Antoni Marczyński - Niewolnice z Long Island.pdf

(1073 KB) Pobierz
Antoni Marczyński
NIEWOLNICE
Z LONG ISLAND
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA
2015
Spis treści
1 I
2 II
3 III
4 IV
5 V
6 VI
7 VII
8 VIII
9 IX
10 X
11 XI
12 XII
13 XIII
14 XIV
15 XV
16 XVI
17 XVII
18 XVIII
19 XIX
Opracowano na podstawie edycji Towarzystwa Wydawniczego “Rój”, Warszawa 1929.
I
Pułaski skrzywił się jak po occie i przystanął w miejscu. Szukał samotności za wszelką
cenę, wybrał się w tym celu na plażę, kiedy cała wioska była pogrążona w głębokim śnie,
a tymczasem ktoś zamierzał mu zakłócić te chwile dumania i spieszył w jego stronę.
— Położę się za którymś z koszy, przeczekam, aż przejdzie, i znowu będę miał spokój
— pomyślał. Wybrał szybko odpowiednie miejsce i rzucił się na piasek w wąską szparę,
jaką tworzyły dwa przewrócone kosze letników. Pomimo szumu fal konających na
płaskim brzegu słyszał odgłos zbliżających się kroków, a niebawem dojrzał ciemną
sylwetkę intruza. Był to szczupły jegomość w kapeluszu o dużym rondzie i ceratowym
płaszczu, który połyskiwał, ilekroć hasające na niebie baranki-obłoczki odsłoniły
pucołowate oblicze miesiąca.
— Ma astmę — stwierdził przyczajony obserwator, słysząc głośny oddech tamtego.
Jegomość w ceratowym płaszczu mijał właśnie jego kryjówkę. Uszedłszy jeszcze
kilkadziesiąt kroków, przystanął i zaczął się podejrzliwie rozglądać na wszystkie strony,
potem, upewniwszy się, że jest zupełnie sam na wybrzeżu, spróbował skrzesać ogień.
Pierwsze zapałki zgasiły podmuchy figlarnego wietrzyku, lecz niebawem zapłonęła
latarka, szybko przysłonięta połami płaszcza…
— Ten czego tam zamierza szukać? — mruknął zaciekawiony widz, wychylając
ostrożnie głowę ponad kosze.
Tajemniczy wędrowiec stał właśnie na samym cyplu półwyspu. Raz jeszcze rozejrzał
się dokoła, dając tym dowód wielkiej przezorności, wreszcie wydobył latarkę, podniósł ją
wysoko nad głowę i zaczął nią kołysać na obie strony. Latarka była z trzech stron, nie
licząc dna ani wierzchu, zasłonięta tak, że czerwone światełko migotało tylko od strony
morza.
— Tam, do diabła!… To zaczyna być wcale interesujące — syknął Pułaski, skoro
chwilę później całkiem podobny sygnał zabłysnął w oddali, jak gdyby ze statku
znajdującego się na pełnym morzu. Od razu zapomniał o rzekomej potrzebie samotności,
znajdując duże zadowolenie w śledzeniu poczynań zagadkowego mężczyzny…
— Warto zaczekać — monologował w duchu. — Któż by to mógł być, u licha?
Przemytnicy? Phi… Mało prawdopodobne. Szpiedzy?… Hm… hm… Czas wyjaśni. Nie
przypuszczam, aby się to miało skończyć na optycznym telegrafowaniu.
Wbrew tym przewidywaniom oba światełka zgasły, a „telegrafista” z brzegu wyciągnął
się na piasku jak długi, ziewając nader donośnie…
Pułaski wyzyskał tę okoliczność znakomicie. Czołgając się lub wędrując na
czworakach na przemian, zbliżał się metr za metrem do śledzonego jegomościa. Ale
bajecznych zasłon z przewróconych koszy zabrakło niebawem. O dalszym naśladowaniu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin