Auchincloss Louis - JA ZŁODZIEJ - KIK.rtf

(1391 KB) Pobierz

Auchincloss Louis

JA ZŁODZIEJ

 

 

Lee Lowder miała nadzieję, że po porażce Tony’ego w wyborach do senatu stanowego ich życie wróci do normy. Jej mąż nie był przecież zawodowym politykiem, a nomina­ cję przyjął tylko dlatego, że demokraci rozpaczliwie poszu­ kiwali kogoś, kto podjąłby ważną, choć beznadziejną walkę wyborczą w tradycyjnie republikańskim okręgu Manhat­ tan, w którym mieszkali Lowderowie. Tymczasem Tony dał sobie radę lepiej, niż ktokolwiek ośmielał się przy­ puszczać. Z zakulisowej działalności prawicy politycznej wyciągnął przed mikrofony radia i kamery telewizji swego przeciwnika, znacznie starszego od siebie, zajadłego kon­ serwatystę, zwrócił na siebie uwagę całego stanu, podwyż­ szył ilość głosów oddanych na demokratów z normalnych dwudziestu pięciu procent do liczby tak bliskiej pięćdzie­ sięciu, że trzeba było przeliczyć głosy jeszcze raz. Były gubernator Horton odwiedził Lee, aby ją zapewnić, że te­ raz nastąpi okres odpoczynku i refleksji.

              Partia wiąże z Tonym wielkie nadzieje, Lee, nie chciałbym jednak, żeby źrebił jakiś fałszywy krok. Ma dopiero czterdzieści trzy lata, ale to niemało jak na czło­ wieka, który właśnie przegrał dopiero pierwszy raz. Mu­ simy nim rozważnie pokierować. Prezydent będzie winien naszej partii stanowisko w Kongresowej Komisji Papierów Wartościowych | Giełdy, kiedy Tom Surtees przejdzie wio'- sną na emeryturę. Nie będzie to może łatwe, ale mam na­ dzieję, że uda mi się wsadzić tam Tony’ego. I dlatego też

zamierzam mu poradzić, żeby wyzyskał okres przejściowy i zbierał doświadczenia jako specjalny doradca w biurze Komisji tu, w Nowym Jorku.

Lee spojrzała Hortonowi w oczy, zaczerwienione, ale by­ stre, osadzone w okrągłej, nalanej twarzy.

              Komisja Papierów Wartościowych, a co dalej?

              Nieograniczone możliwości. Prokuratura Generalna stanu. Kto wie? Może Kongres.

              Czy będzie miał trochę czasu dla rodziny?

              Tak, naturalnie. Na stanowisku specjalnego dorad­ cy — Horton wzruszył ramionami — właściwie robi się, co się chce. Można to uważać za dwa miesiące wakacji.

              Niestety, Tony tak się zawsze wszystkim przejmuje!

              Żal mi pani! Pani nienawidzi polityki, prawda?

              Ależ nie. Lubię politykę.

Była to prawda — niekiedy. W czasie kampanii Lee z podnieceniem i radością patrzyła na mocny, kwadratowy podbródek Tony’ego, na jego uśmiechnięte zaciekawione oczy i kędzierzawe, szpakowate włosy utrwalone na set­ kach plakatów z żądaniami mnóstwa wspaniałych, choć całkiem realnych rzeczy; słyszała w radio i w telewizji jego głęboki, donośny głos demaskujący gładkie, ale wy­ krętne hasła skrajnej prawicy, cieszył ją entuzjazm, z ja­ kim witano go na spotkaniach z wyborcami. Była w ta­ kich chwilach prawie przekonana, że mcżna wiele zro­ bić — i na pewno się zrobi. A poza tym czyż nie pocho­ dziła z rodziny, która była tak zupełnie inna niż Tony, która nigdy nie wychodziła poza krąg ściśle prywatnego życia i w której wyśmiewano rzekomo egoistyczne pobudki każdego, choćby najmniejszego wystąpienia publicznego, czy to w teatrze amatorskim, czy w kampanii o stanowi­ sko państwowe. Fakt, że Tony ostatecznie podważył ide­ ały jej rodziny, sprawił Lee wyraźną przyjemność.

              Cała rzecz w tym — powiedziała z namysłem Lee — że wszyscy jesteśmy tacy pewni swego poczucia proporcji. Za dużo albo za mało to to, o co zawsze obwiniamy innych. Ja na przykład jestem przekonana, że moi rodzice mają wiecznie za dużo czasu, natomiast Tony cierpi na jego brak.

Jeżeli chodzi o mnie, to oczywiście uważam, że jestem bez zarzutu. Ilość czasu, którą poświęcam przyjaciołom, dzie­ ciom, życiu towarzyskiemu i prywatnemu, jest dokładnie taka, jak trzeba. Bo czy może być inaczej?

              W jakim wieku są dzieci, Lee?

              Izabela ma czternaście lat, Eryk dwanaście. Mieszka­ ją w domu, nie w internatach, i chodzą do prywatnej szko­ ły. Na razie wszystko jest w porządku. Problemu długich włosów i marihuany jeszcze nie ma. Ale wiem, co nas wkrótce czeka. Dlatego właśnie chciałabym, żeby Tony jak najwięcej teraz przebywał w domu.

Cóż, Tony objął posadę proponowaną przez gubernatora I choć — jak przewidywał Horton — nowa praca była znacznie mniej absorbująca niż praktyka adwokacka, Lee niewiele na tym zyskała, bo okazało się, że Tony jest rów­ nie zajęty jak przedtem. Co począć z człowiekiem, który zawsze jest wszystkiego ciekaw i wszystkim się interesu­ je? Gdzie się podziewa teraz, o szóstej, w to posępne zi­ mowe popołudnie, kiedy ona siedzi tu z Erykiem, zajęta rachunkami domowymi, a mały — lekcjami i chcąc nie chcąc słuchają oboje głośnego bębnienia pianina, na któ­ rym w jadalni Izabela ćwiczy marsz Schuberta? W Turtle Bay, w towarzystwie opieki społecznej? W tym swoim klu­ bie'młodzieżowym? W Klubie Młodego Demokraty? U Jo­ anny Conway? Lee zmarszczyła brwi. U swojej matki? Ależ nie, przecież to właśnie matka ma wpaść do nich — dziwne, że Lee mogła o tym zapomnieć — na kieliszek sherry lub raczej, jak sama zawsze mawia, na kropelkę.

              O czym czytasz? — zapytała Eryka chcąc rozproszyć nękającą ją wciąż irytację.

Eryk podniósł oczy znad książki starając się nie zdradzić zniecierpliwienia^ Był chudy, nazbyt chudy, o pociągłej kanciastej, pryszczatej twarzy i nierównej grzywce jasnych włosów. Gdybyż można mu było przydać nieco ciała Iza­ beli!

              O papieżu Pawle III i kontrreformacji.

              Czy ty i twoi koledzy nie uważacie, że te wszystkie sprawy sprzed kilkuset lat już nie mają znaczenia?

              Dlaczego?

              No, wobec tego wszystkiego, co się dzisiaj dzieje na świecie...

              Gdyby tak ciebie łamano kołem, a potem przywiąza­ no do żelaznego krzesła i przypiekano na wolnym ogniu, kontrreformacja nie byłaby dla ciebie bez znaczenia.

              Wielki Boże, o takich rzeczach czytasz?

Eryk wzruszył ramionami, uśmiechnął się blado i znów pogrążył w lekturze. Lee zastanawiała się nieraz, czy jej syn nie wyrośnie na ideologa jakichś nowych prądów. Taki jest skryty, ma takie dobre stcpnie i tak niewielu przy­ jaciół.

              Izabelo! — zawołała — czy musisz tak bębnić?

              Panna Downey mówi, że mam grać z uczuciem. Bywały chwile, kiedy Lee przerażona była szczupłością

dorobku życiowego, jakim ona i Tony mogli się wykazać. Wszystko, co Tony zarabiał, zanim objął posadę państwo- \ wą, czterdzieści tysięcy dolarów rocznie, szło na podatki, komorne i naukę dzieci. W mieszkaniu przy Lexington Avenue, składającym się z hallu, małej jadalni, dużego pokoju, dwóch sypialni i służbówki, czyli pokoju Eryka, znajdował się cały ich dobytek. A cóż to była za zbierani­ na! Tony za nic nie chciał się rozstać z pamiątkami rodzin­ nymi. Któż inny zachowałby okropny amatorski bohomaz przedstawiający jego dziadka, przedsiębiorcę budowlanego z szerokimi bokobrodami, dwa straszliwe pejzaże, twardą kanapę wypchaną końskim włosiem oraz wielką czarną szafę biblioteczną wraz z Dziełami Zebranymi Coopera i Luizy M. Alcott? Nic też dziwnego, że ojciec Lee nie kwapił się z oddaniem bezcennych „staronowojorskich” pa­ miątek takiemu zięciowi. A przecież mimo wszystko Lee kochała to mieszkanie. Z przyjemnością wysiadała zawsze z windy i kiedy szła ponurym korytarzem, pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu, mijając cudze, anonimowe drzwi, marzyła o chwili, kiedy otworzy własne i obejmie ją roz­ koszne ciepło zatłoczonego wnętrza jej domu.

              Izabelo, przestań! Bo powiem pannie Downey, żeby zadawała ci tylko Debussy’ego.

Cóż by jej zostało, gdyby zabrakło Tony’ego? Czym by się mogła wykazać po przeżyciu trzydziestu ośmiu lat? Erykiem i Izabelą — oczywiście. Chociaż, czy aby na pew­ no? Właściwie nie ma się czym szczycić jako matka i go­ spodyni, jako przyjaciółka i córka, czy nawet jako doryw­ czy pracownik społeczny, zresztą wyłącznie w sprawach, którymi się zajmuje Tony. Niestety, o Lee Lowder można powiedzieć tylko tyle, że kocha Tony’ego, jak to sobie raz po raz uświadamia, może nawet za często. W Tonym ulo­ kowała niemal cały swój kapitał uczuciowy.

Ktoś głośno zadzwonił do drzwi. Czyżby Tony zgubił klucz? Ach, nie, jak mogła zapomnieć — przecież to teś­ ciowa! Pobiegła, żeby ją powitać, lękając się chwili, kiedy otworzy drzwi i na mieszkanie padnie cień, jak cień w Zło­ cie Renu, który zmienia bogów w starców, kiedy giganci porywają Freję. Natychmiast będzie widziała swoje mie­ szkanie oczami teściowej.

              Jesteś jakby zdziwiona, moja droga. Nie spodziewa­ łaś się mnie?

              Ależ spodziewałam się. Proszę, niech mama wejdzie.

Nawet gdyby Izabela waliła w klawisze tłuczkiem do

mięsa, nie zagłuszyłaby odgłosów siusiania Eryka, dobiega­ jących z łazienki w korytarzu obok hallu.

              Eryku, sto razy ci mówiłam, żebyś zamykał drzwi! Doczekasz się, że ciebie będę przypiekać na wolnym ogniu.

              Lee, jak możesz mówić dziecku takie rzeczy. Nie strasz go!

              Głowa Eryka nabita jest gorszymi potwornościami niż Żywoty męczenników Foxe’a. Nie ma mowy, żebym ja, ze swoją nędzną wyobraźnią, mogła go czymś zaskoczyć.

W dużym pckoju Dorota Lowder usiadła na najmniej­ szym i najtwardszym krześle, jakby tylko co do niego mia­ ła pewność, że się pod nią nie załamie. Była od stóp do głów spowita szalami, niczym automobilistka sprzed pierw­ szej wojny. Oczy — wielkie i niebieskie, okrągłe i zatro­ skane, jakby uprzedzały przykrości, które już się w ich spojrzeniu malowały. O ile jednak kędzierzawe siwe włosy

i              okrągła twarz przypominały podstarzałą irlandzką Clarę

A

Bow, o tyle jej przysadzista figura, okryta fiołkowymi dra- periami, jakby dla kontrastu przywodziła na myśl wam­ pa, który zanadto polubił ciastka.

              Zastanawiam się, czy Tony’ego coś nie trapi. Ostatnio ciągle jest zmęczony.              \

              Martwi sdę chyba o swojego ojca.

              Och, to chyba nie tylko to.

Ale Lee zdecydowanie wolała zostać przy temacie teścia.

              Boleje nad tym, że ojciec traci pamięć. Stara się go jak najczęściej odwiedzać, a to dla niego nie takie znów łatwe, zważywszy odległość waszego domu.

              Oczywiście Tony jest wspaniałym synem. Sama wiem

0              tym najlepiej. Nie ma porównania z Filipem i Zuzanną. Po prostu nie jestem w stanie ich zrozumieć. Za moich cza­ sów rodzina to była rodzina. Wszyscy poczuwali się do wzajemnych obowiązków.

Tu pani Lowder rozpoczęła zwykłą tyradę na temat ro­ dziny Dalych. Eryk i Izabela wycofali się do swoich po­ koi. Słyszeli już setki razy o pradziadku Dały, o jego for­ tunie, zdobytej i straconej, wyjąwszy nędzne resztki, z któ­ rych dotychczas żyła ich babcia. Słyszeli setki razy o jego pięciu pięknych synach i pięciu ślicznych córkach, o wiel­ kim białym domu w Larchmont, o panującej tam gościn­ ności, radości S pogodzie.

Zdarzały się nawet chwile, kiedy Lee żal było teściowej, zamkniętej w pułapce starości u boku uśmiechniętego męża idioty, ale w końcu miała przecież Tony’ego. A w każdym razie znaczną jego część.

              Mojej siostrze Vinnie to dobrze — użalała się pani Lowder. — Dochowała się trzydziestu dwóch potomków

1              nie ma dnia, żeby ktoś z nich nie przyszedł jej odwie­ dzić. Może moim błędem było odsunięcie się od Kościoła. Ale uważam, że ta instytucja jest skostniała i martwa.

              Ma przecież mama troje bardzo dobrych dzieci.

              I tylko jeden syn założył rodzinę. Co za pożytek na przykład z Zuzanny? Dawniej, kiedy stare panny mieszka­ ły z rodzicami, prowadziły im przynajmniej dom. A Zu­ zanna jest tak zajęta pracą w Biurze Porad Prawnych, żę

ledwo ma czas wpaść do nas w sobotę albo w niedzielę.

              Zuzanna pomaga wielu ludziom.

              Ale nie tym, którzy ją wychowali. A Filip, czy ro­ dzice choć trochę go obchodzą? Czy w ogóle obchodzi go coś poza tym okropnym młodym człowiekiem, z którym mieszka? Ohyda. Wstyd mi, kiedy o tym myślę.

              Powinna mama postarać się go zrozumieć. W dzisiej­ szych czasach rodzice zaczynają akceptować homoseksu­ alizm.

              Błagam, nie wymawiaj tego słowa! — Pani Lowder zamachała gwałtownie rękami, jakby w obronie przed ja­ kimś napastującym ją potworem. — Czy wyobrażasz sobie, co oni ze sobą robią? Wstręt ogarnia na samą myśl.

              Ja wiem, co oni robią. Mam objaśnić?

              No wiesz! Czasami jesteś przerażająco nowoczesna, moja droga.

              Powinna mama kcchać Filipa i Zuzannę. Nieznośna jest to amerykańskie przekonanie, że ludzie dopiero wtedy stają się pełnowartościowi, kiedy mają mężów czy żony

i              kupę dzieci. Jak chomiki, doprawdy.

              Lee! Posuwasz się za daleko. Jak możesz ty, matka, przypuszczać, że ja nie kocham swoich dzieci?

              Och, każdemu zdarza się kogoś tam nie kochać — odparła Lee, mając już dosyć tej rozmowy. — A poza tym ma przecież mama Tony’ego.

              O, tak. Wszyscy mamy Tony’ego.

W tej chwili Lee ujrzała, że Tony właśnie wszedł i zdej­ muje płaszcz w przedpokoju. Jak on to robi, że wraz z je­ go wejściem pckój od razu się zmienia? Czy sprawia ta jego wzrost, jego postawa? Duża, kwadratowa, szczera twarz? Czy też ciepła życzliwość uważnych szarych oczu? Albo może całkowita swoboda i promieniujące z niego, spokojne, nieustraszone męstwo? A może ona, Lee, jest po prostu romantyczną idiotką? Przecież zdaniem większo­ ści ludzi Tony wcale nie jest kimś niezwykłym. Nawet jej własny ojciec ma go za człowieka najzupełniej' przecięt­ nego. Bo czy Tony osiągnął w życiu coś więcej poza prak­ tyką adwokacką, przynoszącą bardzo średnie dochody,

{ przegraną kampanią wyborczą do senatu stanowego? Ale taki osąd jest fałszem.

              Kochany! — wybiegła do przedpokoju, żeby zarzucić mu ręce na szyję.

              No, co się stało? Witasz mnie, jakbym zmartwych­ wstał. O, jak się masz, mamo?

Odpowiedź pani Lowder zagłuszyły hałaśliwe okrzyki dzieci, które wróciły natychmiast do pckoju, bez skrupu­ łów dając babce do poznania, że poprzednie wymawianie się lekcjami było zwykłym kłamstwem. Izabela, której sze­ roka twarzyczka wydawała się jeszcze szersza w obramo­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin