kedrigern 2 - wyprawa kedrigerna_kr33.doc

(1077 KB) Pobierz
kedrigern 2 - wyprawa kedrigerna

 

John Morressy

 

Wyprawa Kedrigerna

 

 

 

 

 

Kedrigern

Tom II

 

 

Przekład:

Hanna Pasierska

 

 


Dla Eda Fermana

Najlepszego przyjaciela czarodziejów

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

PRZEZ PAMIĘĆ DAWNYCH CZASÓW...

 

O ciałach śpiewam, przemienionych w kształty rozmaite...

John Dryden

 

Kedrigerna zbudził cudowny słoneczny poranek. Powietrze było przejrzyste jak kryształ i uderzało do głowy niczym wino; przyjemny orzeźwiający chłód przypominał o nadchodzącej jesieni. Czarodziej odetchnął głęboko, przeciągnął się z lubością i nie zmieniając pozycji podniósł wzrok na niewinne jasnobłękitne niebo. Taki dzień zasługiwał na to, by go uczcić; taki dzień nadawał się na piknik albo długi spacer po lasach, wśród złota i szkarłatu, i rudawych brązów jesieni. Księżniczka będzie zachwycona, pomyślał; ten dzień spędzą razem: żadnej pracy, żadnych zaklęć, po prostu rozkoszne wakacje we dwoje.

Odwrócił się, by ją delikatnie obudzić i przekonał się, że Księżniczka już nie śpi, tylko siedzi podparta poduszką. Mały zielony podręcznik do ćwiczeń rozwijających słownictwo, z którym nie rozstawała się przez ostatnie miesiące, leżał grzbietem do góry pod jej złożonymi dłońmi. Zamyślona, wpatrywała się w dalekie okno.

- Dzień dobry, kochanie - powiedział Kedrigern, kładąc rękę na jej dłoni. - Piękny poranek, nie sądzisz?

- Tak, najdroższy - odparła, nie odrywając spojrzenia od widoku za oknem.

- Właśnie mi przyszło do głowy, że to pogoda w sam raz na piknik. Każemy Ciapkowi przygotować kosz z jedzeniem i wybierzemy się na cały dzień na szczyt góry. Rozciągają się stamtąd wspaniałe widoki.

- Myślałam, że masz pracę.

- Nic pilnego - stwierdził, siadając na łóżku. - Zbyt piękny dzień, by go marnować na siedzenie w pracowni, kiedy możemy go spędzić na Górze Cichego Gromu, tylko we dwoje, ze światem u stóp.

- Dobrze - zgodziła się Księżniczka wzdychając.

- Wszystko w porządku, kochanie? Nie wydajesz się zachwycona.

- Ależ jestem, Keddie. Na górze musi być pięknie o tej porze roku i bardzo lubię pikniki. Jak miło, że o tym pomyślałeś. Tylko...

- Tylko...?

- Tylko za każdym razem, kiedy gdzieś idziemy albo coś robimy, to zawsze jedynie we dwoje. Czy nigdy nie będziemy mieli towarzystwa, znajomych, gości, przyjaciół? Czy nigdy nie udamy się na żadną wyprawę, wędrówkę, wycieczkę czy pielgrzymkę?

- Oczywiście, nie zaniedbamy rozrywek, najdroższa. Już dwa razy zaprosiliśmy Bess na obiad.

- Nie przyszła ani razu.

- I odbyliśmy długą podróż do Zamku Grodzik.

- W interesach, Keddie.

- Więc... no cóż, pewnie masz rację. Ale tak czy inaczej była to podróż. Nie możesz powiedzieć, że nigdy nigdzie cię nie zabieram.

- Wróciliśmy z Zamku Grodzik ładnych parę tygodni temu, Keddie, i od tamtej pory nic. Nikt tu nie przyjeżdża z wyjątkiem ludzi, którzy mają do ciebie jakąś sprawę.

Zmieszany Kedrigern pokręcił głową i poskrobał się w brodę.

- Naprawdę to już tyle czasu?

- Naprawdę - potwierdziła z naciskiem Księżniczka.

- Zupełnie tracę poczucie czasu, kiedy jestem zajęty.

- Nie byłeś bardzo zajęty, Keddie.

- Nie byłem? No cóż, jak nie jestem zajęty, też tracę poczucie czasu. Ale naprawdę, kochanie, myślałem, żeby wybrać się gdzieś, gdzie moglibyśmy spotkać ciekawych ludzi, zobaczyć coś nowego, całkowicie zmienić otoczenie. To by nam obojgu dobrze zrobiło...

- Co za miła niespodzianka, Keddie! Kiedy wyjeżdżamy? - spytała Księżniczka, w jednej chwili podniecona i pełna ożywienia.

- Och, myślałem... lato jest doskonałą porą do podróży. Drogi będą...

- Lato? Przyszłe lato?

- Właśnie, najdroższa. Mamy mnóstwo czasu, żeby wszystko zaplanować i poczynić pewne...

- Jest jesień, Keddie. Wczesna jesień. Lato się właśnie skończyło. Każesz mi czekać cały rok.

- Nie cały. Prawdę mówiąc, niewiele więcej niż pół roku. I dzięki temu załatwimy wszystko spokojnie i bez pośpiechu.

Księżniczka utkwiła w nim swoje błękitne oczy. Kiedy przemówiła, jej słodki głos brzmiał lodowato:

- Posłuchaj, Keddie, spędziłam nie wiem ile lat, siedząc w bagnie na liściu nenufara. Nie ruszałam się z miejsca, z nikim nie spotykałam i nie widywałam nikogo. Wiodłam spokojny, wolny od pośpiechu żywot i serdecznie nienawidziłam każdej jego minuty. Przywróciłeś mi ludzką postać, poślubiłeś z zachowaniem należnego ceremoniału i przywiodłeś do tego niewielkiego, ale uroczego domku z dala od napięć, walk i zgiełku świata. Obecnie wyglądam i mówię jak dawniej, mam piękne stroje, nauczyłam Ciapka przygotowywać i serwować wystawne posiłki. Lecz w dalszym ciągu nigdzie nie bywam, nikogo nie widuję i nic nie robię. Równie dobrze mogłam pozostać ropuchą.

W komnacie zapadła cisza. Kedrigern wolno odetchnął kilka razy i wreszcie skinął głową.

- Wolałabyś raczej nie czekać do lata - powiedział w końcu.

- Właśnie.

- Rozumiem, kochanie, naprawdę rozumiem. Ale wiosna to zła pora na podróże, a zima jeszcze gorsza.

- Możemy wyruszyć teraz. Jesienią podróżuje się doskonale i nie jesteś zajęty. Wspaniała okazja, by się gdzieś wyrwać.

- Ale ja nie mogę tak po prostu wyjechać. Prawda, nie mam żadnych naglących spraw, ale parę drobnych mi zostało... I lada chwila może pojawić się coś nowego.

Księżniczka ujęła go za rękę.

- Naprawdę chciałbyś tu zostać przez całą zimę? - Popatrzył na nią niepewnie. - Czy nie wolałbyś uciec od zimna, śniegu i barbarzyńców? - ciągnęła. - Moglibyśmy pojechać na południe, gdzie nie ma śnieżyc, gdzie dni są długie, słoneczne i ciepłe, a ludzie śpiewają, śmieją się i piją wino...

- Nigdy nie byłem na południu - przyznał Kedrigern w zamyśleniu.

- Mógłbyś zbierać zioła. Na południu rosną gatunki, których tutaj nie można spotkać. Otwarłoby to przed tobą nowe pole do badań.

- Zawsze lubiłem pracę z ziołami. To taka dobra, czysta dziedzina magii. Poza tym przydają się w kuchni. Ale co ty byś robiła, najdroższa?

- Przede wszystkim bym nie marzła. Mogłabym siedzieć pod drzewem w czasie sjesty i pracować nad słownictwem i wymową. Muszę przećwiczyć mnóstwo zaklęć. A wieczorami oddawalibyśmy się zabawie. Och, Keddie, zróbmy tak! W parę tygodni uporasz się z obowiązkami, a potem całą zimę spędzimy na słońcu. Co za wspaniały pomysł! - wykrzyknęła zarzucając mu ręce na szyję i całując go z entuzjazmem.

* * *

Zanim minął poranek, Kedrigern był przekonany, że pomysł, by wyjechać na południe i spędzić tam zimę, rzeczywiście jest doskonały. Zastanawiał się, dlaczego nigdy wcześniej na to nie wpadł. Siedział wygodnie rozparty na ławce wyłożonej poduszkami, ustawionej na podwórku przed domem, w miejscu osłoniętym od wiatru. Obok niego leżała książka. Wystawił twarz do jesiennego słońca, przymknął oczy. Senny półuśmiech rozlał się na jego obliczu. Jesień zawsze była jego ulubioną porą roku. Przyjemność psuło jedynie nieuniknione nadejście zimy, której szczególnie nie znosił. Teraz znalazł proste wyjście: wyjedzie na południe, nim nadejdą chłody, dzięki czemu w pełni wykorzysta uroki jesieni i całkowicie uniknie trudów zimy. Prawda, w tym celu musiał się udać w podróż, ale trudno uzyskać efekty bez ponoszenia kosztów, jak często przypominał swoim klientom.

Jego rozmyślania przerwał cichy łopot skrzydeł. Kedrigern odrobinę uchylił powieki i ku swemu zdumieniu ujrzał dwie białe synogarlice, unoszące się w powietrzu tuż obok ławki. Trzymały w dziobkach szeroką złotą wstęgę. Osłaniając oczy przed blaskiem zachodzącego słońca, Kedrigern odczytał wiadomość wydrukowaną dużymi szkarłatnymi literami:

 

„CZARKON ZAPRASZA WSPANIAŁYCH WYBITNYCH CZARODZIEJÓW.

 

Gołębice niespodziewanie zatoczyły krąg i odleciały. Kedrigern patrzył w ślad za nimi z uśmiechem. Odwrócił się na dźwięk lekkich kroków; obok niego stała Księżniczka. W jednej ręce trzymała słownik, drugą uniosła w malowniczym geście, ocieniając oczy. Patrzyła za odlatującymi ptakami.

- Co to było, Keddie? - spytała.

- To w związku z Czarkonem, moja droga. Komitet reklamuje go bardzo intensywnie.

- Nie planowałeś wziąć udziału?

- Niezupełnie. Zastanawiałem się nad tym, ale w końcu nie podjąłem żadnej decyzji. Teraz to wykluczone.

- Ale czy nie powinieneś uczestniczyć w takich imprezach? Na pewno mają dla ciebie duże znaczenie pod względem zawodowym. Jeśli uważasz, że lepiej będzie tam jechać, zawsze przecież możemy wyruszyć na południe kilka dni później.

- Nie, kochanie. Czarkon ma swoje dobre strony, ale stanowczo wolę siedzieć obok ciebie na tarasie zalanym słońcem, patrząc na morze i popijając dobre czerwone wino, niż męczyć się w zgiełku i tłoku.

Położyła mu rękę na ramieniu.

- Skoro taki jest twój wybór, decyzja i postanowienie, Keddie, wszystko w porządku. Chociaż uważam, że od czasu do czasu powinieneś spotkać się ze starymi kumplami, przyjaciółmi, kolegami, znajomymi i towarzyszami, sprawdzić, co ostatnio porabiają, zapoznać się z najnowszymi osiągnięciami w twojej dziedzinie. To bardzo ładnie, że rezygnujesz ze względu na mnie, ale jeśli chcesz pojechać, z chęcią będę ci towarzyszyć.

Kedrigern ujął ją za rękę i posadził na ławce obok siebie, gdzie mógł na nią patrzeć nie wykręcając sobie szyi. Miała na sobie prostą suknię o barwie głębokiej zieleni. Ciemne włosy splotła w pojedynczy warkocz, przewiązany złotą i czerwoną wstążką, prosty złoty diadem błyszczał nad czołem. Księżniczka była piękną kobietą i Kedrigern miał wielką ochotę pochwalić się nią przed znajomymi - szczególnie teraz, kiedy jej głos pasował do wyglądu i kiedy poczyniła tak znaczne postępy w nauce.

Ale Czarkon oznaczał tłumy. Dałoby się wśród nich wyłowić niejedną sympatyczną twarz: członków gildii znanych z imienia lub osiągnięć, których nie miał okazji poznać osobiście, przyjaciół nie widzianych od wielu, zbyt wielu lat. Tak, to prawda, ale tłum pozostaje tłumem. Nawet przyjazny tłum nadal pozostaje tłumem, a Kedrigerna tłumy napawały niepokojem.

Gdyby to nie wystarczyło, by go zniechęcić, dochodziły jeszcze kłopoty z noclegiem. W ostatniej chwili przed rozpoczęciem konwentu nie sposób znaleźć przyzwoitego pokoju, a ceny w każdej norze osiągną niebotyczną wysokość.

No i pozostawała sama podróż. Kedrigern nie znosił podróży niemal równie mocno jak tłoku; pocieszał się tylko, że u kresu zaplanowanej wyprawy na południe nie będą go oczekiwać hałaśliwe tłumy. Przynajmniej ta podróż zakończy się w cichym ustroniu.

- Nie, kochanie - powiedział z westchnieniem. - Może znaleźlibyśmy trochę rozrywki na Czarkonie, ale w rezultacie zmęczylibyśmy się przed naszą wakacyjną podróżą. Lepiej zostanę w domu i popracuję nad zaklęciem przeciw nocnym zjawom. Obiecałem je staremu Brambornowi jeszcze przed równonocą; chcę to wreszcie załatwić.

- Jak sobie życzysz, Keddie. Możemy siadać do lunchu?

- Umieram z głodu. To powietrze wspaniale zaostrza apetyt. A może zjemy tutaj, na dworze?

Skinęła głową na znak zgody. Kedrigern sięgnął po srebrny dzwoneczek i zadzwonił cichutko. Czekając na domowego trolla, wsunął rękę pod tunikę i dotknął czubkami palców medalionu, który miał zawieszony na szyi. Jego twarz przybrała zamyślony wyraz.

Pojawił się Ciapek, człapiąc na swych wielkich, płaskich stopach, uszy i ręce dziko mu powiewały.

- Jap! Jap! - wykrzyknął, podskakując niecierpliwie w miejscu.

- Zjemy tutaj, Ciapku - powiedział Kedrigern nieobecnym tonem, jak gdyby jego myśli zaprzątały inne sprawy. - Zaczekaj chwilę z podawaniem.

- Czyżby stało się coś złego, niepokojącego lub groźnego? - zapytała Księżniczka.

- Będziemy mieli gościa. Ktoś z gildii, jak sądzę, chociaż nie mam pojęcia, czego od nas chce.

- To na pewno coś ważnego.

- Nie dla mnie. Dawno już wycofałem się z czynnej działalności.

- Jap? - zapytał Ciapek.

- Jeszcze chwileczkę. Powiem ci, kiedy - odparł Kedrigern. Wyciągnął medalion, podniósł go do oczu i spojrzał przez niewielki otworek w środku, Szczelinę Prawdziwej Wizji. Powiódł wzrokiem dokoła, potem w górę i utkwił spojrzenie w odległym punkcie na niebie.

- To Tristaver! - wykrzyknął. - Ciapku, przynieś dodatkowy kufel. I więcej sera. I napełnij duży dzban.

Troll pobiegł wypełnić polecenie.

- Tris zawsze był niezły w odmienianiu postaci - wyjaśnił Kedrigern Księżniczce. - Korzysta z każdej okazji, żeby sobie polatać.

- Naprawdę potrafi zmienić się w ptaka? Jak wspaniale!

- To nie jest wcale trudne. Sam stosowałem tę sztuczkę parę razy, kiedy udawałem się w dalszą drogę. Świetny sposób podróżowania, jeśli się nie cierpi na chorobę powietrzną. Zastanawiam się, co go sprowadza...

Niewielki jastrząb zatoczył krąg nad ich głowami. Kedrigern pomachał mu ręką. Ptak zakwilił ostro, opadł gwałtownie i zniknął w pobliskim lesie.

- Zaraz tu przyjdzie. Wstydzi się lądować, kiedy na niego patrzą. Zawsze był trochę niezgrabny, a lądowanie jest najtrudniejsze - wyjaśnił czarodziej.

- Dlaczego zmienił się w jastrzębia? Czy sokół nie byłby szybszy?

- Sądzę, że przez sentyment.

Zjawił się Ciapek niosąc na srebrnej tacy pełen po brzegi, oszroniony dzban, trzy kufle, talerz z hojnie nakrojonym chlebem i dojrzały ser. Kiedy mały troll odszedł, spomiędzy drzew wynurzyła się smukła, elegancka postać, energicznie otrzepująca się z liści i ziemi. Mężczyzna skinął ręką Kedrigernowi i Księżniczce, i zbliżył się szybkim krokiem. Kedrigern wstał na powitanie.

- Jak się miewasz, Tris? Ile to już lat! - powiedział serdecznie.

- O wiele za dużo - odparł czarodziej, obejmując go ramieniem. - Ciągle wszyscy się o ciebie dopytują. Muszę przyznać, że dobrze wyglądasz. A to jest Księżniczka?

- Miło mi cię poznać, mistrzu Tristaverze - powitała go Księżniczka skromnie, wyciągając rękę.

- I jaki piękny głos! Tak się cieszę! Słyszałem... Conhoon wspominał coś o problemach z... hm, z rechotaniem - zakończył niezręcznie Tristaver.

- To już minęło. Siadaj, Tris, zjesz z nami obiad. Co cię sprowadza w te strony?

- Och, rozmawialiśmy parę dni temu i naraz ktoś o tobie wspomniał. Uświadomiłem sobie, jak wiele czasu minęło, odkąd widziałem cię po raz ostatni, więc przy pierwszej sposobności przyleciałem. Dziękuję - powiedział Tristaver, biorąc od Kedrigerna kufel zwieńczony pianą. - Między innymi rozmawialiśmy o tej sprawie z Zamkiem Grodzik. To, w jaki sposób rozprawiłeś się z Grodziem, zrobiło na nas duże wrażenie. Niebezpieczny człowiek.

- Prawdę mówiąc, to było zaklęcie Księżniczki. Całkiem nieźle sobie radzi.

- Wszystkiego nauczyłam się od ciebie, najdroższy - zapewniła go żona, kładąc dłoń na jego ręce.

- Jesteśmy bardzo dumni z was obojga. Jak to miło czasem się spotkać i powspominać.

- Więc to czysto towarzyska wizyta? - zapytał Kedrigern, zajęty napełnianiem kufla Księżniczki.

Tristaver uśmiechnął się i pogładził długą siwą brodę, ale nie odpowiedział. Zamiast tego wzniósł toast za Księżniczkę, potem za Kedrigerna. Napełniwszy kufel ponownie, ułamał kawałek chleba i wrócił do opowieści o sprawach gildii, do której należeli obaj z Kedrigernem. Wspominał dawne czasy i starych znajomych, a Kedrigern przyłączył się do niego.

- Krillieane nadal taka zaangażowana w działalność gildii? Była jedną z najlepszych - stwierdził z sympatią.

- Przeszła na emeryturę wkrótce po tym, jak... zrezygnowałeś z czynnego udziału - odparł dyskretnie Tristaver.

- Potrafiła przeprowadzić wszystko, co sobie postanowiła. Kiedyś kazała przemówić ulicy.

- Po co? - chciała wiedzieć Księżniczka.

- Pilna prośba jakiegoś zakochanego księcia, o ile dobrze pamiętam. Krillie potraktowała to jako wyzwanie. Właściwie nie chodziło nawet o ulicę. Raczej zaułek: wąskie przejście za stajniami księcia. Trochę to potrwało, ale w końcu dopięła swego.

- I co powiedział zaułek? ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin