! To dopiero będzie sensacja. Jak szybko możesz tu być?
      Conrad skrzywił się i spojrzał z ukosa na Janey. Widział, jak powoli, na sztywnych nogach wchodzi do pokoju gocinnego.
      - Będę za chwilę.
      - wietnie, zajmę się wszystkim, dopóki nie przyjedziesz, ale - popiesz się... Chcę, żeby tu był, zanim wezmš się za to dziennikarze...
      - Zaraz będę - powtórzył Conrad i odłożył słuchawkę.
      - Niech to szlag trafi! - wyszeptała Janey. Stała tyłem, twarzš zwrócona do kominka.
      - Przykro mi Janey, ale muszę ić...
      - Niech to szlag trafi, i ciebie też... - powiedziała nie podnoszšc głosu. - Zawsze tak jest... Kiedy tylko mamy razem gdzie wyjć, musi się co zdarzyć... Ty i ta twoja parszywa policja!
      - Janey, nie powinnimy rozmawiać w ten sposób. Naprawdę cholernie mi przykro, że tak się stało, ale nic nie możemy poradzić. Wiesz, wyjdziemy jutro wieczorem, zrobię wszystko, żebymy poszli...
      Janey pochyliła się i grzbietem dłoni zmiotła stojšce na obramowaniu kominka ozdóbki, zegar i fotografie w ramkach, rozbijajšc je o palenisko.
      - Janey - Conrad wbiegł do pokoju. - Przestań!
      - Och, id do diabła - odparła tym samym spokojnym, zimnym głosem. Oczami błyszczšcymi wrogociš wpatrywała się w odbicie Conrada w lustrze. - Id się bawić w policjantów i złodziei, o mnie się nie martw, ale nie myl, że zastaniesz mnie tutaj, kiedy wrócisz... Od dzisiaj zamierzam się bawić bez ciebie...
      - Janey, zamordowano June Arnot, muszę tam ić... Słuchaj - żeby ci to jako wynagrodzić, jutro wieczorem wezmę cię do Ambasadora. Co o tym mylisz?
      - Dopóki w tym domu będzie telefon, nigdzie mnie nie wemiesz... - powiedziała z goryczš. - Potrzebuję trochę pieniędzy, Paul.
      Popatrzył na niš.
      - Ależ Janey...
      - Chcę pieniędzy, teraz, w tej chwili! Jeli ich nie dostanę, będę musiała co zastawić i możesz być pewien, że nie będzie to żadna z rzeczy, które należš do mnie...
      Conrad wzruszył ramionami, po czym wyjšł z portfela dziesięciodolarowy banknot i podał jej.
      - W porzšdku, Janey, jeli tak uważasz... Może zadzwoniłaby do Beth? Nie chcesz przecież ić sama...
      Janey złożyła banknot, popatrzyła na Conrada i odwróciła się plecami. Conrad doznał wstrzšsu na widok jej bezosobowego, obojętnego spojrzenia. Tak samo mogłaby patrzeć na zupełnie obcego człowieka.
      - O mnie nie musisz się martwić. Id martw się o to swoje głupie morderstwo, ja sobie sama wietnie poradzę...
      Zaczšł co mówić, ale po chwili zamilkł. Gdy była w takim nastroju, nie było sensu z niš dyskutować.
      - Czy mam cię gdzie podwieć? - zapytał spokojnie.
      - Odwal się! - wybuchnęła i podeszła do okna.
      Conrad zacisnšł usta, przeszedł przez hall, otworzył frontowe drzwi i popiesznie skierował się do samochodu, który stał zaparkowany przy krawężniku.
      Gdy wcisnšł się za kierownicę, poczuł ucisk w klatce piersiowej, tak mocny, że utrudniał mu oddychanie. Nie chciał się do tego przyznać, ale wiedział już, że jego godziny z Janey sš policzone. Właciwie, jak długo byli małżeństwem? Conrad zmarszczył brwi, naciskajšc pedał gazu. Niecałe trzy lata... Pierwszy rok był doć udany, ale to było jeszcze wtedy, zanim został głównym ledczym w Prokuraturze Okręgowej. Miał wówczas normowany czas pracy i praktycznie mógł wychodzić z Janey każdego wieczora. Kiedy awansował też była zadowolona; z dnia na dzień jego wynagrodzenie podwoiło się, dzięki czemu mogli się wyprowadzić z małego trzypokojowego mieszkania na Wentworth Street i kupić domek w modnej dzielnicy, za jakš uchodziła Hayland Estate. Był to ogromny skok do góry w hierarchii społecznej, bo tylko ludzie o co najmniej pięciocyfrowych zarobkach mogli sobie na to pozwolić.
      Ale zadowolenie Janey osłabło, kiedy zaczęła sobie uwiadamiać, że mogš go wzywać o każdej porze dnia i nocy.
      - Na miłoć boskš - mówiła - kto mógłby sšdzić, że jeste zwykłym policjantem, a nie głównym ledczym...
      - Ależ ja cišgle jestem policjantem - wyjaniał cierpliwie. - Policjantem do specjalnych zadań w Prokuraturze Okręgowej. Wystarczy, że zdarzy się co poważnego, a wtedy muszę jš reprezentować...Oczywicie, były kłótnie, które Paulowi wydawały się z poczštku mało ważne, ot, zwykłe rozczarowania. Aż nagły telefon zniweczył plan wspólnego spędzenia wieczoru na miecie. Taka reakcja jest zrozumiała, tłumaczył sobie wtedy, ale mimo wszystko wolałby, żeby Janey była bardziej rozsšdna. Musiał jej jednak przyznać, że pilne telefony zdarzały się włanie wówczas, gdy razem wychodzili. Ale i z tym powinni się obydwoje pogodzić.
      Tylko że Janey wcale się nie pogodziła. Kłótnie przeradzały się w awantury, awantury w sceny i teraz Conrad był tym wszystkim coraz bardziej zmęczony.
      Dzisiaj Janey po raz pierwszy poprosiła o pienišdze, twierdzšc, że chce wyjć sama. To był nowy zwrot w sytuacji, który zmartwił Conrada bardziej niż wszystkie awantury, zerwania i sceny z przeszłoci. Janey jest zbyt atrakcyjnš kobietš, by mogła wychodzić sama. Conrad zdawał sobie sprawę z jej lekkomylnego usposobienia. Z pewnych słów, które jej się wymykały, kiedy traciła panowanie nad sobš, wywnioskował, że zanim się pobrali musiała prowadzić niezwykle bujne życie. Zdecydował jednak, że to co zdarzyło się w przeszłoci, nie jest jego sprawš. Ale teraz, przypominajšc sobie niektóre zdarzenia, o jakich mu opowiadała, jakie zwariowane prywatki i nazwiska swoich dawnych chłopaków, którymi w napadzie wciekłoci go wyszydzała, rozważał z niepokojem, czy przypadkiem nie ma zamiaru wrócić do tamtego życia. Miała zaledwie 24 lata i seks znaczył dla niej chyba co więcej niż dla niego, co go bardzo dziwiło, bo miał przecież potrzeby normalnego mężczyzny. A do tego ta jej uroda... Z oczami w kolorze niezapominajek, jedwabistymi blond włosami, doskonałš cerš i zgrabnym, zadartym noskiem, stanowiła pokusę dla każdego mężczyzny.
      - Och, do diabła z tym - wymamrotał pod nosem, podwiadomie powtarzajšc jej okrzyk irytacji.
      Zapalił silnik, wrzucił bieg i oderwał się od krawężnika...
    2. 
      Przez ostatnie trzy lata June Arnot uchodziła za najpopularniejszš aktorkę filmowš, mówiło się też, że jest najbogatszš kobietš Hollywoodu.
      Wybudowała sobie luksusowš rezydencję na cyplu po wschodniej stronie zatoki Tammany Bay, kilka mil od Pacific City i niespełna dziesięć od Hollywood. Sam dom stanowił mieszaninę przepychu i krzykliwej ostentacji. June Arnot, której nie brakowało poczucia humoru, nazwała go Dead End (lepa Uliczka).
      Kiedy Conrad zatrzymał się przy maleńkim, poroniętym bluszczem domku strażnika, gdzie wszyscy gocie musieli wpisywać się do ksišżki, zanim znaleli się na długim około jednej mili podjedzie, prowadzšcym do rezydencji, opasła sylwetka porucznika Sama Bardina z Biura Zabójstw wyłoniła się z ciemnoci.
      - Ho, ho, - powiedział ujrzawszy Conrada. - Nie musiałe dla mnie aż tak się stroić. Dlatego tak póno przyjechałe?
      Rozbawił Paula.
      - Gdy zadzwoniłe, wychodzilimy z żonš na kolację, przez to porzšdnie jej się naraziłem... na parę tygodni... McCann jeszcze się nie pokazał?
      - Niestety, kapitan pojechał do San Francisco, taki pech... Wróci dopiero jutro. Wiesz, to mierdzšca sprawa, cieszę się, że już jeste. Jeli będziemy chcieli jš skończyć, potrzebna będzie jaka pomoc.
      - Zaczynajmy więc... Może powiesz mi najpierw, co wiesz, a potem się rozejrzymy...
      Bardin wytarł chustkš pełnš, rumianš twarz i zsunšł kapelusz z czoła. Był wysokim, silnie zbudowanym mężczyznš, dziesięć lat starszym od Conrada.
      - O wpół do dziewištej zadzwonił do nas Harrison Fedor, impresario June Arnot, był z niš umówiony na dzi wieczór w sprawach służbowych. Kiedy tu przyjechał, stwierdził ze zdziwieniem, że brama, którš zazwyczaj zamykano na klucz, jest otwarta na ocież, więc wszedł do domku strażnika i tam znalazł go z przestrzelonš głowš. Próbował sam zadzwonić do pani Arnot, ale nikt nie odpowiadał. Przypuszczam, że w tym momencie obleciał go strach, w każdym razie powiedział, że bał się pójć do domu i zobaczyć, co się stało, dlatego zadzwonił do nas......
Zgłoś jeśli naruszono regulamin