Śmierć nie istnieje - Chauncey Crandall.pdf

(2100 KB) Pobierz
Spis treści
WPROWADZENIE
PROLOG
CZĘŚĆ I. DOWODY ŻYCIA
ROZDZIAŁ 1. Więcej niż się wydaje
ROZDZIAŁ 2. Spójrz ku światłu
ROZDZIAŁ 3. Zatracać religię
ROZDZIAŁ 4. W polu widzenia nieba
ROZDZIAŁ 5. Ćwiczenie obecności nieba
ROZDZIAŁ 6. Ogień z nieba
ROZDZIAŁ 7. Dwa królestwa
ROZDZIAŁ 8. Moc zmartwychwstania
CZĘŚĆ II. PRAWDA O NIEBIE I ŻYCIU PO ŚMIERCI
ROZDZIAŁ 9. Prawdziwy świat rzeczywisty
ROZDZIAŁ 10. Miejsce jak żadne inne
ROZDZIAŁ 11. Przemiana na zawsze
CZĘŚĆ III. PRZYJDŹ KRÓLESTWO TWOJE
ROZDZIAŁ 12. Żywa nadzieja
ROZDZIAŁ 13. Niebiańska pociecha
ROZDZIAŁ 14. Wszystko nowe
ROZDZIAŁ 15. Na ziemi jako i w niebie
EPILOG. Królestwo niebieskie się zbliża
PODZIĘKOWANIA
WPROWADZENIE
Spotkanie z niebem
Moje pierwsze spotkanie z rzeczywistością nieba wcale nie wyglądało tak, jak się
czyta w książkach o doświadczeniu śmierci. Właściwie to byłem nie tylko bardzo
żywy, ale i świetnie się czułem - energiczny dziewiętnastolatek zatrudniony w
charakterze sanitariusza w znanym szpitalu w północnej Wirginii, przed podjęciem
studiów medycznych.
Ponieważ szpital mieścił się tuż przy granicy ze stanem Waszyngton DC, wśród jego
pacjentów znajdowali się politycy, naukowcy, urzędnicy rządowi i personel
wojskowy. Z radością wykonywałem swoje codzienne obowiązki: pobierałem krew,
pchałem wózki inwalidzkie i sprzątałem szpitalne sale, ale też uczestniczyłem w
obchodzie z lekarzami i pielęgniarkami. I właśnie tak poznałem Karla. Był już dobrze
po sześćdziesiątce, weteran II wojny światowej, w czasie której walczył z
nieprzyjacielem w szeregach wojsk sprzymierzonych. W naszym szpitalu, którego byt
pacjentem przez niemal miesiąc, nadal prowadził wojnę, tym razem jednak z innym
wrogiem: rakiem pęcherza.
Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, był pełen życia. I sądząc po jego życzliwości
oraz wielu ciekawych historiach, wiedziałem, że jest dobrym człowiekiem, który
wiódł dobre życie. Instynktownie poczułem do niego ogromną sympatię. Nie
wiedziałem jednak, że Karl umiera.
Często zatrzymywałem się w jego sali, aby posłuchać wojennych opowieści i czerpać
z jego mądrości. W tym samym czasie zastanawiałem się, w jakiej
dziedzinie medycznej się specjalizować. Pragnąc zapoznać się nieco z innymi
działami medycyny, powiedziałem pewnego dnia do szefa laboratorium patologii
klinicznej: „Chciałbym obserwować pana następną sekcję".
Telefon zadzwonił pewnego pięknego sobotniego poranka. Porzuciwszy rozświetlony
słońcem na błękitnym niebie Fairfax, udałem się do laboratorium mieszczącego się w
piwnicy szpitala. Kiedy starannie wymyłem ręce i założyłem specjalny strój
ochronny, pchnąłem metalowe drzwi i wszedłem do środka. Na metalowym stole w
tym zimnym, szarym pomieszczeniu leżało ciało - z otwartą klatką piersiową i
rozpostartymi ramionami, jak na krzyżu. Wszystkie zmysły miałem w tej chwili
napięte i wyostrzone do granic możliwości. Była to ta strona medycyny, ludzkich
doświadczeń, która do tej pory została mi oszczędzona.
Gdy podszedłem do stołu, zobaczyłem martwą twarz przynależącą do tej ludzkiej
powłoki... i od razu poczułem przypływ mdłości.
„Co się stało?" - zapytał patolog.
„Znam tego człowieka - powiedziałem, cały się trzęsąc. - Muszę wyjść".
Pospiesznie wybiegłem z laboratorium, a wyraźny zapach śmierci towarzyszył
każdemu mojemu krokowi. W mojej głowie szalały myśli.
Przypomniałem sobie rozmowy z Karlem. Żył, kiedy widziałem go po raz ostatni
kilka dni temu - jego serce biło, pompując życiodajną krew do żyt, siedział, oddychał,
rozmawiał. W czasie naszych rozmów opowiadał o odwadze na polu bitwy i strachu
w okopach. Był łagodnym żołnierzem, w cywilu domatorem. Dobrym człowiekiem.
Teraz zaś, przynajmniej tak to widziałem, był nie tylko martwy, ale też pozbawiony
tego wszystkiego, co było nim.
Naiwny dzieciak, który wszedł do sali sekcyjnej, stanął nagle oko w oko z pytaniem
domagającym się odpowiedzi. W mojej głowie rodziły się słowa, które wyleciały
przez usta w postaci desperackiego, wściekłego okrzyku: „I to już wszystko?".
Stałem w korytarzu, poruszony emocjonalnie do bólu, do nudności w żołądku. Serce
waliło mi jak młotem. Ten pozór jałowości i ostateczności wszystkiego, co robimy w
tym życiu, zdawał się otaczać mnie jak gęsta mgła. W tamtej chwili tego sobotniego
poranka jedyne, o czym mogłem myśleć, to mój miły przyjaciel - niegdyś żołnierz
odznaczony za odwagę, z kochającą rodziną, a teraz martwa powłoka na metalowym
blacie w pomieszczeniu, do którego słońce nigdy nie zagląda. Śmierć zdawała się taka
ostateczna, taka straszna i niegodziwa - i byłem nią przerażony.
Postanowiłem, że nigdy więcej nie będę brał udziału w sekcji zwłok.
Doszedłem również do wniosku, że nienawidzę śmierci i poświęcę się walce z nią ze
wszystkich sił. Być może właśnie dlatego zostałem kardiologiem: zdrowe serce
jest przeciwieństwem śmierci, zdrowe serce oznacza, że jest jeszcze nadzieja. Dopóki
bije twoje serce, nie znajdziesz się w chłodni, oczekując na sekcję. Dopóki na twoim
elek-trokardiogramie nie ma linii prostej, nie nadszedł jeszcze twój kres.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin