Abby Geni - Strażnicy światła.pdf

(1426 KB) Pobierz
Dla Scotta
PROLOG
P
taki wznoszą bitewne okrzyki. Miranda widzi, jak stado mew skręca w
jej kierunku. Białe pióra. Lśniące dzioby. Szalone ślepia. Dość się
napatrzyła na agresję, do której są zdolne, i wie, co zamierzają. Poruszają się
w formacji bojowej, kołują nad nią niczym bombowce namierzające cel.
Miranda zmierza w stronę promu. Przyspiesza, wędrując w górę zbocza
z plecakiem huśtającym się na ramionach. Łódź się spóźnia, ale nie ma
w tym nic dziwnego. Prom zawsze się spóźnia. Na wyspach to jedna
z niewielu rzeczy, które są niezmienne.
Chlupot fal wypełnia powietrze. Archipelag spowija mgła. W czasie
letnich miesięcy podobne opary są częstym zjawiskiem. Popołudnia tutaj
rzadko bywają ciepłe i złociste, nikt się nie opala. Horyzont ginie we mgle,
słońce przypomina wilgotny dziecięcy wiatraczek.
Miranda ślizga się na kruszejącym skrawku skały. Pomimo pragnienia,
żeby opuścić to miejsce, musi kroczyć ostrożnie, z uwagą. Spowalniają ją
gniazda i pisklęta. Mewy pokryły ziemię niczym śnieg, robią użytek
z każdego kawałka trawy i granitu. Na ich tle Miranda wygląda osobliwie,
jak samotna sosna pośród jednolitej bieli.
Ptaki bynajmniej nie są cicho. Ich skrzydła szeleszczą. Pisklaki
wrzaskliwie domagają się pożywienia, a rodzice odpowiadają oburzonym
skrzekiem. Raz na jakiś czas następuje nagły wybuch, kłótnia o terytorium –
łopoczą skrzydła, tryska krew. Miranda również pada ofiarą ich
fanatycznego, zaborczego niepokoju. Odkąd wyszła z domu, kilka mew
śledzi każdy jej ruch. Lada moment zaatakują. Ich skrzydła są rozłożone,
oczy błyskają. Są coraz bliżej.
Jednak Miranda jest przygotowana. Ma na sobie rękawice z grubej skóry,
przez co mniejsza część ciała jest wystawiona na atak. Wokół każdej kostki
nosi obróżkę przeciw pchłom, aby ptasie wszy nie wpełzły jej pod ubranie.
Maska na twarzy pomaga znieść potworny smród amoniaku unoszący się
ponad guanem. Kask leży krzywo na jej głowie, a założona pod spód
wełniana czapka zapewnia dodatkową ochronę. Miranda otulona jest też
w ponczo, już upstrzone szlamowatymi odchodami, którymi mewy posługują
się niczym precyzyjną bronią. Kiedy przybędzie prom, dziewczyna pozbędzie
się wszystkich tych ubrań. Porzuci cały strój, tak jak szpieg zdejmuje
kostium, zrywa perukę i wypluwa sztuczne zęby, odpina broń, po czym
ucieka z danego miejsca, momentalnie stając się kimś zupełnie przeciętnym,
kolejną twarzą w tłumie.
Niesie zapięty plecak, jej dobytek jest skromny. To kolekcja muszelek.
Przynoszące szczęście pióro maskonura. Rekini ząb, mały, o piłkowanej
krawędzi. Dziwnie jest, po całym czasie spędzonym tutaj, opuszczać to
miejsce, niosąc tylko plecak. Ale rzeczy osobiste nie są w stanie długo tu
przetrwać. Dżinsy, które Miranda przywiozła ze sobą tak dawno temu,
zamieniły się w szmaty. Książki spleśniały. Ergonomiczną poduszkę
wypełniają mysie odchody. Jedyne, co zachowała – nie bez trudu, korzystając
z wodoodpornych pojemników oraz sporej dozy sprytu i czujności – to trzy
cyfrowe aparaty fotograficzne, jeden aparat wielkoformatowy i kilka
kartonów niewywołanego filmu. To jej skarby. Odzwierciedliła na zdjęciach
każdy z nastrojów tych wysp, od krystalicznej czystości zimowego słońca aż
po dzikie jesienne burze. Wysp jest ponad tuzin. Miranda uwieczniła każdą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin