Axelsson Majgull - Ja nie jestem Marion.pdf

(1172 KB) Pobierz
Majgull Axelsson
JA NIE JESTEM MIRIAM
Przełożyła Halina Thylwe
POMIĘDZY
DZELEM, DZELEM
Dokąd głodni zawędrować chcecie
Razem z taborami wzdłuż szczęśliwych dróg
Miałem kiedyś wielu bliskich
Przyszedł czarny legion i zabił ich wszystkich
Chodźmy razem, Cyganie świata
�½arko Jovanović
1
Mimo że świeci słońce, wciąż jest noc.
Nässjö odpoczywa w ciszy pod jasnoniebieskim niebem. W brzozach w parku miejskim nie szumi
wiatr, na Rådhusgatan nie warczą silniki samochodów, żaden pociąg nie wjeżdża z łoskotem na stację.
Jest tak cicho, że samotny gołąb, który, kołysząc się, pospiesznie drepcze przez Stora Torget, przystaje
zaskoczony i nasłuchuje. Zastyga w bezruchu, z lekko przekrzywionym łebkiem, w czujnym oczekiwaniu.
Chwilę później dostrzega pół bułki do hot doga, zapomina o dziwnej ciszy i stawiając jedną czerwoną
nóżkę przed drugą, czym prędzej tam zmierza, niewymownie szczęśliwy z rychłego obfitego posiłku. Nie
dlatego, że jest przesadnie głodny. Dzisiaj w Nässjö nikt nie jest przesadnie głodny, nawet ptaki i szczury.
Jest tutaj tyle jedzenia, że starczy dla wszystkich.
Mimo to Miriam śni o głodzie. Od ponad sześćdziesięciu lat ukrywania się w tym mieście, podczas
których nie była głodna nawet przez godzinę, co noc powraca w jej snach głód zaznany w młodości. Nie
ma to nic wspólnego z jej dorosłym życiem ani z tym, kim jest teraz, a jednak nie może się od tych snów
uwolnić, przypływają i nie dają spokoju, zmuszają do cofnięcia się w czasie o sześćdziesiąt osiem lat lub
więcej, do skulenia się i ucieczki, do spuszczenia wzroku i przygarbienia pleców, do zabrania kawałka
chleba komuś, kto nie ma już siły jeść, do nakarmienia braciszka, który nie jest w stanie przełykać, do
stania obok Else na apelu i cichego recytowania alfabetu, a sekundę później do wpatrywania się
w nienaturalnie duże oczy Else, oczy, które...
I tak noc w noc... Raz po raz.. A jeśli Kaiserowi, owczarkowi niemieckiemu z sąsiedztwa, przyjdzie
ochota na szczekanie, kiedy wczesnym rankiem jego właściciel wypuszcza go do ogrodu, Miriam otwiera
oczy, sparaliżowana strachem od stóp do głów.
Ale tej nocy Kaiser nie szczeka, pewnie wciąż śpi na łóżku swojego tłuściutkiego pana, dzięki czemu
Miriam może sobie pozwolić na powolne budzenie się, na bycie przez chwilę między snem a jawą,
w przestrzeni pomiędzy. Pomiędzy lubi najbardziej. To przestrzeń bardzo rzeczywista, mimo że istnieje
tylko w jej wyobraźni, przestrzeń, w której może panować nad swoimi snami, może je zmieniać
w łagodne i przyjazne. W pomiędzy wszyscy umarli nadal żyją, tutaj jest niezależna, może być
kimkolwiek i gdziekolwiek, może przenosić się w czasie, wybierać miejsca i wspomnienia, wybierać
między snem a rzeczywistością. Ale tego nie robi. Nie tej nocy. Tej nocy się powstrzymuje i rozgląda.
Tym razem pomiędzy to okrągłe pomieszczenie i wszystkie drzwiczki są uchylone. Wczoraj było ich
osiemdziesiąt cztery, dzisiaj jest osiemdziesiąt pięć, wie o tym bez liczenia. Wszystkie są z teczyny i mają
lśniące uchwyty. Przypominają drzwiczki szafek z jej pierwszej własnej kuchni, kuchni, którą kochała
mocniej i goręcej, niż kiedykolwiek kochała Olofa, co wcale nie znaczy, że nie był jej bardzo bliski.
Teraz jednak o tym nie myśli. Staje przed drzwiczkami i bacznie się im przygląda, próbuje dociec, które
są pierwsze, a które ostatnie, i bardzo się pilnuje, żeby żadnych nie otworzyć na oścież. I proszę! Za
jednymi dostrzega pasiastą bawełnę. Tyle jej wystarczy. Wyciąga rękę i zamyka je, po czym przejeżdża
dłonią po piętnastu drzwiczkach przed nimi i pięciu po nich i kolejno je zatrzaskuje. Bach-bach-bach!
Potem się rozgląda, opuszcza ramiona, uśmiecha się, przekłada długi biały warkocz do przodu i przesuwa
nim pod nosem, jakby to było milusie domowe zwierzątko. No tak. Teraz może uczcić swoje urodziny po
swojemu, zanim obudzi się reszta domowników i zmąci jej wspomnienia.
Przez blisko pół godziny zagląda do wielu szafek, skrytek jej pamięci. Tam biegnie do niej mały
Thomas, tam mocno chwyta go w objęcia i obraca w koło, w koło, w koło, wiruje jej cętkowana
spódnica, jego dziecięcy śmiech pobudza ją do śmiechu. A tam jest druhną na ślubie Hanny. Bukiet panny
młodej drży w jej ręku, kiedy Hanna wybucha przejmującym płaczem w tej samej chwili, w której Egon
wkłada jej obrączkę na palec. „Jakie to szczęście!” – mówi Hanna, pociąga nosem i niestosownie
przesuwa pod nim prawą dłonią w rękawiczce. „Przepraszam, ale jestem taka szczęśliwa!” Wszyscy się
uśmiechają. Egon się uśmiecha i Olof, burmistrz i notariusz. Miriam też się uśmiecha, gdy nagle Thomas
Zgłoś jeśli naruszono regulamin