Vladimir Paral - CUD GENERALNY - KIK.pdf

(1223 KB) Pobierz
Paral Vladimir
CUD GENERALNY
TĘSKNOTA ZA WIECZNYM
Ś
NIEGIEM
Niech wszystkim będzie rzecz wiadoma, 2e każdy miłość swą uśmierca.
Jeden wzgardliwym wzrokiem razi,
Inny pochlebstwem godzi w serce.
Tchórz pocałunkiem mole zabić.
Mąż dzielny mieczem Ją przewierca.
Oskar WUde
Z brodą podpartą na pięści, gołą skórą łokci, piersi, brzucha i ud
przyciśnięty do szorstkiego betonu obok Emki, z najwyższego tarasu
obserwował Piotr ostatni letni dzień na cieplicowej pływalni Klisze. Dziś już
bez opłaty za wstęp — to prezent kierownictwa pływalni (woda z basenu już
zresztą do połowy spuszczona) dla najwierniejszych bywalców.
Sławny barman ustecki i jego nowa dziewczyna (następna pomyłka
nieomylnego znawcy kobiet) bawią się z kudłatym psiakiem (dziś wolno tu
nawet wprowadzać psy). Piękny siwowłosy nauczyciel muzyki trzyma dłoń
swojej opalonej jak Włoszka żony, śpiącej w czarnych okularach, a jakaś
zakochana para całuje się przy czerwonej barierce. Drzwi pustych kabin
pootwierane, puste żółknące trawniki kończącego się września i delikatny
opar aż pod blaknące niebo, które w tym roku nie będzie już tchnąć żarem
— nadszedł koniec lata. I koniec z Emką? Nasz związek przebył już 75%
swojej drogi. Spust basenu otwarty i woda wycieka. Na znużonej mętnobłę-
kitnej powierzchni pierwsze żółte liście — będą wraz z nią stopniowo opadać
aż na śliskie dno. Potem wszystko spłucze się gumowym wężem, wypali i
wysterylizuje chlorkiem i dno zalśni dopiero z pierwszym mrozem. Wtedy
basen już znowu będzie czysty, gotów na przyjęcie świeżej wody następnego
lata, znowu kryształowej i srebrzystej.
Emka leży twarzą na betonie jak nieżywa i udaje że śpi, bo nie ma już o
czym mówić (ile myśmy się tu razem naśmialil), a ja nie mam już ochoty
nawet jej dotknąć (tego miejsca znikąd nie widać
0i jeszcze w czerwcu kochaliśmy się tutaj na słońcu), mężczyzna i kobieta,
prawie nadzy, niewidoczni, przytuleni mocno do siebie — i oto już ani
śladu elektrycznego prądu. To mi się wydaje doprawdy perwersyjne.
Zakochani koło czerwonej barierki zaczęli na siebie chlapać i martwa
mętna woda basenu w ich rękach ożyła i posrebrzała.
— Idziemy — powiedział Piotr (ale dokąd, na Boga?) i wstał.
5
/1
— Nie patrz na mnie — rzekła Emka, kiedy się podniosła i skrzyżowała
ramiona na piersiach, od leżenia na szorstkim betonie jej skóra
zaczerwieniła się, pokryła pręgami, tak samo jak skóra Piotra, dwa ciała
naprzeciw siebie, zaczerwienione jak po wzajemnym biczowaniu — im mniej
jedno drugiego dotyka, tym okrutniejszą zadaje mu mękę.
— Oboje odgnietliśmy sobie skórę — mruknął Piotr, nawet rozmawiać z
nią jest mi już trudno, na szczęście po dwóch latach współżycia nie jest to
już prawie konieczne.
Spojrzenie w lustro przy wyjściu z pływalni: wysoki, smukły, jasnowłosy,
z niebieskimi oczyma, inżynier Piotr Holman (30) jest bardzo pociągający,
tym gorzej dla mnie, dzisiaj od rana nie przeżyłem ani jednej chwili
intensywnie, do wieczora nic się już nie stanie, a jutro pewnie będzie jeszcze
gorzej.
Z drobną, ciemnowłosą Emką właściwie ładna para (tylko co nam z
tego?), w ciągu dwóch lat oczywiście idealnie zgrana, każde do innych
drzwiczek białej szkody, Emka zatrzaskuje je za sobą w tej samej sekundzie,
kiedy Piotr rusza, potem przed domem przy wysiadaniu z auta trzaśnięcie
obojga drzwi w tym samym ułamku sekundy, niczym jeden dźwięk. W domu
Piotr natychmiast do łazienki, Emka do kuchni, Piotr do pokoju, Emka do
łazienki i do kuchni, tak przeraźliwie gładkie prześlizgiwanie się obok siebie
przez cały dzień (i noc!), że nie ma już właściwie żadnego tarcia (a co dopiero
iskrzenia!), już tylko świadome wymijanie się, do którego mieszkanie Piotra
w domu zakładowym (zdobyte w drodze wymiany po rozwodzie z Oliną) na
osiedlu Taras Północny daje wystarczająco wiele możliwości: M2 I kategorii,
pokój z trzyskrzydłowym oknem i telefonem, mała komfortowa kuchenka z
pełną obudową, łazienka z WC i przedpokój — w sumie 4 pomieszczenia, a
zatem 3 wolne dla tej drugiej osoby. Emka już parę razy spała w kuchni, a
kiedyś Piotr przyłapał ją, jak czytała coś (ciągle coś czyta) w WC. Wzruszony
jej taktem, od razu następnego dnia wkręcił dla niej w WC stuwatową
żarówkę.
Na nieunikniony czas przymusowej koegzystencji w jednym pokoju
wynaleziono telewizor (zainstalowany tu przez zapobiegliwą administrację
domu zakładowego), zbawienny dzięki temu, że program trzeba oglądać po
ciemku i nie musi się wtedy rozmawiać, Piotr z Emką w milczeniu obejrzeli
program, Emka do łazienki, Piotr łyknął mocnej wódki (dla wypalenia i
sterylizacji wszystkich niepożądanych odczuć), Emka do łóżka, a Piotr do
łazienki na tak długo, aby zaśnięcie Emki (które nie nastąpi przed północą)
wyglądało prawdopodobnie, gładki przebieg nocy bez jednego dotknięcia,
rano Piotr do łazienki, Emka do kuchni i wymiana obu tych separatek,
każde do swoich drzwi auta i trzaśnięcie drzwiczek Emki w tej samej sekun-
«
dzie co start Piotra, przed fabryką jego i jej trzaśniecie w tym samym
ukłamku sekundy, niczym jeden dźwięk. Emka do szatni damskiej, Piotr do
męskiej. Upojne poczucie swobody przez prawie dziesięć minut — a potem
osiem godzin razem w laboratorium oddziału technologicznego (OTG). To był
kiepski pomysł — podrywać dziewczynę z własnego laboratorium. Henri
Barbusse opisuje okropności rumuńskiego więzienia królewskiego po
pierwszej wojnie światowej: kastrowano tam więźniów zardzewiałymi
nożycami ogrodniczymi, ale najstraszliwszy był sposób, w jaki niszczono
uczucia zakochanych par, po prostu związywano kochanków ze sobą — po
pół roku, wypuszczeni <na wolność, płonęli do siebie śmiertelną nienawiścią.
Z Emką jesteśmy razem dzień i noc już przez dwa lata.
Trzy okna, przez które widać niebo, trzy wspaniale wyposażone stoły
laboratoryjne i trzy szafy "zapchne szkłem laboratoryjnym, które zdolne jest
zmienić oblicze tej planety... laboratorium OTG: dalsze ogniwo łańcucha
moich rozczarowań.
Z cielęcym zachwytem wylądowałem tu siedem lat temu prosto z
politechniki, a gadania, obietnic, ściskania ręki było tyle co przy wyborach
prezydenta USA. Odpowiednio skołowany tym całym mętlikiem wziąłem się
do roboty z taką pasją jak przede mną chyba tylko Balzak albo Thomas Alva
Edison, z moim laborantem Leonem Jermanem tyraliśmy po piętnaście
godzin dziennie, a po pewnym czasie praktycznie sprowadziliśmy się do
laboratorium, praliśmy tu swoje koszule w zlewie, jedliśmy w biegu, a kiedy
w nocy winda była nieczynna, turlaliśmy dwustukilogramowe beczki po
schodach na drugie piętro, a jak w lećie zabrakło wody w kranach, nosiliśmy
ją wiadrami ze studni, potem zaś staliśmy przy stołach trzymając wiadro na
Wysokości głowy, leliśmy z niego wodę przez lejek do górnego wylotu
chłodnicy, jedna destylacja trwała w ten sposób non stop cztery godziny —
co z technicznego punktu widzenia jest oczywiście szaleństwem (w sumie
jednak był to cudowny, pełen najwyższego napięcia czas PRAWDZIWEGO
ŻYCIA), a po trzech latach udała nam się, o dziwo, jedna wielka rzecz (patent
czechosłowacki i ładnych kilka milionów dla fabryki), aż zbyt wielka... bo z
tych milionów miało przypaść dla nas niecałych 60 tysięcy. Za trzy lata życia
dwóch ludzi nagroda, powiedziałbym, raczej mizerna.
Sama myśl o tym, że „tych dwóch chłopców z laboratorium” miałoby
dostać „tak fantastyczną sumę” — ale gdybyśmy swój czas i energię
zużytkowali na fuchę, zarobilibyśmy dużo więcej i nikt by słowa nie pisnął —
rozwścieczyła całą zgraję zawistnych facetów (których nigdy nie widzieliśmy
przy pracy), zasiadających w naprędce wyłonionych komisjach, napocili się
oni chyba jeszcze bardziej niż my, żeby nam nic nie zapłacić, długo
obradowali przy służbowej czarnej kawie, serwowanej przez seksowne
sekretarki (nam w czasie
7
pracy nikt nie gotował), i gorliwie jeździli wołgami i sześćsettrójka- mi (my w
czasie pracy jeździliśmy windą towarową — o ile akurat była czynna — z
dwudziestokilową butlą kwasu pod pachą i z workiem sody na plecach) do
powiatu, do województwa i do samej Pragi, radzić się, czy to właściwie nie
było naszym obowiązkiem, i wciąż od nowa przesłuchiwano nas niczym
przestępców, w jaki właściwie sposób mogło się to nam udać, czujnie niczym
detektywi kontrolowali nasze karty zegarowe z całych trzech lat i
nagromadzili przeciw nam więcej dowodów, niż zdołałby to zrobić sam
Maigret, zeznania laborantek i magazynierek (wściekłych, że zajęci tylko
robotą nie mieliśmy czasu nawet się z nimi przespać), a nawet i strażaka
(któremu daliśmy kiedyś kopa, bo łaził do naszej lodówki wyżerać nam
serdelki).
W końcu dopiero na interwencję komitetu partyjnego dostaliśmy swoją
nagrodę. Faceci mieli takie miny, jakby płacono nam z ich własnych
kieszeni, i wręczyli nam ją niczym kawałek cukru psiakom, które będą im
teraz grzecznie jeść z ręki i z wdzięcznością ją lizać... W każdej chwili gotów
byłem znowu ciężko pracować choćby po piętnaście godzin dziennie, ale
zginać karku — ani przez moment. Przez to popadłem u nich w trwałą
niełaskę — oni u mnie też — i zabrali mi laboranta Leona. Ja zabrałem im
siebie. Dysponuję sobą wyłącznie sam według mego indywidualnego planu
sterowanego życia autodyktatora (IPSŻA).
Mięczak Leon Jerman (moje stuprocentowe przeciwieństwo, którym
dysponuje byle kto) zdradził jednak sam siebie i sprzedał się za własne
pieniądze, pozwolił, by mu nałożono psią obrożę, i za to awansowany na
technologa produkcji łasił się i posłusznie szczekał (nawet na mnie, tylko że
ja przestałem go zauważać), potem już głaskany po główce kontynuował
nasze przerwane dzieło, pocił się i zwijał, aż w końcu udało mu się patent
znacznie rozszerzyć, za co zacharapczył ponad dwieście tysięcy, a z Włoch
bony tuzexowskie, zafundował sobie luksusowe mieszkanie, złote okrągłe
łoże, saaba, garaż z różową fasadą z keramzytu, domek nad Łabą i żonę,
seksowną babkę, Iwankę (k*óra tym saabem z tego garażu jeździ ze mną
zdradzać go do ich domku nad Łabą). Zafundował sobie tego za dużo, a kult
konsumpcji konsumuje przede wszystkim swego wyznawcę — konsumenta,
Leona Jermana już dawno nie stać na zbyt wielką ilość tych luksusowych
rzeczy, lecz popychany, prowokowany, zżerany i podżegany przez
narkomanię konsumpcji (i przez swoją nie- zaprzeczenie drogą Iwankę) do
nabywania wciąż nowych, które kosztują coraz więcej — z patentu przestaje
mu już kapać forsa — zepsiały Leon musi teraz doczołgać się jeszcze metr za
szklane przepierzenie, gdzie zwolniło się krzesło kierownika OTG.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin