Merete Lien - Dzieci sztormu 27 - Cień wojny.pdf

(876 KB) Pobierz
Lien Merete
Dzieci sztormu 27
Cień wojny
Rozdział 1
- Mamo! Mamo!
Głos Synne rozdarł ciszę, jaka zapadła po pierwszych wystrzałach
rakiet zapalających. Przytulona do Marcela Agnete zobaczyła córkę
biegnącą do nich w samej nocnej koszuli. Przez chwilę miała wrażenie,
że wszystko dzieje się niewiarygodnie wolno, sama nie mogła się
ruszyć. Moment później ujrzała strach na twarzy dziewczynki.
Uwolniła się z objęć Marcela i podbiegła do Synne. Otoczyła ją
ramionami, czując, że lęk dziecka budzi w niej nowe siły.
Kolejna ognista włócznia przeszyła chmury i eksplodowała gdzieś w
oddali. Agnete wiedziała, że nie wolno jej wpaść w panikę. Musi być
silna ze względu na dzieci.
To na pewno jakaś pomyłka Anglików. Ktoś przypadkiem wypuścił
rakiety w niebo. Już niedługo wieczór znów będzie cichy i piękny.
Niemożliwe, by Anglicy strzelali do przyjaźnie usposobionych ludzi.
Nikt przecież nie wypowiedział wojny, a następca tronu wkrótce odda
flotę jako gwarancję duńsko-norweskiej lojalności wobec Anglii.
Wtedy wszystko wróci do normy.
- Czy to wojna się zaczyna? - spytała Synne cienkim głosikiem,
przyciskając twarz do piersi matki. - Tak się boję, mamo!
- Nie, to nie wojna - próbowała uspokoić ją Agnete. - Anglicy po
prostu...
-To prawdziwa wojna! - przerwał jej podniecony Christophe. -
Najprawdziwsza! - Przyszedł za siostrą
i stanął obok ojca, po męsku wsuwając ręce w kieszenie. Agnete
zauważyła, że poświęcił nawet czas na to, by się ubrać. Wyglądał na
bardzo przejętego i zarazem zadowolonego.
- Anglicy mają rakiety zapalające i bomby, które wybuchają - ciągnął
z ożywieniem. - Mówił mi o tym chłopak, który mieszka na tej samej
ulicy, kawałek dalej. Jego ojciec jest w straży pożarnej i...
- Cicho bądź, Christophe! - zawołała Synne. - Chcę wracać do domu,
na Jomfruland! Wojna jest niebezpieczna!
- Wcale nie, głupia! - oburzył się chłopiec. - Przecież oni strzelają
wysoko nad nami. Tato, możemy wejść na dach i popatrzeć na pożary?
Synne się rozpłakała. Agnete zaczęła delikatnie gładzić ją po plecach.
-Już po wszystkim - starała się ją pocieszyć. - To miało być tylko
ostrzeżenie dla następcy tronu. Anglicy uważają, że spóźnia się z
przekazaniem floty. Przypuszczalnie celowali w wieżę jakiegoś
kościoła. Nie mieli zamiaru nikogo zranić.
Nad spowitym wieczornym mrokiem miastem przeleciały kolejne
rakiety, z sykiem zataczając łuk. Zaraz potem od głośnego huku
zatrzęsła się ziemia. Cała rodzina de Barras na kilka sekund
znieruchomiała, w końcu jednak podniecony Christophe pociągnął
ojca za rękaw.
- Idę na strych! - oświadczył. - Chcę zobaczyć, jak rakiety spadają!
Marcel pokręcił głową.
- To nie jest zabawa, Christophe. - Odwrócił się do gospodarzy,
którzy wydawali się sparaliżowani lękiem. - Może powinniśmy zejść
do piwnicy? Kobiety i dzieci byłyby tam bezpieczne.
Agnete poczuła narastającą panikę. Tych rakiet nie
wystrzelono przez przypadek. Anglicy rozpoczęli atak na
Kopenhagę! Rozumiała też, co kryje się za słowami Mai cela.
Zamierzał ich opuścić. Chciał pomóc tam, gdzie* mogła się przydać
para silnych rąk, na tyle już go znała. Mąż czytał w jej myślach.
-W piwnicy będziecie bezpieczni - powiedział z naciskiem. - Ernst i ja
musimy pomóc przy gaszeniu pożarów.
Augusta wreszcie się ocknęła.
-Do piwnicy! - krzyknęła przenikliwym głosem. -Oczywiście! Na
Boga, mieszkamy przecież w pobliżu portu, a tam są Anglicy! -
Odwróciła się i popatrzyła na rząd domów stanowiących marną zaporę
oddzielającą ich od wrogich statków. - Zginiemy tutaj! Dom spłonie!
-Augusto! - Mąż chwycił ją za rękę. - Przecież oni nie celują w naszą
ulicę. Uspokój się, moja droga. Pomyśl o dzieciach...
-Pójdę z tobą i Ernstem - oświadczył Christophe, zwracając się do
ojca. - Wiem, jak się gasi pożar. I jestem dostatecznie silny, żeby
stanąć w rzędzie i podawać wiadra.
- Owszem, sił ci nie brakuje - przyznał Marcel. - Ale musisz
zaopiekować się matką i siostrą. Zostawiam je teraz pod twoją opieką.
Agnete widziała, że Christophe rozważa usłyszane słowa. Okazane
przez ojca zaufanie połechtało jego dumę, jednocześnie jednak musiał
walczyć z rozczarowaniem, że nie będzie go tam, gdzie naprawdę coś
się dzieje.
- No dobrze - zgodził się wreszcie niechętnie.
- Chodźcie za mną. - Augusta najwyraźniej zaczynała odzyskiwać
zwykłe opanowanie. - Mamy dużą, wygodną piwnicę z grubymi
murami. Tam będziemy bezpieczni.
Ernst po raz ostatni spojrzał w niebo na kolejną porcję rakiet
przelatujących nad ich głowami.
- Mamy posiadłość na wybrzeżu leżącą na południe od Kopenhagi -
powiedział. - Jutro rano tam pojedziemy.
-Jeśli zdołamy wydostać się z miasta - mruknęła jego żona i szybko
się przeżegnała. - Jeśli Bóg tego zechce.
Wkrótce ulokowali się w piwnicy. Służące zniosły sienniki i wełniane
koce, a Augusta podała gorące mleko i resztę ciasta, które wcześniej
jedli do kawy. Agnete obserwowała bliźnięta. Dzieci siedziały razem
na sienniku, zajęte jedzeniem i rozmową, której nie słyszała. Martwiła
się o Marcela, ale wiedziała, że i tak nie dałaby rady go zatrzymać.
Anglicy próbowali podpalić jak największą część miasta i do gaszenia
ognia potrzebna była każda para rąk. W ostatnich dniach władze
nakazały wszystkim mieszkańcom napełnić wodą wszelkie możliwe
naczynia. Oddziały straży pożarnej wzmocniono o czterystu ludzi, po
czterech dodatkowych na każdy kwartał, a wozy strażackie z
sikawkami stały na wszystkich placach, gotowe do wyjazdu na
wezwanie.
Agnete poprawiła narzucony na ramiona koc i dalej próbowała sobie
tłumaczyć, iż powinna się cieszyć z tego, że w piwnicy nie słychać
świstu rakiet. Jedynym odgłosem, jaki do nich docierał, był odległy
huk, kiedy spadające na ziemię rakiety eksplodowały.
Usiłowała oddychać spokojnie, ale prawdą było, że bardziej się bała
tutaj, gdzie nic nie widziała. Przecież całe miasto mogło już stać w
płomieniach! Gdyby dom się zawalił, znaleźliby się w pułapce.
Zadrżała i przycisnęła ręce do brzucha. Synne wydawała się teraz
spokojniejsza, nie wolno jej więc straszyć. Agnete stale sobie
powtarzała, że musi być silna dla dzieci. I dla Marcela.
Z trudem przełknęła ślinę. Może i ona powinna wyjść na miasto?
Ludzie z pewnością potrzebowali pomocy przy opatrywaniu poparzeń.
Gdy jednak zo-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin