Oksana Pankiejewa - Natarcie Władcy [tom 9.].doc

(24620 KB) Pobierz

oksana pankiejewa

 

 

 

Natarcie Władcy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

los króla, czyli kroniki dziwnego królestwa

 

tom 9

 

 

 

 

Pokój i ład panujący na Delcie nie trwa długo - dawny wróg, który osiedlił się w sąsiednim  świecie, nie na próżno obiecał wrócić. Niestety, mimo iż przewidziano i spodziewano się, że podejmie on kolejną próbę powrotu, Władcy udaje się jednak zafundować przeciwnikom kilka nieprzyjemnych niespodzianek. Ale do zwycięstwa jest jeszcze daleko - niepokorny świat stawia opór siłom zła, w walce wykorzystując nie tylko magię, lecz także sprytne fortele. Nie należy też zapominać, że zaginiony trzysta lat wcześniej bohater Welmir również obiecał swój powrót...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

- Idiota!

-?!!

- U mnie się nie zaczyna!

- Co się nie zaczyna?

- Nic się nie zaczyna!!!

 

 

 

Z

pewnością dla niewinnych młodych dziewcząt, bardzo mgliście wyobrażających sobie nadchodzące zamążpójście, ślub faktycznie okazuje się tym, na co czekają. Głównym wydarzeniem w życiu, wielkim dniem, punktem zwrotnym, pożegnaniem z beztroską młodością, wstępem do dorosłego życia i zapewne można by tu dodać jeszcze całą masę innych tego rodzaju egzaltowanych określeń.

W życiu Olgi ten znaczący dzień mało co zmienił. Wszystko, co zdarzyło się po weselu, w żaden sposób nie wynikało z tych kilku linijek wpisanych do rejestru małżeństw. Księgę tę, à propo, dostarczono nie wiadomo skąd i po ceremonii znaleziono dopiero nad ranem pod jakimś stołem, w dodatku ze strasznie obślinioną,                  noszącą wyraźne ślady typowych dla Kulki wybryków okładką. Co zresztą nikogo specjalnie nie zdziwiło, gdyż z księgi, która przeszła przez ręce ojca Sebastiana rozchodziła się taka woń mięsiwa, że nie zdzierżyłby nawet obdarzony rozumem człowiek.

Pojednanie z Diego doszłoby do skutku tak czy owak i ślub nie miał tu nic do rzeczy. Jakieś doświadczenia wspólnego mieszkania też już mieli za sobą, więc rodzinne życie nie było dla Olgi czymś nowym i niezbadanym. Następne wyzwanie, któremu zwykle muszą sprostać wszystkie młode pary - narodziny dziecka -                            w najbliższej przyszłości im nie groziło. Nieważne jakie żarty stroił sobie podczas wesela król Orlando, po raz kolejny wygłaszając swoje prorostwa o dzieciach, bo nieuleczalna niepłodność narzeczonego stanowiła dla młodych małżonków niezawodną gwarancję bezpiecznego seksu. Może kiedyś, potem, jeśli im się zachce, zaadoptują jakąś porzuconą sierotkę, albo, jak zaproponował bezwstydny Mistralijczyk, jego żona sprawi sobie dziecko z kimś innym. W każdym razie on na pewno się nie obrazi.

Krótko mówiąc, kiedy Olga już jako zamężna dama powróciła do swego mieszkania w Dzielnicy Mozaikowej, nic nowego w jej życiu nie nastąpiło.

przez cały jeden dzień.

Zresztą, ów koniec świata, który zaczął się dokładnie o poranku następnego dnia, też można było, naciągając trochę fakty, uznać za konsekwencję wesela. Jak słusznie zauważył logiczny do bólu Szellar: „Wcześniej, czy później musiało do tego dojść. Ta cała masa kontrowersji, która narosła wokół tożsamości towarzysza Kantora, zmuszała wręcz do podjęcia ostatecznej decyzji. Biorąc bowiem pod uwagę tak znaczny wyciek informacji, caballero nie miał już szans na dalsze ukrywanie się. Dziwne zresztą, że sam tego nie rozumiał”.

 

 

 

 

 

Urządzając swoje wspaniałe przyjęcie i zapraszając wszystkich bliskich mu ludzi, Diego nie mógł pominąć rodziców, niezależnie od tego, czy impreza miała się potem przerodzić w wesele, czy nie. Czas wymuszonej konspiracji minął, zaś osobisty kaprys, to nie powód, żeby zaniedbać kwestię obecności ojca i matki. Kiedy tak na łapu capu brał ślub (że nawet narzeczona podczas ceremonii wyglądała jak istny obraz nędzy                i rozpaczy), rodzice nie mogli też nie złożyć mu życzeń. Z pewnością w tym momencie on także zrozumiał, że stanowczo musi dokonać wyboru. Bo jeśli naprawdę postanowi zrezygnować z dawnego nazwiska i związanej z nim sławy, to do końca życia, przy każdym spotkaniu będzie się musiał publicznie wyrzekać ojca i matki. I właśnie na to zabrakło mu sił. Maestro el Drako, który ze słowami: „Dziękuję mamusiu” zwyczajnie ucałował maestrinę Allamę w policzek, po raz pierwszy wobec całego tłumu ludzi potwierdził, że on, to on.

Następnego dnia o powrocie maestro wiedziały trzy stolice. A po kilku dniach - cały kontynent.

A młoda para drugiego ranka swego małżeńskiego pożycia stwierdziła, że nie może wyjść z domu, nie dostając pod obstrzał żądnych sensacji pismaków                       i natchnionych kolegów, którzy na bieżąco chcieli to niebywałe wydarzenie wysławić jakoś w swoich balladach.

Po kilku dniach Diego powiedział, że ich „miesiąc miodowy” żałośnie przypomina sławetną obronę Castel Agvilas. Olga uznała, że rozsądnie będzie, nie zadając żadnych zbędnych pytań, uwierzyć mu na słowo. Po co dodatkowo drażnić                     i tak już mocno nerwowego człowieka, gotowego rzucić się do gardła pierwszej napotkanej osobie i przy każdym pukaniu do drzwi sięgającego po pistolet, którego trzeba chwytać za rękę i doprowadzać do przytomności przestraszonym krzykiem:               „A może to po prostu goście?!”

Zresztą prawdziwi goście wiedzieli o nieszczęściach, jakie spadły na oblężone mieszkanie i nie ryzykowali odwiedzać przyjaciół inaczej, jak tylko teleportem. Żak szczerze przyznał, że boi się zostać zastrzelony przez pomyłkę, w Teresie budzili wstręt czyhający przed domem dziennikarze, egzaltowane panny i młode talenty,                    a Elmar obawiał się, że przy próbie jakiegokolwiek kontaktu niechcący kogoś z nich ukatrupi. Ich Wysokości natomiast również przedtem preferowali tę najszybszą                        i zaawansowaną metodę przemieszczania się. Akurat dzisiaj złożyli wizytę młodej parze, ale w odróżnieniu do Olgi nie zamierzali stosować żadnej taryfy ulgowej wobec subtelnej i wrażliwej psychiki maestro.

- Sam sobie jesteś winny - śmiało oznajmił Szellar III, ze stoickim spokojem popykując fajką, jakby nie słyszał dochodzących z dworu krzyków.

Całe to żądne sensacji towarzystwo nie wchodziło już do budynku - na trzeci dzień, widząc przestrzelone drzwi, właściciel domu trochę pogłówkow i doszedł do wniosku, że zawieszenie w przyszłości na budynku pamiątkowej tabliczki warte jest pewnych przejściowych trudności, po czym wzmocnił wejściowe drzwi dwoma gorylo-podobnymi odźwiernymi.

Diego, odpowiadając na królewską uwagę, po prostu zaklął.

- Należało to zrobić przed wyruszeniem na wojnę - jak gdyby nigdy nic ciągnął król, na którym najmniejszego wrażenia nie robił ani mistralijski temperament, ani bogaty zasób słownictwa rozmówcy. - Wtedy był najdogodniejszy moment. Akurat przeczekałbyś w lesie cały ten szum i wrócił, kiedy wszystko już by ucichło. No i samo twoje nazwisko odstraszyłoby od Olgi znaną ci osobę.

- W...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin