Antoni Marczyński - Wyspa nieznana III.pdf

(1087 KB) Pobierz
Antoni Marczyński
WYSPA NIEZNANA
CZĘŚĆ TRZECIA
KRÓLOWA OTHE
KRAKÓW 2016
Spis treści
1 Baal żąda ofiary
2 Zemsta i nagroda
3 W podziemiach świątyni
4 Dziwne sny
5 Ofiara z ludzi
6 Sofo Mścicielka
7 Złe wieści
8 Męka pragnienia
9 Rocznica śmierci Mścicielki
10 Potop
Opracowano na podstawie edycji Wielkopolskiej Księgarni Nakładowej Karola
Rzepeckiego, Bibljoteki Weź mnie z sobą tom IX, Poznań 1929.
Rozdział I
BAAL ŻĄDA OFIARY
— Nie dam!… Nie dam!… Precz, zbóje!… Ratunku!…
— Milcz, bezbożna!…
— Zabij mnie, łotrze!… Mnie!… Dziecka nie dam!…
— Hej!… Przytrzymajcie tę lwicę rozżartą…
— Ooooch!… Bogini!… ześlij trąd na tych zbirów… Moje dziecko!… Moja słodka
dziecina!… Ooooch!…
Dwaj żołnierze wykręcili w tył ręce krzyczącej kobiety, odciągnęli ją przemocą w głąb
izby i połą chlamidy zatkali jej usta…
— A to małe szczenię tu się gdzieś ukryło — warknął dziesiętnik, przyklękając przy
łożu. Po chwili wyciągnął za nogę pobladłego chłopczynę, który nie ośmielił się stawiać
najmniejszego oporu… Natomiast matka zdwoiła rozpaczliwe wysiłki. Rzuciła się na
ziemię, zadarła nogi w górę i kopała nimi żołdaków, miotając się przy tym jak wielka ryba
na piasek wybrzeża przez rybaka ciśnięta… Muskularni halabardnicy mieli niemało
roboty, nim zdołali rozwścieczoną kobietę zepchnąć do piwnicy i tam ją zamknąć.
Przed bramą stał wóz zaprzężony w cztery konie i otoczony setką wojowników. Na
wozie znajdowało się już kilkoro dzieci, sami chłopcy w wieku od trzech lat do ośmiu.
Popłakiwali z cicha, rzucając wylęknione spojrzenia na marsowe oblicza żołnierzy.
Gdzieś wyleciały drzwi z głośnym trzaskiem, gdzieś przeszył powietrze rozdzierający
krzyk kobiety, zabrzmiały odgłosy głośnej sprzeczki mężczyzn, potem metaliczny szczęk
oręża i szloch… szloch spazmatyczny….
Z uśpionych domków wypadały na ulice garstki żołnierzy. Żaden nie wracał z
próżnymi rękami. Wkrótce wóz się zapełnił tak, że miejsca dla nowych ofiar zabrakło.
Wówczas brodaty setnik skinął trzcinową laseczką. Woźnica zamachnął się; długi bat,
opisawszy kolisko nad pochylonymi głowami uśpionych rumaków, trzasnął rozgłośnie.
Konie przysiadły na zadach, szarpnęły ostro i wielki wehikuł ruszył z miejsca. Stukając
okutymi kołami o wyboisty bruk ulicy, posuwał się wśród przekleństw, złorzeczeń i płaczu
w kierunku Placu Dwustu Kolumn…
Żołnierze z eskorty, korzystając z tego, że srogi przywódca jechał konno przodem,
przed kolumną, zaczęli gwarzyć półgłosem między sobą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin