Brandys Kazimierz - NIERZECZYWISTOŚĆ.pdf

(444 KB) Pobierz
Kazimierz Brandys
Nierzeczywistość
Jeżeli, mając nie dość głośne nazwisko, wysyła się sprostowanie do re- |
dakcji w takiej czy innej sprawie, trudno liczyć na entuzjastyczną odpowiedź,
a nawet nie zawsze można być pewnym zamieszczenia nadesłanego pisma.
Mimo to niekiedy trzeba się zdecydować. Tak jest w moim wypadku.
W związku z artykułem Kartka z dziejów walki, jaki się ukazał w numerze
11 redagowanego przez Pana kwartalnika, pozwalam sobie przesłać garść
uwag i wspomnień dotyczących organizacji „Rondo”, której działalność w la-
tach 1942—1944 omawia autor, prof. W. Janota. Zdaję sobie sprawę, że ni-
niejszy mój tekst uzna Pan za nie nadający się do druku. I to z dwóch przy-
czyn: po pierwsze ze względu na zbyt obszerny rozmiar, po drugie z uwagi na
osobisty charakter mojej wypowiedzi. Trzecią przyczyną będą, jak mi się
wydaje, daleko idące wątpliwości co do prawdopodobieństwa opisywanych
przeze mnie wydarzeń. Jeśli więc mimo wszystko zdecydowałem się przesłać
Panu te stronice, to proszę mi wierzyć, iż czynię to nie tyle z myślą
o druku, co dla poszanowania obiektywnej prawdy. Jedynym moim życze-
niem jest zapoznać z nią kogoś, kto z tytułu swych zainteresowań historią
najnowszą poświęci moim zapiskom nieco uwagi i po przeczytaniu nie
umieści ich w koszu, lecz w jakiejś archiwalnej przegródce czy tece.
Wybrałem Pana. Nie ukrywam, iż na mój wybór bezpośrednio wpłynęło
opublikowanie Kartki z dziejów walki w kwartalniku, którego jest Pan re-
daktorem; sądzę bowiem, że moja wypowiedź obejdzie Pana chociażby z tego
powodu, iż kwestionuje artykuł zakwalifikowany przez Pana do druku. Mam
ponadto nadzieję, że do zadań Pańskiego pisma należy również gromadzenie
— nie tylko ogłaszanie — autentycznych materiałów z lat II wojny światowej.
Dlatego postanowiłem zwrócić się właśnie do Pana.
Zacznę od paru głównych faktów, jakie ^poruszył autor. Podkreślam, że w
sprawach tych, a również i innych, byłem kilkunastokrotnie przesłuchiwany
przez kompetentne władze bezpieczeństwa po wojnie. Moje ówczesne pi-
semne zeznania oraz protokoły z przesłuchań pokrywają się w najistotniej-
szych zarysach z treścią poniższego wyjaśnienia, jakie — co prawda w bar-
dziej rozwiniętej i szczegółowej formie — składam na ręce Pana Redaktora.
Prof. W. Janota twierdzi, że: 1) organizacja „Rondo” powstała w maju
1942 roku; 2) założyli ją ludzie przerzuceni w tym celu z Londynu; 3) dzia-
łalność jej polegała na szeroko rozgałęzionej penetracji środowisk
Wehrmach
tu i ss oraz niemieckich obiektów strategicznych; 4) w związku z kierow-
nictwem grupy wspomina autor o utrzymujących się nie sprawdzonych po-
głoskach, jakoby faktycznym przywódcą „Ronda” był ściśle zakonspirowany
pełnomocnik Naczelnego Dowództwa, osobistość tajemnicza, której — jak
pisze autor — przypisywano „osnute legendą pochodzenie”. Po czym prof.
Janota dodaje od siebie: „pogłoski z wszelką pewnością bezpodstawne”. X
wreszcie: 5) że najważniejsze akcje „Ronda” były organizowane przez wydział
I-R (informacja i rozpoznanie), którym kierował sam autor, Janota. Wśród
swoich współpracowników wymienia m. in. Tolę Mohoczy, aktorkę teatrów
warszawskich przed wojną.
Nieprawdziwość wszystkich przytoczonych twierdzeń, z wyjątkiem pierw-
szego, postaram się wykazać w dalszym ciągu. Na wstępie ograniczę się tylko
do zasadniczego oświadczenia, a raczej pytania. Mianowicie, czy organizacja
„Rondo” w ogóle istniała.
I tu proszę o chwilę cierpliwości. Nie mogę na to pytanie udzielić jedno-
znacznej odpowiedzi: „tak” lub „nie”. Mogę natomiast zapewnić, że orga-
nizacja „Rondo” w swym początkowym okresie nie istniała. Powiem ściślej:
została utworzona po to, aby nie istnieć. Jeśli o cokolwiek jeszcze mógłbym
Pana prosić, to o dalszą chwilę cierpliwej uwagi. Nie jestem maniakiem, nie
cierpię na urojenia i nigdy dotąd nie wysyłałem żadnych oświadczeń do re-
dakcji. Nie trudziłbym się więc tą pisaniną, gdyby nie miała związku (o czym
się Pan przekona) z najbardziej dramatyczną sprawą w moim życiu. Organi-
zację „Rondo” założyłem ja. Mówiąc dokładniej, nie tyle założyłem, ile wy-
myśliłem. W artykule Kartka z dziejów walki jedno jest zgodne z prawdą:
data, maj roku 1942.
Miałem wówczas 28 lat. Urodziłem się w r. 1913 w Krakowie, gdzie mój
ojciec był nauczycielem gimnazjalnym. W pierwszych latach Niepodległości
rodzice przenieśli się do Wielkopolski i ojciec objął dyrekcję szkoły średniej w
jednym z prowincjonalnych miast dawnego zaboru pruskiego. Tam spę-
dziłem wczesną młodość. Po maturze odbyłem służbę wojskową w podcho-
rążówce we Włodzimierzu Wołyńskim, po czym zapisałem się na wydział
prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
W tym miejscu mego życiorysu muszę się zatrzymać nieco dłużej. Jest to
bowiem moment, w którym biorą początek pewne wydarzenia decydujące dla
mojej biografii.
Kiedy przyjechałem do Warszawy, kilka pierwszych miesięcy spędziłem
chodząc po ulicach. Miałem dużo wolnego czasu, wykłady odbywały się
przed południem, do wieczora pozostawało wiele godzin. Nikt mnie tu nie
znał, nie liczyłem na przygody i, proszę mi wierzyć, byłbym szczerze
zaintrygowany, gdyby mi ktoś powiedział, że życie może być czymś innym niż
szeregiem dni wypełnionych czynnościami, jak mycie się czy jedzenie,
którym towarzyszy stan połowicznej rezygnacji i niezbyt rozpaczliwej nudy,
bynajmniej nie przeżywanych jako rezygnacja i nuda, lecz niemal jak prawa
natury, z oczywistym poczuciem ich przyrodzonego bytu i bez komentarzy.
W podobny sposób reagowałem wówczas na większość doznawanych wrażeń,
takich jak ruch uliczny, śnieżyce, przejeżdżające tramwaje i wystawy
sklepów, a również twarze przechodzących kobiet. Mógłbym powiedzieć bez
przesady, że nawet mój stosunek do siebie w tym czasie był nacechowany
brakiem silniej-
2
17
szych przeżyć i odznaczał się przyzwoitą obojętnością służącego. Poda wałom
sobie kawę, czyściłem sobie buty i myłem ręce, tak jak wyręcza się kogoś,
kto musi zjeść śniadanie, chodzić w wyglansowanym obuwiu i utrzymywać w
czystości paznokcie. Nie oczekiwałem żadnych wydarzeń ani zmian w po-
wyższym biegu rzeczy i żyłem w spokojnym mniemaniu, że takie jest ludzkie
życie. Jedna tylko myśl powodowała chwilową przerwę w trybie mojej
egzystencji: myśl o moich włosach. Fakt, że miałem rudą czuprynę, zdawał
się mnie wyodrębniać z powszechnej materii i zapowiadać nieprawidłowość
— Twórczość nr 1S
mego przeznaczenia. Kolor włosów odziedziczyłem po matce.
Czytając Kartkę z dziejów walki natknąłem się parokrotnie na wzmiankę
o mojej osobie z wyróżnieniem tego właśnie szczegółu. Prof. Janota pisze
0 mnie, że pojawiłem się „z płomiennym jeżem” i że moje włosy stanowiły
„charakterystyczny akcent w lokalnym kolorycie”. Wymienia mnie
przeważnie na ostatnim miejscu: „...i wreszcie milczący, lecz niezawodny (tu
moje imię
1 nazwisko) ze swą solidną, prowincjonalną elegancją i szopą ognistych wło-
sów” — nie wspominając ani słowem o tym, że okresami miałem kruczo-
czarne. Zamykam więc mazura sunąc w ogonie, czerwono w losy,
nadliczbowy i nie do pary, jednakże ten obraz nie sprawia mi przykrości, bo
prawdę mówiąc uważam się za typowego outsidera. Może gdyby nie wybuch
wojny i to wszystko, co później nastąpiło, byłbym dziś radcą prawnym
jakiejś spółdzielni mieszkaniowej albo pracowałbym w zespole adwokackim.
Ale oświadczam, że ani przez chwilę niczego nie żałuję.
Proszę mnie zrozumieć — wiem, że piszę to bardziej dla siebie niż do Pa-
na. Wciąga mnie własna pamięć, wspomnienia to ciepłe torfowiska, w które
osuwamy się stopniowo coraz głębiej.
W pierwszym okresie mojego pobytu, po schludnej wielkopolskiej prowin-
cji, z której przyjechałem, Warszawa wywarła na mnie niekorzystne wrażenie
i z początku nie mogłem pojąć, o co chodzi w tym mieście pełnym przeciągów
i rozpędzonych tramwajów. Było tu więcej pałaców niż w Poznaniu, który już
nieźle znałem, ale tutejsze kamienice o płaskich, przykopconych frontach
wydały mi się niezamożne i niezbyt porządnie utrzymane. Przeważał kolor
brudnego piasku albo ziemistej szarzyzny, fasady — w porównaniu z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin