Armentrout Jennifer L. - Arum 01 Obsesja.pdf

(1208 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
Siedząc w przyciemnionym barze, oświetlonym niemal przygaszonymi lampami,
patrzyłam z rozdziawionymi ustami na moją najlepszą przyjaciółkę, co z pewnością
wyglądało nad wyraz nieatrakcyjnie. Mel musiała oszaleć. To było jedyne logiczne
wytłumaczenie. To, albo jej drink był cholernie mocniejszy od mojego.
Byłyśmy nierozłączne, odkąd w pierwszej klasie podzieliłam się z nią moimi
czekoladowymi ciasteczkami. Grzechotnik i króliczek miały ze sobą więcej wspólnego,
niż my dwie. Mel była tą szaloną, zawsze się w coś wplątywała, podczas gdy ja czułam
się komfortowo przede wszystkim czytając książkę lub oglądając jakiś film. Przez całe nasze
życie, nikt nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób mogłyśmy być sobie tak bliskie,
ale kiedy przyjaźń zaczyna się od ciasteczek – do tego czekoladowych – nic nie jest w stanie
rozerwać tak powstałej więzi.
Wzięłam olbrzymi łyk mojego rumu z colą, krzywiąc się na uczucie pieczenia. – Mel,
to brzmi…
- Jak szaleństwo? Wiem. Czuję się szalona. Nie uwierzyłabym, gdybym nie widziała
tego na własne oczy, a te błękitne oczęta widzą z pełną ostrością, dzięki laserowej korekcji
wzroku. – Mel wskazała dwoma palcami na oczy. Na obydwu paznokciach poodpryskiwał
lakier, co było takie niepodobne do jej natury miłującej styl glamour. – Jednak wiem, co
widziałam Sereno, mówię ci, że Phillip nie jest człowiekiem.
No i proszę.
Znowu to powiedziała. Nie człowiek. Zerknęłam na nią znad w połowie
pełnej szklanki. Czyżby piła zanim się spotkałyśmy? A może sztachnęła się czymś
korzystając z fifki? Jeśli roztrzęsiona wiadomość pozostawiona przez Mel na mojej skrzynce
głosowej, kiedy byłam w szkole i późniejsza rozmowa stanowiły jakąś wskazówką,
być może była w to zamieszana metamfetamina. Lubiła imprezować, ale trzymała się z daleka
od mocniejszego towaru. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Jednak zaczynałam
w to powątpiewać.
Pochyliłam się, rozciągając dopasowaną marynarkę od kostiumu, kiedy oparłam zgięte
ręce na okrągłym stoliku. Cholera, żałowałam, że nie miałam czasu by wpaść do domu,
żeby się przebrać. Potrzebowałam wygodniejszych ciuchów na tę rozmowę. Nic nie pomagało
1
lepiej zaakceptować szaleństwa, niż wygodne spodnie i klapki. – Mel, większość facetów
nie jest ludźmi.
Jej oczy się zwęziły. – Taa, większość facetów nie przemienia się w pieprzone
żarówki! Jednak synowie Vandersona zrobili to. Obydwaj!
Jakaś para zerknęła na nas z nieskrywaną ciekawością. Pragnąc wczołgać
się pod stolik, chwyciłam dłoń Mel i ścisnęłam ją lekko. – Żarówka? – Mówiłam
przyciszonym głosem, choć było to bezcelowe. Moja przyjaciółka od zawsze była głośnym
rozmówcą. Poza tym był okres wyborów, więc imię senatora Vandersona przyciągało uwagę.
- Tak. Rozbłysnął niczym pieprzona, świecąca pałeczka albo… czy pamiętasz
te zabawki, które zaczynały świecić, kiedy się je ścisnęło?
- Robaczek Świętojański?
- Tak! – Mel uwolniła swoją dłoń i przeciągnęła nią po kruczoczarnych włosach
sięgających do brody. – Był niczym Robaczek Świętojański, tyle tylko, że jaśniejszy.
O Boże. Z całą pewnością oszalała. – Czy wy nie piliście, albo nie przypalaliście
czegoś…
Ręka Mel uderzyła w stolik wprawiając w drżenie nasze szklanki. – Nie ma niczego
na tym świecie, co mogłabym wypić lub wypalić, co sprawiłoby, że zobaczyłabym
coś takiego.
- W porządku. – Uniosłam swoje dłonie w geście poddania. – Po prostu nie rozumiem
tego, Mel. Nie wyładowuj się na stoliku. On niczego nie zrobił..
Wypuściła długi oddech. – Po prostu jestem taka… taka ześwirowana. On mnie
widział. Jego brat też. Wiem, że wiedzą, że ich widziałam.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Widziałam jak naprawdę ześwirowana była Mel.
W prawdzie odbijało jej na widok takich rzeczy jak konik polny w domu, gałęzie w ogródku
przypominające węże i… fruwające wokoło motyle, ale nigdy nie widziałam jej takiej,
jak teraz. Teraz było inaczej.
Coś naprawdę ją wystraszyło.
2
- Wiem, że Philip bywa irytujący – powiedziałam, zakładając sobie za ucho pasemko
pofalowanych włosów. – Bycie synem senatora musiało nieźle namieszać mu w głowie.
Jest prawdopodobnie…
- Prawdopodobnie on też jest jednym z nich – senator!
O mój Boże, jeśli Mel nadal będzie tak wrzeszczeć, już nigdy nie będziemy mogły
się tu pokazać. Chciałabym, żeby podkręcili muzykę i może dodatkowo wyłączyli światła.
Bar Szybkie Czasy nie był zbytnio zatłoczony w poniedziałkową noc, więc bez trudu można
było dosłyszeć prowadzoną rozmowę.
Mel wzięła solidny łyk swojego drinka. – Kiedy to się stało byłam w jego mieszkaniu,
nie w Grandview.
Grandview było miejscem, w którym żyli wszyscy bogacze, ekskluzywnym,
ogrodzonym osiedlem na wzgórzach Flatirons, gdzie senator i inni ważni ludzie posiadali
swoje rezydencje. Ogrodzenie było niedorzecznie wysokie, na jakieś dwadzieścia stóp.
Absurd. Czyżby uważali, że zamierza ich zaatakować Rosja?
- Kiedy zrobił tę rzecz z żarówką? – Zapytałam bawiąc się słomką.
Mel przytaknęła. – Siedzieliśmy w jego pokoju, popijając drinki. Nic poważnego.
Później poszliśmy z powrotem do jego sypialni, uprawialiśmy seks – było świetnie,
jak zawsze. Phillip ma kondycję, jakiej może mu pozazdrościć każdy inny facet.
Moje brwi uniosły się.
- Następnie pojawił się jego brat – Elijah.
- Kiedy uprawialiście seks?
- Choć brzmi to gorąco, zważywszy na to, że są bliźniakami, to nie,
nie kiedy uprawialiśmy z Phillipem seks. – Szarpnęła za guzik swojej bluzki. – W każdym
bądź razie wdali się w jakąś kłótnię na balkonie. Tych dwóch wiecznie się o coś sprzecza
i znasz mnie, jestem strasznie wścibska, prawda?
Uśmiechnęłam się. – Tak.
- A więc podeszłam do drzwi i podsłuchiwałam. Mówili o czymś zwanym Projektem
Orzeł i jakimś Dedalu…
3
- Dedalu? Czy to nie ma związku z grecką mitologią?
- To nieistotne Sereno.
Wysłuchaj
mnie. Kłócili się o to. Elijah był wściekły, ponieważ
ich ojciec zamierzał popsuć stosunki z tym Dedalem, a ten Orzeł był złym pomysłem,
ale Phillipa to nie obchodziło, czy coś w tym stylu. Powiedział Elijahowi, żeby pilnował
własnych interesów i dał temu spokój, że to nie jest ich sprawa.
- W porządku. – Zastanawiałam się, w jaki sposób to wszystko prowadzi do Phillipa
zmieniającego się w żarówkę.
- Jednak Elijah był naprawdę wściekły, mówił, że to wszystko wybuchnie im w twarze
i że ten cały Orzeł jest zły i niebezpieczny. Powiedział coś o Pennsylvani
i o przetrzymywaniu tam dzieci i że jeśli Dedal kiedykolwiek dowie się o tym, co planują,
to będzie koniec. Dokładnie w tym momencie byłam na etapie, łał, co tu się dzieje? – Błękitne
oczy Mel były szeroko otwarte, a źrenice rozszerzone. – Elijah powiedział coś zbyt cicho,
żebym mogła usłyszeć, ale to musiało naprawdę zdenerwować Phillipa, ponieważ popchnął
go, po czym jego brat oddał mu. Dwóch dorosłych mężczyzn walczących w taki sposób?
Myślałam, że jeden z nich zaraz wypchnie drugiego za balustradę. Jednak wtedy… wtedy
to się stało.
- Ta rzecz z żarówką?
- Tak. – Przycisnęła palce do czoła, mocno zaciskając powieki. Jej zazwyczaj opalona
skóra była blada. – Z początku to wyglądało, jakby zniknął. Ubrania, ciało, wszystko
po prostu zniknęło, jakby wyparował. W następnej chwili był tam, ale nie był człowiekiem,
Sereno. Był POKRYTY ŚWIATŁEM. Od stóp po czubek głowy.
- W porządku – powiedziałam powoli. – Co wtedy zrobiłaś?
- Zwiałam stamtąd, jak zrobiłaby każda normalna osoba! Wyniosłam się w cholerę
z jego mieszkania, ale… - Zaklęła, opuszczając rękę na stół. – Upuściłam przeklętą butelkę z
piwem. Usłyszeli mnie. Spojrzałam za siebie, a oni stali w drzwiach balkonowych, obydwaj
świecąc… - Zamilkła, drżała jej dolna warga. – Wiedzą, że ich widziałam. Chodzi mi o to, że
w oczywisty sposób wybiegłam z budynku, jakby się paliło. Nie wiem, co robić. Nawet
nie poszłam do domu. Jeździłam w kółko po mieście, czekając aż będziesz wolna, co mówiąc
na marginesie, trwało całą wieczność. Kiedy byłam w samochodzie, spisałam to wszystko,
tak na wszelki wypadek…
4
- Tak na wszelki wypadek czego?
- Nie wiem. Po prostu czułam, że muszę to wszystko spisać, zanim o czymś zapomnę,
a wiem, że już tak się stało.
Cholera
– jęknęła podskakując na swoim miejscu. – Starałam
się zabić czas i byłam tak roztrzęsiona, że skończyło się na tym, że zostawiłam te zapiski
w swojej skrytce pocztowej, kiedy sprawdzałam korespondencję.
Usiadłam z powrotem na swoim stołku, nadal nie mając bladego pojęcia,
co powiedzieć. Mel była czymś wyraźnie zmartwiona, więc coś musiało się stać.
Prawdopodobnie nie to, co uważała, że za prawdę, jednak coś zaszło i martwiłam się o nią.
- Za bardzo się boję, by iść do domu. Phillip wie, gdzie mieszkam. – Skończyła
swojego drinka.
- Kiedy to się stało? Dziś rano? – Zapytałam, ściągając brwi.
Mel przytaknęła.
Po czym to we mnie uderzyło. – Poszłaś do pracy?
- Co? Nie! Jak mogłabym pójść do pracy, po czymś takim? - Zadrżała. – A poza tym,
Phillip wie również gdzie pracuję.
Ścisnęło mnie w piersi. Dobry Boże, co jeśli z Mel naprawdę było coś nie tak?
Nie tylko przesadnie rozbujała wyobraźnia, ale coś bardziej poważnego? Zaczęło działać
moje przeszkolenie, poddając kolejne możliwości, zupełnie jakbym sporządzała mentalną
listę zakupów: załamanie nerwowe,
schizofrenia,
atak
paniki z
towarzyszącymi
halucynacjami, a może guz mózgu? Możliwości było niezliczenie wiele. – Mel…
- Nie „Meluj” mi tu. – Głos jej drżał. – Wiem, że to brzmi niedorzecznie i gdybym
była na twoim miejscu, myślałabym podobnie, ale wiem, co widziałam. Phillip
nie jest człowiekiem. Tak samo jak jego brat. Nie wiem, czym jest – być może wynikiem
rządowego eksperymentu albo, niech to cholera, kosmitą. Sama nie wiem.
Kosmitą. W porządku. Nadszedł najwyższy czas, żeby definitywnie wynieść
się z tego baru. – A co powiesz na powrót razem ze mną do domu?
W jej oczach rozbłysła nadzieja. – Naprawdę? Nie masz nic przeciwko temu?
Wiem, że prawdopodobnie uważasz mnie za niezłą wariatkę i w ogóle.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin