Silverwood_Jane_Wielka_wygrana_SR005.pdf

(1111 KB) Pobierz
JANE SILVERWOOD
WIELKA WYGRANA
Prolog
Jake Caine przejechał swoim mer­
cedesem wzdłuż pięciometrowego muru, który odgra­
dzał Owena Bymside'a od świata zewnętrznego. Rzucił
okiem w lusterko wsteczne, kiedy zamykała się za nim
brama z kutego żelaza. Mógł w nim zobaczyć herb na jej
szczycie. Ten sam znak widniał na wszystkich wydaw­
nictwach Bymside'a, począwszy od pism i książek,
a skończywszy na kasetach i płytach kompaktowych.
Był to sokół z rozpostartymi jak do lotu skrzydłami,
wyciągniętymi szponami i groźnie zakrzywionym dzio­
bem. Przypomina samego staruszka, pomyślał Jake.
6
WIELKA WYGRANA
Samochód cicho sunął aleją wijącą się przez park.
Wokół rozciągał się widok charakterystyczny dla ostrego
klimatu Nowej Anglii. Po obu stronach krętej drogi rosły
okazałe dęby i wiązy, tworząc szpaler wzdłuż całych he­
ktarów przystrzyżonego trawnika. Krzewy, w tej chwili
przyprószone marcowym śniegiem, a latem utrzymane
w idealnym kształcie przez niewidoczną armię ogrodni­
ków, ozdabiały łagodne wzniesienia i kotlinki.
Ostatni zakręt i pojawiły się jasnoszare, kamienne
mury Taleman Hall. Zbudowano go zaledwie trzydzieści
lat temu. Strzeliste wieżyczki i okna z małymi kwadraci­
kami szyb nadawały mu wygląd zamczyska, które za­
projektowano tak, by sprawiało imponujące wrażenie
i przetrwało wieki. Na razie architektowi udało się
osiągnąć przynajmniej to pierwsze. Jake wjechał na ko­
listy brukowany podjazd i spojrzał w górę na przytłacza­
jący ogromem dom. Przeczesał palcami gęste ciemne
włosy, wziął w rękę skórzaną teczkę i wydostał się z sa­
mochodu.
Dwadzieścia minut później stał przed olbrzymim łóż­
kiem z baldachimem i patrzył w przywiędłą, ale nadal
pełną stanowczości twarz samego Owena Bymside'a.
- Były trzy, tak?
- Właśnie - potwierdził sucho Jake. -I jakiś miesiąc
po tym, jak opuściły sierociniec na Broadstreet, budynek
doszczętnie spłonął. Pożar zniszczył wszystkie akta.
- Pożar! - Owen zaklął soczyście. - W takim razie
jak, do cholery...
- Na szczęście natrafiłem na ślad jednej z pielęgnia­
rek, która wtedy tam pracowała - przerwał Jake, otwie­
rając teczkę. - To panna Ada Kindle. Jest na emeryturze
i ma już swoje lata, ale pamięta tamtą noc.
WIELKA WYGRANA
7
- Jak to możliwe, żeby pamiętała akurat pierwszego
kwietnia sprzed dwudziestu sześciu lat?
- Dlatego, że to prima aprilis, a na dodatek w dwu­
godzinnych odstępach zostawiono pod drzwiami trzy
niemowlęta płci żeńskiej. Było to niecodzienne wyda­
rzenie.
- Bez wątpienia. - Żylaste dłonie Owena Byrnside'a
zacisnęły się na haftowanej powłoczce kołdry, przykry­
wającej jego z trudem unoszącą się i opadającą pierś. -
I pomyśleć, że jedno z nich to pewnie moja krew, moja
wnuczka!
To przypuszczenie najwyraźniej poruszyło go do głę­
bi. Dostał gwałtownego ataku suchego kaszlu. Natych­
miast wpadła pielęgniarka w fartuszku, która do tej pory
czuwała na korytarzu.
Kiedy krzątała się, podając wodę i sprawdzając puls
Owena, Jake stanął w oknie i patrzył na parkowy staw,
rozciągający się za kamienną balustradą. W ciszy roz­
myślał o pracowitych tygodniach, które poświęcił na po­
szukiwania.
W pierwszej chwili poważne potraktowanie anoni­
mowego listu zakrawało na głupotę. Wiele lat minęło od
wypadku na opustoszałej wiejskiej drodze, kiedy to
Christopher Bymside, marnotrawny syn Owena, zginął
rozbijając swój sportowy samochód. Kto uwierzyłby, że
udało mu się przedtem spłodzić jakieś tajemnicze dziec­
ko? Co więcej, gdyby to dziecko rzeczywiście istniało
i zostało odnalezione, byłoby spadkobiercą imperium
wydawniczego i nagraniowego. Mimo to, po otrzyma­
niu listu, Byrnside uparł się, żeby je odnaleźć.
- A więc do tego cholernego sierocińca podrzucono
tamtej nocy trzy niemowlaki? W porządku. Dlaczego
8
WIELKA WYGRANA
jednak uważasz, że jednego z nich mogła zostawić Glo­
ria Dean?
To pytanie wyrwało Jake'a z rozmyślań. Owen sta­
nowczym gestem odepchnął pielęgniarkę.
- Data się zgadza, a poza tym jedno z dzieci miało
złoty medalion. Z tego, co udało mi się dowiedzieć
o dziewczynie pańskiego syna, wynika, że miała skłon­
ność do teatralnych gestów. Ten medalion jest akurat
w jej stylu. Ada Kindle nie pamięta, które z niemowląt
go miało. Przypomina sobie jednak jego wygląd, bo był
dość charakterystyczny. - Jake przerwał i podał Byrnsi-
de'owi kawałek papieru. - To fotokopia rysunku, który
zrobiła dla mnie.
- Christopher dostał ten medalion od matki.
Bladoniebieskie oczy Owena nagle rozbłysły ożywie­
niem, gdy zobaczył szkic. Jego wzrok powędrował do
obrazu w złoconej ramie, wiszącego naprzeciw imponu­
jącego łoża. Był to portret uroczej kobiety o twarzy oko­
lonej miękkimi puklami brązowych włosów. W miarę
jak jej się przyglądał, jego twarz stawała się coraz bar­
dziej zamyślona.
- Śmierć naszego syna była największym ciosem,
jaki przeżyliśmy. Nie wiem, ale może koncern, który
stworzyłem, miał zrekompensować tę stratę. Karmiłem
się złudzeniami, byłem w błędzie. Jestem teraz chorym
człowiekiem. Doktor mówi, że moje serce może zawieść
w każdej chwili. Kiedy tak leżę w tym cholernym łóżku
i myślę o swoim życiu, uświadamiam sobie, że nic nie
wynagrodzi mi braku spadkobiercy. Nic. Ani pieniądze,
ani władza, ani dobre uczynki. Chcę wiedzieć, że zosta­
wiam po sobie potomka, krew z mojej krwi, kość z ko­
ści. Muszę to wiedzieć! - Twarz starca stężała i nabrała
Zgłoś jeśli naruszono regulamin