5. Maria Valtorta.pdf

(25229 KB) Pobierz
Drugi rok ˝ycia
publicznego
Cz´Êç V
Uzdrowienie przy sadzawce.
Jezus jest w Jeruzalem z aposto∏ami, oprócz Is-
karioty. Liczny t∏um poÊpiesza do budynku Êwiàty-
ni, przyodziany Êwiàtecznie. Wielu ˝ebraków kr´ci
si´ wokó∏ i opowiada ˝a∏oÊnie swoje biedy, a zarazem
stara si´ zajàç lepsze miejsce przed Êwiàtynià.
Jezus przechodzàc, rozdaje ja∏mu˝n´. Mam wra-
˝enie, ˝e Mistrz by∏ ju˝ dziÊ w Êwiàtyni, bo s∏ysz´,
jak aposto∏owie mówià o Gamalielu, który uda∏, ˝e
ich nie widzi, chocia˝ Stefan, jeden z jego uczniów,
pokazywa∏ mu na przechodzàcych.
Jezus idzie dalej z Marcjanem i Janem. W drodze
t∏umaczy ch∏opcu wiele rzeczy, o które on pyta. Roz-
mawiajàc, doszli do Sadzawki Betsaidy, otoczonej
licznym t∏umem biedaków, czekajàcych na porusze-
nie w niej wody. Kto pierwszy zdo∏a tam zstàpiç, zo-
staje uzdrowiony.
Jezus t∏umaczy wszystko Marcjanowi, który patrzy uwa˝nie na wod´, by dojrzeç cudowne
jej poruszenie przez anio∏a.
– Oto! Oto! – krzyczy ch∏opiec i kl´ka.
Widaç jak woda spieni∏a si´ i zagotowa∏a nagle, a jakiÊ kulawy, majàcy nog´ w ranach,
wskoczy∏ tam pr´dko i oto wychodzi∏ ju˝ z wody zupe∏nie uleczony.
Pozostali, stojàcy dooko∏a sadzawki, k∏ócà si´ teraz z nim i wymawiajà, ˝e oni bardziej po-
trzebowali uzdrowienia, ˝e on nie powinien by∏ ich wyprzedzaç…
Jezus rozglàda si´ i widzi, jak jakiÊ paralityk p∏acze cichutko le˝àc na swym n´dznym po-
s∏aniu. Zbli˝a si´ doƒ i pyta litoÊciwie:
– P∏aczesz?
– Tak, bo nikt nie myÊli o mnie, a ja ju˝ 38 lat tak le˝´ sparali˝owany… A przecie˝ uzdro-
wieni mogli by pomóc chorym, ale oni o tym nie myÊlà… Ty wyglàdasz na dobrego, móg∏byÊ
mnie poratowaç, spuÊciç do wody w por´…
– Chcesz wi´c wyzdrowieç? Wi´c wstaƒ, weê swoje pos∏anie i idê!
Cz∏owiek podnosi si´ jakby nie wierzàc swemu szcz´Êciu, stawia kilka kroków. Wreszcie wy-
daje wielki okrzyk, na który odwracajà si´ wszyscy.
– Kim jesteÊ? – wo∏a, – czyÊ Ty anio∏?
– Jestem wi´cej, ni˝ anio∏em, bo jestem LitoÊcià. Idê w pokoju.
Robi si´ ruch. Wszyscy chcà widzieç i wypytujà uzdrowionego. Nadbiega stra˝ ze Âwiàtyni,
czuwajàca nad sadzawkà, rozprasza t∏um, gro˝à nawet karami. Paralityk bierze swoje biedne
∏achy i odchodzi uszcz´Êliwiony.
Tymczasem Jezus zwróci∏ si´ w innà stron´ i zmiesza∏ si´ z t∏umem. Wtedy faryzeusze na-
padli na uzdrowionego, ˝e jak Êmie nosiç coÊ w sobot´!
– Kaza∏ mi Ten, który mnie uzdrowi∏, nie wiem nic wi´cej!…
– By∏ to diabe∏, jeÊli ci kaza∏ ∏amaç szabat! Jaki On by∏?
– Wiem tylko jedno, ˝e mnie uzdrowi∏…
Tymczasem Jezus spotka∏ si´ z Jonaszem, który przyniós∏ wiadomoÊci od Maryi. Zawiado-
1
mi∏ on zarazem, ˝e Maksym z Betanii czeka na Pana przy portyku Salomona. Spotkali si´ tam
i Maksym powtórzy∏ proÊb´ ¸azarza o przybyciu Mistrza do Betanii. Jezus obieca∏, ˝e przyb´-
dzie w tygodniu, a Sam powróci∏ na modlitw´ do Âwiàtyni. Spotka∏ tam uzdrowionego parali-
tyka, który opowiedzia∏, co go spotka∏o i ˝e mówiono mu o Mesjaszu.
– Czy wi´c Ty nim jesteÊ? – pyta∏.
– Jestem Nim. Teraz musisz u˝yç swego zdrowia na spe∏nienie dobrych uczynków i nie
grzesz ju˝ wi´cej. Aby Bóg nie potrzebowa∏ karaç ci´ znowu. ˚egnaj. Idê w pokoju.
– Jestem ju˝ stary i nic nie umiem. Ale chcia∏bym s∏u˝yç Ci. Czy mnie zechcesz?
– Nie odrzucam nikogo. Ale zastanów si´ dobrze. A potem mo˝esz przyjÊç.
– Ale dokàd? Nie wiem gdzie b´dziesz?
– B´d´ wsz´dzie. Pytaj o Mnie uczniów, a oni ci´ przyprowadzà do Mnie. Niech Bóg ci´
oÊwieci dobrze, co masz czyniç.
Jezus odszed∏ na miejsce modlitwy, a uzdrowionego zatrzymali ˚ydzi i pytali:
– Czy to Ten ci´ uzdrowi∏?
Us∏yszawszy potwierdzajàcà odpowiedê, udali si´ zaraz do drzwi, którymi mia∏ wyjÊç Jezus
i czekali tam na Niego.
– Ty zawsze gwa∏cisz szabat, chcesz potem, by Ci´ uwa˝ano za zes∏anego od Boga?
Zes∏anego? Przecie˝ jestem Synem Boga. Nie zmuszam was do okazywania Mi czci, ale po-
s∏annictwo Moje musz´ wype∏niç. Bóg dzia∏a w ka˝dej chwili, i Ja te˝ dzia∏am, jak Mój Ojciec,
bo po to przyszed∏em na ziemi´.
S∏yszàc dysput´, zbli˝yli si´ inni ludzie, a aposto∏owie otoczyli Mistrza. Wtedy tamci pierw-
si – ró˝ni faryzeusze i saduceusze – zacz´li wykrzykiwaç g∏oÊno swe zgorszenie.
– Jak Ty Êmiesz! Nazywaç si´ Synem Bo˝ym! Âwi´tokradztwo! Bóg nie ma synów! Zawo∏aj-
cie tu Gamaliela! Zawo∏ajcie Sadoka! Zbierzcie rabinów!
– Uspokójcie si´ i zwo∏ajcie ich, a oni powiedzà wam, ˝e Bóg jest Jeden, ale Troisty: Ojciec,
Syn i Duch Âwi´ty. S∏owo, czyli Syn, przyszed∏ teraz stosownie do proroctw, by zbawiç Izrael
i Êwiat od grzechu. Tym s∏owem jestem Ja, jestem zapowiedzianym Mesjaszem. Mam wi´c pra-
wo nazywaç Boga Ojcem. Niepokojà was Moje cuda, bo to pociàga za Mnà lud. Nazywacie Mnie
szatanem. Wszak˝e Belzebub jest na Êwiecie od dawna i nie brak mu czcicieli… Ale dlaczego
nie czyni on podobnych cudów?
Ludzie wo∏ajà: – To prawda! Nikt nie potrafi czyniç tego, co On!…
Jezus mówi dalej: – Ja wiem to, czego szatan nie wie, i czyni´ to, czego on nie mo˝e. Czyni´
to jako Syn Bo˝y, bo nikt sam z siebie nie potrafi tego uczyniç. Czyni´ to, co czyni Ojciec, b´-
dàc Jednym z Nim od wieku wieków. Ojciec mi∏uje Mnie, Swego Syna, tak, jak Ja Go mi∏uj´.
Dlatego czyni´ to wszystko, co czyni On. Ja na ziemi, a On w Niebie, zanim jeszcze czas nasta∏
na ziemi. NaÊladuj´ Ojca Mego, czyniàc to, czego On pragnie. JesteÊmy Mi∏oÊcià i nie ma dla
nas granic, jak te˝ niczego, czego byÊmy uczyniç nie mogli. A tak, jak Ojciec wskrzesza umar-
∏ych i przywraca im ˝ycie, tak równie˝ i Ja – Syn – mog´ daç ˝ycie tym, komu zechc´ i to na-
wet w stopniu wy˝szym, uwalniajàc myÊl i serce cz∏owieka od b∏´dów i nami´tnoÊci, a ducha
jego oswabadzajàc od grzechu, bo Ojciec nie sàdzi nikogo, lecz wszelki sàd odda∏ Synowi, któ-
ry w∏asnà Ofiarà odkupi ludzkoÊç. JeÊli od∏àczycie Ojca od syna, nie kochacie Boga, jak nale-
˝y: w duchu i prawdzie. Kto wi´c nie czci Syna, nie czci i Ojca, który Go pos∏a∏ z mi∏oÊci. Kto
s∏ucha S∏owa Mojego, ma ˝ycie wieczne. Nadchodzi godzina, a dla wielu ju˝ nadesz∏a, w której
umarli us∏yszà g∏os Syna Bo˝ego, a kto go us∏yszy b´dzie ˝y∏. Nie mówi´ tu nie, o Êmierci cia-
∏a, ale ducha. Moim S∏owem dokonam zmartwychwstania duchowego. Wasza niewiara nie mo-
˝e przyjàç Êwiadectwa, jakie Ja daj´ sam o Sobie, bo nie chcecie we Mnie widzieç nikogo wi´-
cej nad cz∏owieka, takiego jak wy. Âwiadczy o Mnie ten (Jan), którego wy nazywacie wielkim
prorokiem, ale nie chcecie uznaç tego Êwiadectwa. Powiedzia∏ przecie˝ on, ˝e Jezus z Nazare-
tu jest Synem Bo˝ym. Ale Ja mam wi´ksze Êwiadectwo od Tego, a sà nim Moje uczynki. One
to Êwiadczà o tym, ˝e pos∏a∏ Mnie Ojciec. Powo∏ujecie si´ na Pismo Âwi´te, a nie widzicie, ˝e
i On mówi o Mnie? Dlaczego wi´c nie chcecie zwróciç si´ do Mnie, by mieç ˝ycie? Bo odrzuca-
cie wszystko, co jest przeciwko waszym zmys∏om. Brak wam pokory, nie rozumiecie prawdy,
bo pycha zaÊlepia was. Ja nie szukam waszego uznania, ani chwa∏y ludzkiej. Pragn´ tylko wa-
2
szego zbawienia wiecznego. Ale wy nie b´dziecie zbawieni, bo nie macie mi∏oÊci Bo˝ej i dlate-
go nie rozumiecie Mi∏oÊci, która do was przemawia. Przyszed∏em w Imi´ Ojca, a wy, którzy ˝e-
brzecie chwa∏y ludzkiej jeden od drugiego. Nie b´d´ was oskar˝a∏ przed Ojcem. Oskar˝y∏ was
ju˝ Mesjasz, gdy pisa∏ o Mnie, a wy tego nie przyjmujecie. Ja odchodz´ i przez jakiÊ czas nie
znajdziecie Mnie, ale nie b´dzie to waszym tryumfem, tylko karà.
Jezus przeszed∏ przez milczàcy t∏um, który ba∏ si´ odzywaç wobec faryzeuszy i odszed∏.
Marcjan powierzony Perfirei.
Wczesny ranek. Jezus jest ju˝ na jeziorze Galilejskim razem z aposto∏ami i Marcjanem, któ-
ry po raz pierwszy znajduje si´ na wodzie.
Nie okazuje l´ku, ale za ka˝dym silniejszym ko∏ysaniem si´ ∏odzi chwyta za szyj´ swojà
owieczk´, która podziela jego l´k ˝a∏osnym beczeniem, drugà zaÊ r´kà chwyta co si´ da, bodaj
czyjàÊ nog´. Zamyka przy tym oczy, jakby przekonany, ˝e to jego ostatnia godzina nadesz∏a.
A gdy wiatr si´ zwi´ksza i ∏ódê si´ mocniej przechyla, ch∏opiec wydaje nawet okrzyk strachu.
Obecni Êmiejà si´ i ˝artujà z Piotra, ˝e zosta∏ ojcem takiego, co to nie umie p∏ynàç ∏odzià. Mar-
cjan broni si´ mówiàc:
– Ka˝dy boi si´ tego, czego nie zna. A wi´c ja boj´ si´ wody… Lecz oto ∏ódê przybi∏a do brze-
gu i Piotr ogarnia troch´ malca, by przedstawiç go w porzàdku ˝onie. Jest naprawd´ wzruszo-
ny i prowadzi dziecko za r´k´. Marcjan jest te˝ przej´ty tak, ˝e zapomina o owcach, którymi
opiekuje si´ Jan.
– Ale czy ona mnie zechce? – Pyta z pewnym l´kiem.
Piotr zwraca si´ do Jezusa:
– Powiedz jej Sam, Mistrzu, bo ja nie potrafi´.
Jezus z uÊmiechem kiwa mu g∏owà. Podchodzà ju˝ do domku i widaç, jak Porfirea krzàta
si´ tam.
– Pokój z tobà – mówi Jezus, stajàc na progu.
– Mistrzu! Szymonie! – Wo∏a niewiasta, kl´kajàc. Potem wstaje i mówi, zaczerwieniona: –
Jak˝e na was czeka∏am… Chodêcie, jesteÊcie pewnie zm´czeni…
– Nie, nie jesteÊmy zm´czeni. Ale mamy ze sobà tego malca…
– Malca? Taki ma∏y uczeƒ?
– To sierota, przygarni´ty w drodze.
– O, kochanie! Chodê skarbie, niech ci´ uca∏uj´!
Ch∏opiec, który kry∏ si´ l´kliwie za Jezusem, wyszed∏ i da∏ si´ objàç i uca∏owaç dobrej ko-
biecie.
– Czy˝ wy go chcecie teraz prowadziç ze sobà? On za ma∏y do tego, zm´czy si´…
Przyciska go do siebie, przykl´knàwszy, przytula swój policzek do policzka dziecka.
– W∏aÊnie chcia∏em daç komuÊ pod opiek´…
– A mnie to nie, Panie? Nie mia∏am nigdy dziecka, ch´tnie wychowa∏abym tego i nauczy∏a-
bym go kochaç Ciebie, Panie!
Jezus k∏adzie r´k´ na jej g∏owie i mówi:
– Po to tu go przyprowadzi∏em, byÊcie utworzyli rodzin´. Wychowajcie go na dobrego cz∏o-
wieka.
Piotr wyciera ∏zy wierzchem r´ki, a Porfirea pozostaje chwil´ niema ze zdumienia, a potem
mówi:
– Panie, zabra∏eÊ mi m´˝a, ale teraz dajesz mi syna… Bierze ma∏ego na kolana i przyciska
do serca.
– Zostawiam was teraz razem – mówi Jezus – my idziemy do miasta, a wieczorem wrócimy
proszàc o posi∏ek i nocleg.
I wyszli razem…
Wskrzeszenie córki Jaira.
Jezus idzie piaszczystà drogà wzd∏u˝ wybrze˝a jeziora. Z miasteczka zbli˝a si´ wielki t∏um
i ciÊnie si´ ku Niemu, choç aposto∏owie jak mogà starajà si´ ochroniç Mistrza od zbytniego na-
3
cisku. Jezus wy˝szy od wszystkich o g∏ow´, patrzy na nich z uÊmiechem, odpowiada na pozdro-
wienia, g∏aszcze dzieci, którym uda∏o si´ dociàgnàç do Niego. K∏adzie r´k´ na g∏ówkach ma-
leƒstw, które matki podnoszà ku Niemu ponad g∏owami otoczenia. Pan kroczy wcià˝ naprzód,
choç powoli, ale cierpliwie i przyjaênie.
Lecz oto wo∏a m´ski g∏os:
– PrzepuÊcie mnie? PrzepuÊcie!
G∏os ten musi byç znany obecnym i osoba ta musi si´ cieszyç powszechnym szacunkiem,
gdy˝ t∏um rozst´puje si´ zaraz, choç z trudem i przepuszcza starszego m´˝a w d∏ugim, fa∏dzi-
stym odzieniu i bia∏ej zas∏onie na g∏owie. Pada on na kolana przed Panem i b∏aga:
– Mistrzu, córka moja jest chora i nikt nie mo˝e jej pomóc. Jedyna nadzieja nasza w Tobie.
Chodê pr´dko, bo moja jedyna córka umiera…– mówiàc to p∏acze.
Jezus k∏adzie mu r´k´ na g∏owie i mówi:
– Nie p∏acz. Miej wiar´. Córka twoja b´dzie ˝y∏a. Chodêmy!
Jezus idzie obok p∏aczàcego ojca i trzyma go za r´k´. Za ka˝dym g∏oÊniejszym szlochem Êci-
ska mu r´k´ i pociesza go tym. W pewnej chwili Jezus puszcza r´k´ biedaka, zatrzymuje si´
i pyta, oglàdajàc si´: – Kto Mnie dotknà∏?
Nikt nie odpowiada.
– Powtarzam, kto Mnie dotknà∏? – nalega Pan.
– Mistrzu – mówià aposto∏owie – czy nie widzisz, jak zewszàd naciska t∏um? Wszyscy ci´
dotykajà.
– Czu∏em moc wychodzàcà ze Mnie. KtoÊ dotknà∏ Mnie z rozmys∏em.
Wtedy z t∏umu wyst´puje niewiasta zmizernia∏a i ubogo ubrana. Pada do stóp Pana i wy-
znaje:
– To ja. DwanaÊcie lat by∏am chora i opuÊcili mnie wszyscy, nawet mà˝. Wyda∏am ca∏e mo-
je mienie, ale nikt nie móg∏ mnie wyleczyç. Postarza∏am si´ przed czasem i si∏y ju˝ mnie opu-
Êci∏y. Mówiono mi, ˝e jesteÊ dobry i uzdrawiasz. PomyÊla∏am, ˝e samo dotkni´cie Ciebie mo˝e
mi pomóc i dotkn´∏am kraju twej szaty przy ziemi, a poczu∏am, ˝e jestem zdrowa. Teraz mój
mà˝, moje dzieci nie potrzebujà obawiaç si´ mnie. Mog´ wróciç do nich. Dzi´kuj´ Ci za to, Mi-
strzu dobry!
– Idê w pokoju, córko i bàdê szcz´Êliwa!
Tymczasem nadszed∏ s∏uga i mówi do ojca, by nie trudzi∏ ju˝ Mistrza, bo córka zmar∏a
i p∏aczki ju˝ zawodzà. Biedny ojciec zaj´cza∏ ˝a∏oÊnie i schyli∏ si´ jeszcze bardziej.
Jezus zwróci∏ si´ ku niemu:
– Powiedzia∏em ci, byÊ mia∏ wiar´. Córka twoja ˝yç b´dzie. Chodêmy. I wzià∏ go znowu za
r´k´.
Zbli˝a∏ si´ ju˝ do jego pi´knego domu, a tam s∏ychaç g∏osy zawodzàce na wysokà nut´, któ-
rym przewodniczy jeszcze wi´kszy krzyk. Jezus zatrzyma∏ aposto∏ów przed domem, a wzià∏ ze
sobà Piotra, Jana i Jakuba. P∏aczki, widzàc Pana domu i Mistrza, podwoi∏y krzyk. Klaszczà
w r´ce, bijà w b´benki, poruszajà dzwoneczkami i do tej dzikiej muzyki do∏àczajà si´ ich zawo-
dzenia.
– Zamilczcie – rzek∏ Jezus – nie ma co p∏akaç, bo dzieweczka nie umar∏a, tylko Êpi!
Kobiety krzyczà jeszcze g∏oÊniej, niektóre tarzajà si´ po ziemi, drapià si´ i udajà, ˝e wyry-
wajà sobie w∏osy z g∏owy, by okazaç, ˝e umar∏a na pewno.
Jezus wchodzi do izby. Na ∏ó˝ku le˝y umar∏a dzieweczka. Ubrana i uczesana starannie.
Matka p∏acze, kl´czàc z prawej strony. Ca∏uje woskowà ràczk´ swej córeczki.
Jezus wyglàda uroczyÊcie i przepi´knie. Podchodzi szybko do ∏o˝a. Trzej aposto∏owie stajà
na progu, zas∏aniajàc sobà drzwi przed ciekawymi. Zbola∏y ojciec staje u stóp pos∏ania. Jezus
idzie z lewej strony i bierze Swà lewà r´kà ràczk´ zmar∏ej. Podnosi prawà r´k´ do wysokoÊci
ramienia Swego, a potem spuszcza jà, mówiàc rozkazujàco:
– Dzieweczko, wstaƒ!
Wszyscy trwajà w oczekiwaniu, a aposto∏owie powyciàgali szyje, ˝eby lepiej widzieç. Ojciec
i matka wpatrujà si´ w córk´. Chwila – i oto oddech porusza pierÊ dziewczynki, a twarzyczka
jej ró˝owi si´ lekko. Usta si´ uÊmiechajà i otwierajà oczy. Jezus trzyma wcià˝ jej r´k´. Dziew-
4
czynka rozglàda si´ i patrzy wprost na Jezusa, który uÊmiecha si´ do niej z dobrocià.
– Wstaƒ – powtarza Jezus – i odrzuca ˝a∏obne symbole: kwiaty, zas∏ony, i pomaga jej wstaç,
wcià˝ trzymajàc dziewczynk´ za r´k´.
– Dajcie jej teraz jeÊç – rozkazuje. – Ju˝ jest zdrowa. Dzi´kujcie Bogu, ˝e wam jà zwróci∏.
UwierzyliÊcie i zas∏u˝yliÊcie na cud. A ty, dzieweczko, bàdê dobra. ˚egnam was, pokój temu do-
mowi.
I wyszed∏, zamykajàc za Sobà drzwi.
Widzenie usta∏o.
Uzdrowienie w Kafernaum.
…Piotr w kuchni szykuje ryby na kolacj´, a Jezus poszed∏ z Janem do studni, na miejskie
place. Zbli˝a si´ wieczór, na rynku zebrali si´ ludzie: niewiasty z amforami na wod´, dzieci do-
kazujàce dooko∏a i m´˝czyêni, za∏atwiajàcy ró˝ne sprawy mi´dzy sobà.
Przechodzà nawet bogaci faryzeusze, otoczeni gronem s∏ug lub klientów. Wszyscy zwracajà
si´ ku nim z uk∏onami, by zaledwie minàwszy ich, z∏orzeczyç im i wypominaç im sprawki. Na
progu placu Mateusz gaw´dzi ze swymi dawnymi kolegami, co wywo∏uje u faryzeusza Uriasza
g∏oÊnà i lekcewa˝àcà uwag´:
– Pi´kne mi nawrócenie; dawna przyjaêƒ trwa, bo zosta∏o przywiàzanie do grzechu. Ach!
Ach!
Ura˝ony tym Mateusz odpowiada:
– Przyjaêƒ trwa w celu apostolskim.
– Te˝ potrzeba! Wystarcza apostolstwo Twego Mistrza. Za daleko si´gasz i znowu nabawisz
si´ choroby!
Zaczerwieniony z gniewu Mateusz panuje jednak nad sobà. Mówi tylko dobitnie:
– Nie obawiaj si´ i nie spodziewaj!
– Czego?
– Nie obawiaj si´, ˝e wróc´ do z∏a i nie spodziewaj si´, ˝e b´d´ ci´ naÊladowaç w szkoleniu
duszy. Z∏e obejÊcie si´ zostawiam tobie i twoim kolegom. Ja naÊladuj´ mego Mistrza i pocià-
gam wszystkich do dobrego.
Uriasz chcia∏ dalej dogryzaç, ale nadszed∏ stary Eli i powstrzyma∏ go:
– Przyjacielu, wystrzegaj si´ zmazy i nie nara˝aj swych ust. Chodê lepiej ze mnà – i wzià∏
go za r´k´, prowadzàc do swego domu.
Tymczasem t∏um zwróci∏ si´ do Jezusa, zw∏aszcza dzieci otoczy∏y Jego wysokà postaç. Oto
ma∏y KubuÊ, który co sobot´ przynosi∏ Panu sakiewk´ od Mateusza, podbiega i mówi:
– Nie mam ju˝ co przynosiç Ci, Mistrzu. Ale zbiera∏em moje grosiki, jakie czasem dostawa-
∏em i przynosz´ Ci dla ubogich, a to w intencji mego dziadka.
– A co mu jest takiego?
– Jest stary, bolà go nogi i nie mo˝e chodziç. A by∏ taki dla mnie dobry i uczy∏ mnie kochaç
Boga. A teraz mówi tylko o Hiobie i o cierpieniu…
– Przyjd´ jutro do dziadka i pomog´ mu.
W tej chwili przechodzi∏ faryzeusz Szymon i sk∏oni∏ si´ uroczyÊcie Jezusowi, który mu od-
powiedzia∏ równie˝ uk∏onem. Szymon zatrzymuje si´, a t∏um cofa si´ przezornie.
– By∏em bardzo chory i tak czeka∏em na Ciebie! Ale nie przychodzi∏eÊ i wreszcie musia∏em
wyzdrowieç sam.
– A czy wierzy∏eÊ, ˝e mog´ ci´ uzdrowiç?
– Nigdy w to nie wàtpi∏em. Wiem, ˝e uzdrowi∏eÊ z tràdu kap∏ana Jana. Kto nie jest uprze-
dzony i wierzy w Ciebie, otrzymuje wszystko.
– A ten, kto nie wierzy, bo jest uprzedzony? Co on uzyska, powiedz, màdry Szymonie?
Faryzeusz zmiesza∏ si´ troch´… waha∏ si´ mi´dzy obawà, by nie pot´piç tych uprzedzonych,
a pragnieniem podobania si´ Jezusowi. To ostatnie zwyci´˝y∏o i powiedzia∏:
– Kto nie chce wierzyç w Ciebie, mimo dowodów, zawinia.
– Nie chcia∏bym odrzuciç nikogo…
– Ty tak. Nie zwracamy si´ do Ciebie z takà dobrocià, jak Ty do nas. Wielu nie zas∏uguje
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin