Oksana Pankiejewa - Pierwszy dzień wiosny [lub O korzyści klątw], tom 2.doc

(9530 KB) Pobierz

Oksana Pankiejewa

 

 

 

Pierwszy dzień wiosny

lub

O korzyści klątw

 

 

 

 

 

 

 

Los Króla, czyli kroniki dziwnego królestwa

Tom 2.

 

 

 

 

 

 

                Jeśli nie wiedzie wam się ani w pracy, ani w życiu osobistym aż tak, że nawet przemieszczenie do drugiego świata niczego nie może poprawić, - to niedobrze. Jeśli zawistnym rywalkom niedostateczną zemstą wydało się rzucenie na ciebie klątwy                        i dokładają wszelkich starań, żeby wysłać cię jak ofiarę dla smoka - to jeszcze gorzej. Jeśli przyjaciel w niczym nie może ci pomóc i, co więcej, przez łatwowierność wujaszka sam lada moment straci koronę - to już całkiem źle. Ale jeśli pewnego dnia do twojego domu przywieje byłego zabójcę, któremu w piątki śnią się słabo znani nieboszczycy - to akurat może wyjść na dobre...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

O

lga smętnie rozejrzała się po swoim mieszkaniu. Jedyny pokój wyglądał tak, jakby przez tydzień koczowało tu całe plemię dzikusów, a gospodyni nie miała ani sił, ani chęci na sprzątanie, jak zresztą przez cały ostatni miesiąc... Pardon, księżyc. Czas już przywyknąć do miejscowego kalendarza, podoba się czy nie, ale to już do końca życia. Nie styczeń, a Srebrny księżyc. I co w nim srebrnego? Wiatr, chlapa, a śnieg, jeśli nawet spadnie za dwa razy w ciągu zimy, to topnieje, nie dolatując nawet do ziemi.

        Żal na to wszystko patrzeć, smutno i tęskno. Czy to przez pogodę,                                             czy też z przesiedleńcami zawsze tak jest?... Stres, nostalgia i takie tam?

        Trzy miesiące, a raczej trzy księżyce temu, kiedy Olga trafiła do bajkowego świata Ortanu, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Poprzednie życie, którego pomimo wszelkich chęci, nie można było nazwać udanym, zostało gdzieś tam daleko poza granicami czasu i przestrzeni, i możliwość zaczęcia wszystkiego od nowa, wydawała                           się kusząca. Przez pewien czas.

        A potem wszystko szybko i bezwzględnie zaczęło wracać na swoje miejsce. Można się było od razu tego domyśleć - jeśli człowiekowi się nie wiedzie ani w pracy, ani w życiu osobistym, to mało tu zależy od świata, w którym mieszka.

        Gwoli sprawiedliwości trzeba wspomnieć, że sytuacja finansowa Olgi                                 w porównaniu z poprzednią uległa znacznej poprawie, ale mało ją to cieszyło. Płace w Królewskiej bibliotece trzeba było wypracowywać może nie dźwiganiem ciężarów,                                        lecz za to zszarganymi nerwami i ciągłym stresem. Specjalnie dobrali                                           w tej bibliotece taki sezpół? Jak pomyśleć, że jutro znowu trzeba tam iść, to żyć się odechciewa... Takie oto sukcesy zawodowe.

        A co do życia osobistego, to wszelkie złudzenia odnośnie jakiegokolwiek postępu w tej dziedzinie, rozwiały się jeszcze w pierwszych dniach pobytu w nowym świecie. Wszystko się powtarzało z męcząwręcz dokładnością. A jakże mogło być inaczej?                   Jeśli wcześniej zawsze okazywało się, że mężczyzna, który jej się podoba, zakochany jest oczywiście w jej przyjaciółce, to dlaczego teraz miałoby coś się zmienić? Zrozumiałe, jeśli przy przemieszczeniu jakimś cudownym sposobem zamieniłaby                     się w piękność, to może coś ułożyłoby się inaczej... A może i nie. Ale byłoby wtedy choć trochę lżej.

                Milutki Żak, osobisty błazen i serdeczny przyjaciel jego królewskiej mości, specjalista od adaptacji przesiedleńców, cieszył się dużym powodzeniem u płci przeciwnej, i, trzeba przyznać, przy takiej konkurencji Olga nie miała szans. Nawet jeśli byłaby pięknością. Przecież ile by pięknych dam nie widniało w terminarzu spotkań lubiącego kobiety błazna, jego serce należało i będzie zawsze należeć                             do tej jednej jedynej - uczennicy medyka Teresy, która do tej pory nie pozwoliła Żakowi na nic więcej poza braterskim buziakiem w policzek. Dziwna z nich para,                     Żak i Teresa, większość znajomych do tej pory zastanawia się co ich może łączyć.                     On - lekkomyślny, wyszczekany i bynajmniej nie skromny. Ona - poważna, odpowiedzialna, powściągliwa w osądach. Teresa to człowiek głęboko i prawdziwie wierzący, a Żak - zatwardziały ateista. On bałaganiarz, a ona porządna.                                            On nie przepuści ani jednej ślicznotce, ona może patrzeć na męskie ciało                                    bez obrzydzenia jedynie na stole operacyjnym. Ona uczy się chirurgii, on mdleje na widok krwi... Wyliczać ich przeciwieństwa można tak w nieskończoność, ale tych dwoje jakimś cudem się kocha. Może rzecz w tym, że oboje są przesiedleńcami? Tylko nie wiedzieć czemu, Żak to ukrywa i czegoś bardzo się boi. Nie powiedział Oldze dokładnie czego, napomknął tylko, ale był przy tym tak poważny i nawet przestraszony, że Olga nie nalegała. On i tak wszystkiego na świecie                                                   się boi, po co niepotrzebnie biedaka stresować.

                Z Żakiem zostali tylko przyjaciółmi. Wcześniej zwykle też tak bywało -                             z niespełnionej miłości, jeśli się z nią nie afiszować i w ogóle jak najmniej okazywać, może się zrodzić przyjaźń. Nawiasem mówiąc, przyjaźń to chyba jedyne, w czym mniej więcej jej się poszczęściło w obu światach. Żak z Teresą, na przykład. Albo Elmar                          z Azille, u których mieszkała na początku. Też dziwna para, ale jacy wspaniali ludzie!

        Książę-bastard Elmar, pierwszy paladyn korony, bohater na emeryturze, wielki wojownik i słaby poeta, ogromny, niezawodny i bezgranicznie wielkoduszny, -                           to przyjaciel, o jakim można tylko marzyć. Gdyby tylko jeszcze trochę mniej pił... Nie, Olga wcale się  przez to gorzej do niego nie odnosi, tylko on sam miałby dużo mniej nieprzyjemności i powodów do skruchy, jeśli by zawsze był świadom tego,                      co robi i mówi.

        Niezrównana Azille, jego ukochana i tak jakby narzeczona, do tej pory pozostawała dla Olgi zagadką. Jak i, zresztą, dla większości miejscowych. Nimfy                          są rzadkością i ludzie mało o nich wiedzą. Na pierwszy rzut oka normalna dziewczyna, tylko bardzo piękna. Ale czasem jak spojrzy... a potem jak powie... I siedź potem                      pół dnia i domyślaj się, co miała na myśli. Albo wyjdziesz z nią pospacerować                             po mieście, a ona nagle w połowie drogi uczepi się nieznajomego faceta z tą swoją wieczną propozycją spędzenia wspólnie nocy. Dobrze, że chociaż nie tak od razu! Patrzy potem tym swoim niewinnym dziecięcym wzrokiem i twierdzi, że tak trzeba. No cóż, ona wie lepiej. Ona widzi coś takiego, w czym nawet magowie nie mogą się rozeznać, a już dla zwykłych śmiertelników takie niuanse są niewidoczne. Dla takich, jak Olga, dajmy na to. Jej niepodatność na magię okazała się na tyle silna, że na przesiedlenkę nie działały nawet niektóre rodzaje zaklęć. Zwłaszcza iluzje, pozostawały gdzieś poza granicami jej postrzegania, a może i nie tylko one, nikt nie miał czasu, żeby sprawdzać.

        Do przyjaciół można było też poniekąd zaliczyć księcia Mafieja, ale ten sławny chłopiec-elf z zaostrzonymi uszkami bywał u Olgi bardzo rzadko i to tylko                                   w towarzystwie Elmara, albo Żaka. Sam młodzieniec na pewno wolałby bywać                       w towarzystwie dorosłych częściej, ale jego nauczyciel mistrz Istran był surowy,                      i wykręcać się z lekcji magii, żeby mieć wątpliwą przyjemność chodzenia po gościach, młodemu księciu było zabronione. Mafiej ze wszystkim się zgadzał, ale wystarczyło,  że mistrz na chwilę się odwrócił, ten już zrywał się z zajęć, by oddać się magicznym psotom. Uwielbiał, na przykład, poszperać swoimi szkodliwymi rączkami gdzieś między światami i ściągnąć do swojej sypialni coś niezwykłego. Takim sposobem trafiła do Ortanu i sama Olga, popadając w ręce smarkatego poszukiwacza przygód, unikając tym samym pewnej śmierci. Jak się okazało, tylko po to, by natknąć                             się na nowe nieprzyjemności.

        Przyczyną tych nieprzyjemności stał się jeszcze jeden przyjaciel. Czy teraz należy o nim mówić „były przyjaciel”? Czy o koronowanych głowach tak w ogóle mówić                    nie wypada? Jednym słowem, był. I był prawie cały księżyc. Jego Wysokość Szellar III. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że w ogóle nie wyglądał na króla. Do tego stopnia, że Olga przy pierwszym spotkaniu wzięła go za zwykłego policjanta. A i później z trudem układało jej się w głowie, że obcuje z głową państwa. Prędzej traktowała go jak ulubionego wykładowcę na uniwersytecie. Widzisz, że to wspaniały człowiek, ale czujesz, że między wami leży ogromna przepaść wiedzy i doświadczenia, a także solidna różnica wieku. Jak się później okazało wcale nie taka solidna,                           ale jednak jego wysokość zaliczał się do tego typu ludzi, którym mimowolnie mówi     się na „pan”, nawet jeśli oni sami nie nalegają.

        Pomimo wspomnianych zalet król miał jedną cechę, którą trudno było jednoznacznie odnieść do zalet, albo wad. Niepohamowana ciekawość, którą zaspokajał rozmawiając z przesiedleńcami. Częste obcowanie samo w sobie Oldze                    nie przeszkadzało – porozmawiać z mądrym i interesującym człowiekiem zawsze przyjemnie, nawet jeśli to król - ale jeden strategiczny moment Olga przez swoją naiwność przeoczyła. Jego Wysokość Szellar III był kawalerem i stale przebywał pod nieustanną obserwacją potencjalnych narzeczonych. I właśnie przez to wszystko się zdarzyło. Czujne damy dworu posądziły swojego władcę o poważne zamiary                       w stosunku do Olgi, a rywalek na dworze nie oszczędzano. Słusznie dochodząc                       do wniosku, że w razie prymitywnego morderstwa nie uda im się wywinąć, damy wynajęły potajemnie praktykującego nekromantę, żeby pozbyć się natrętnej przesiedlenki bardziej subtelnym sposobem. Mag trafił im się niedoświadczony, przeliczył się w swoich zaklęciach i w rezultacie sam przypłacił to życiem,                                      a nieszczęsna Olga (no kiedyż to bywało z nią jak z normalnymi ludźmi!) dostała taką niedorobioną klątwę, że żaden specjalista nie mógł wyjaśnić, co ją teraz czeka.                          A król.... Jak bardzo świadomość tego nie byłaby bolesna, jego wysokość po tym zdarzeniu cicho i niezauważenie zniknął z jej życia. Nawet się nie pożegnał.

                Początkowo Olga myślała, że to tymczasowe, nawet pytała przyjaciół, dlaczego król więcej się nie pojawia. Elmar zasugerował, że kuzyn na pewno jest bardzo zajęty państwowymi sprawami. Żak wymijająco powiedział, że król ma teraz duże problemy. A dalej Olga nie pytała. I czego tu nie rozumieć? Skończyła się bajka. Siedź, moja droga i czekaj, aż zjawi się twój „martwy małżonek”, który dołączony jest do klątwy. Możesz nawet się cieszyć, że on rzeczywiście okazał się nie być martwym,                 i tak jakby żywym, dzięki nekromancie łajzie. No a to, że jest jednorękim kaleką,                          że ma oblicze straszniejsze niż atomowa wojna, że może jeszcze do tego być chory psychicznie - to już szczegóły. Ale za to żyje. A kiedyś jeszcze i przystojny był, możesz sobie na portret popatrzeć... I co z nim począć, jeśli naprawdę się zjawi?                                 Azille twierdzi, że ludzie połączeni magią na pewno się spotkają. I sama dokłada wszelkich starań, żeby do tego spotkania doprowadzić. Nawet jakiegoś znajomego mistralijskiego powstańca obarczyła prośbą poszukania wśród swoich towarzyszy zaginionego bez wieści El Draco. Jakby ten biedny Mistralijczyk nie miał co robić... Swoich problemów ma aż nadto. Ale z drugiej strony, jeżeli Azille o coś prosi, mało który mężczyzna znajduje w sobie dość sił, żeby odmówić. I ten oto pan, co by tam   nie mówili o jego patologicznej nieprzyjaźni wobec kobiet, jednak nie oparł                            się spojrzeniu czarującej nimfy i obiecał poszukać. Jedno tylko było niezrozumiałe, czym tak zainteresowała go sama Olga, że tak nagle przyszło mu do głowy szukać                       z nią kontaktu? Widzieli się raptem raz i to przelotem, nawet ze sobą                                     nie rozmawiali... Może Azille mu czegoś naplotła? Straszna z niej gaduła - rozgłosi                      na lewo i prawo nawet to, co jej powierzą w tajemnicy. A tu przecież nikt nie prosił, żeby zachować tajemnicę. Co prawda ona twierdzi, że Mistralijczyka zainteresowała muzyka z innego świata, ale nie brzmi to zbyt przekonująco.

        Olga zaś wiedziała o tym człowieku za mało, żeby snuć jakiekolwiek przypuszczenia. Tylko to, o czym wspomniał król z niepełnego i króciutkiego dossier.                I jeszcze to, co zobaczyła Azille, zajrzawszy w nieznajomego w magiczny sposób.

        Nazywał się ten jegomość... jakże on się nazywał... zdaje się, że Kantor. Z twarzy Olga w ogóle go nie zapamiętała, za mało go widziała. Zauważyła tylko,                                           że to interesujący mężczyzna. Wysoki, śniady, z długimi włosami... Czarne, płonące oczy. Były jeszcze wąsy, ale król powiedział, że fałszywe. I to wszystko. Z pamięcią wzrokową Olga zawsze miała problemy, jeśli spotkałaby tego Mistralijczyka jeszcze raz, pewnie by go nie poznała. Zwłaszcza bez wąsów i wśród innych takich czerniawych.

        Zawód pan Kantor miał więcej niż egzotyczny i choć jego wysokość wyjaśnił,                     że Mistralijczyk zabija nie za pieniądze, a w imię walki za wolność, wszystko jedno było to trochę straszne. Nie, tej konkretnej wiedźmy, na którą polował Kantor,                       nie było Oldze ani odrobinę żal - ta zaraza prawie że zgubiła biednego Elmara,                                a za swojego przyjaciela Olga sama by każdej złodziejce ukręciła łeb. No ale morderstwa były i przedtem... i później... jednym słowem, strasznie. A Azille najwyraźniej nie widziała niczego strasznego w relacjach z zabójcą i szczebiotała z nim miło i czule, jak ze starym znajomym. Nawet pożałowała, chociaż patrząc na tego caballero trudno byłoby przypuszczać, że potrzebuje czyjegokolwiek współczucia... No dobrze, bóg z nim, z tym amatorem sztuki nietradycyjnej, to nie żaden psychopata, nie zabije nieznajomej przesiedlenki, jeśli mu tego nie zlecono. Tylko co robić, jeśli on jednak znajdzie i przytaszczy jej zaginionego barda? Posłuchać króla i rychło wychodzić za mąż? Czy zaryzykować i sprawdzić, czy hrabinie Monkar uda się wysłać znienawidzoną rywalkę, przyczynę jej oddalenia z dworu, jako ofiarę dla smoka?

        Olga westchnęła i ze smutkiem powlokła się do kuchni. O tym co robić                                    z tym bardem, można pomyśleć i później, jeśli rzeczywiście się pojawi. A teraz                           są sprawy bardziej naglące. Na przykład, rozpalenie tego wiecznie kopcącego pieca, znalezienie przeklętego przedpotopowego żelazka i wyprasowanie głupiej sznurowanej sukienki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

...bo jeśli ktoś rozgląda się dookoła i zobaczy nagle Groźnego Słonia, patrzącego

z góry, to może czasami zapomnieć o tym, co miał do powiedzenia.

AA. Milne

 

 

C

o wy tu robicie? - spytał Szellar III, wchodząc do komnaty, w której uczył się książę.

Mafiej niewinnie zamrugał oczami i odpowiedział:

- Rozmawiamy. Żak opowiada mi o różnych rzeczach. Jak tobie. I jeszcze przyniósł książkę, którą Olga przepisała i ja do niej zajrzałem... Mogę ją dokończyć,                a później ci ją oddać?

- Zobaczymy - wymijająco odrzekł król i zwrócił się do swojego błazna: - Żak,                              a ty kiedykolwiek widziałeś żywego smoka?

- Niby skąd?

- A chciałbyś zobaczyć?

- Czy to nie jest niebezpieczne?

- Nie wiem, ale wątpię. Ale z ciebie tchórz! Pójdziesz ze mną? Wybieram                                     się w Smocze Góry porozmawiać ze smokami. W końcu znalazł się człowiek, który               tam bywał, może nas tam teleportować i tłumaczyć rozmowę. Tak naprawdę,                           to znalazł się już dawno, ale musiałem go długo namawiać. To jak, pójdziesz?

- A smok nas nie zje?

- Nie. Jak nie chcesz, to nie idź, przecież cię nie zmuszam.

- Pójdę - zdecydował się Żak. - Czy powtórzy się jeszcze kiedyś okazja zobaczyć żywego smoka, tak żebym jeszcze przy tym nie został zjedzony?

- Tak też myślałem, - zaśmiał się król - że twoja ciekawość jest jeszcze silniejsza                    niż strach. W takim razie załóż na siebie coś ciepłego i idziemy. Od razu, póki szanowny mistrz Silantij się nie rozmyślił.

- A ja mogę? - poprosił Mafiej, błagalnie patrząc na kuzyna swoimi wielkimi czarnymi oczami. - Proszę, Szellarze! Ja też chcę zobaczyć smoka! Weź mnie!                              Ja się nie boję! A w razie czego, teleportuję was z powrotem.

- Nie, mały, wybacz, pozwolono mi wziąć tylko jedną osobę towarzyszącą.

- A dlaczego Żaka?

- A kogo innego? Elmara nie wolno brać w żadnym wypadku: cztery smoki zabił, najprawdopodobniej mają do niego teraz słuszne pretensje... Mistrz Istran zabroni mi ryzykować moim bezcennym zdrowiem. Ty z nami pojechać nie możesz, ponieważ nie wiem, jak smoki zareagują na elfa. Zostaje tylko Żak. A więcej zabrać nie ma kogo, bo sprawa jest ściśle tajna. Także wyruszam razem z Żakiem. Nie przeżywaj, Mafieju, przed tobą jeszcze trzysta lat interesującego i pełnego wrażeń życia,                              i smoków się jeszcze naoglądasz.

Mały elf westchnął z rozczarowaniem.

- A skąd że ja wezmę odzież? - zmartwił się Żak. - Wszystko w domu zostało.                     A tam bardzo jest zimno.

- Mróz i wiatr.

- I smoki nie marzną?

- Nie mam pojęcia. Mafieju, teleportujcie się z Żakiem do niego do domu,                         niech się ubierze. I nie bocz się.

Kiedy znaleźli się w salonie Żaka, Mafiej spytał przestraszony:

- Jak myślisz, Szellar domyślił się, co robiliśmy?

- Nie wiem - wzruszył ramionami królewski błazen. - Przecież, kiedy przyszedł,                          nie robiliśmy niczego takiego. Też coś, zepsuliśmy kilka kryształów,                                                        i co w tym strasznego? On i tak się na nich nie zna, nie ma pojęcia o magii. A mistrz też nie zrozumie, on po prostu nie pojmie tego pomysłu, nawet jeśli mu to spróbujesz wytłumaczyć.

Weszli na górę do sypialni, gdzie Żak zaczął grzebać w szafie, wyciągając stamtąd ciepłe rzeczy, a Mafiej usiadł na komodzie i znowu zapytał:

- A może takie kryształy się po prostu nie nadają? Może do tego potrzebny jest całkiem nowy rodzaj kryształu?

- Ja się w tym nie orientuję, - westchnął Żak. -...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin