Rafaelsen Ellinor - Obietnice 18 - Dziedzictwo.doc

(1023 KB) Pobierz

Rafaelsen Ellinor

 

 

 

Obietnice 18

 

 

 

Dziedzictwo

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Postacie:

Gunnhild Bleker

Wilhelm Bleker - mąż Gunnhild

Julie - adoptowana córka Gunnhild i Wilhelma

Hallgrim Johnsen - pierwszy mąż Gunnhild, wyemigrował do Ameryki

Vilja Lindt - wnuczka Gunnhild

Kristian Johnsen - syn Gunnhild i Hallgrima, marynarz

Emilie Johnsen - córka Gunnhild i Hallgrima, aktorka

Syver Johnsen - syn Gunnhild i Hallgrima, mieszka z przybranymi rodzicami w Hallingdal

Anna Johnsen - najmłodsza, zaginiona córka Gunnhild i Hallgrima

Jonas Johnsen - najmłodszy syn Gunnhild i Hallgrima, artysta cyrkowy

Aksel Bjornes - przyjaciel Emilie, oświetleniowiec w teatrze Rosie Kondradsen - nieślubna córka Hallgrima Johnsena Mildred Kondradsen - matka Rosie

Rikard Kondradsen - ojczym Rosie


1

 

Gunnhild stała bez ruchu, kurczowo ściskając pogrzebacz w dłoni. Jej nieruchome oczy były wpa­trzone w drzwi prowadzące na przeszkloną werandę. Bezwiednie wstrzymywała oddech, dopóki nie od­czuła przymusu wypuszczenia powietrza w długim, nerwowym wydechu. Jej ręce ściskające pogrzebacz były wilgotne i spocone, a serce waliło tak mocno, że słyszała w głowie jego oszalałe uderzenia.

Ciemna sylwetka odcinała się wyraźnie na tle księżycowego nieba. Cienkie zasłony sprawiały, że nie można było dostrzec twarzy stojącego tam męż­czyzny. Widziała tylko jego sylwetkę, ale to wystar­czyło. Gunnhild nie miała najmniejszych wątpliwo­ści, że mężczyzna stojący w oddali i wpatrujący się w ciemny pokój, w którym ona ukrywała się pod osłoną mroku, był tym samym mężczyzną, którego dziewczynki spotkały wcześniej tego samego dnia. To samo szerokie rondo kapelusza, to samo prze­krzywione ramię... Ten sam człowiek mówiący dia­lektem z Hallingdal...

Była bliska omdlenia ze strachu i przerażenia, kiedy po raz kolejny usłyszała pukanie w szklane

 


drzwi. Co będzie, jeśli on spróbuje rozbić drzwi? Jeśli będzie próbował się do niej włamać? Nie miała naj­mniejszego zamiaru wpuścić go do środka. Nigdy nie pozwalała nikomu obcemu wejść do domu pod nie­obecność Wilhelma, a już na pewno nie temu czło­wiekowi.

Gdyby tylko udało jej się wymknąć do kuchni i nie zostać zauważoną! Było co prawda dostatecznie ciemno, aby nie mó jej dostrzec stojącej tuż przy ścianie, dokładnie naprzeciwko drzwi. Tutaj była bezpieczna. Jednak w pokoju było lodowato zimno. Przeraźliwie marzła. Nie mogła znieść świadomości, że stojący na zewnątrz człowiek, ta nieruchoma po­stać czająca się po drugiej stronie szklanych drzwi stała i patrzyła natarczywie w jej kierunku. Tak bar­dzo chciałaby przemknąć niepostrzeżenie do kuchni, gdzie było ciepło, a okna wychodziły na przód domu. Na bramę wjazdową i ślady butów pozostawione na śniegu. Gdyby tylko mogła dostać się tam niezau­ważona i zgasić lampę wiszą nad stołem, kuch­nia również pogrążaby się w ciemności. Wtedy on nie zdołby jej dojrzeć, nawet gdyby chodził wokół domu i próbował zajrzeć do środka przez kuchenne okno.

Każda chwila zdawała się wiecznością, kiedy sta­ła tam, ściskając kurczowo pogrzebacz. Idź sobie! Odejdź! Czego chcesz, myślała, wpatrując się w stro­ szklanych drzwi. Mężczyzna nie poruszał się. Te­raz już nawet nie pukał, po prostu stał tam. Zupełnie nieruchomo, niczym mumia. Mój Boże, niech on już

 


odejdzie! Spraw, żeby stąd zniknął, błagała w my­ślach. Niech Wilhelm wróci już do domu!

Rozejrzała się po ciemnym pokoju. Może udało­by jej się przemknąć do kuchennych drzwi, gdyby trzymała się dostatecznie blisko ściany, tak aby nie oświetliło jej światło księżyca. Rzuciła szybkie spoj­rzenie w stronę drzwi werandy i zamarła, nie mogąc uwierzyćasnym oczom.

Nie było go tam! Mroczna sylwetka zniknęła! Czy Bóg wysłuchał jej modlitwy? Pozostała bez ruchu i wpatrywała się w ciemność, aż rozbolały ją oczy. Dopiero wtedy poczuła pewność, że mężczyzny na­prawdę tam nie ma. Dziwne było to, że serce nadal biło jej równie mocno i niespokojnie nawet teraz, kiedy była przekonana, że naprawdę odszedł. Od­szedł z werandy. Jednak to nie oznaczało, że wyszedł z ogrodu albo w ogóle z posesji. Teraz niemalże za­pragnęła, żeby znowu tam stał, wtedy przynajmniej wiedziałaby gdzie jest. A tak nie miała najmniejsze­go pojęcia, gdzie się znajduje. Czy będzie próbował dostać się do domu przez głównie drzwi wejściowe? Czy może przez okno?

Przez długą chwilę stała bez ruchu, nasłuchując jego kroków na śniegu. Czy nie słyszy przypadkiem cichego skrzypienia przy północnej ścianie?

Nie odkładając pogrzebacza przebiegła cicho do kuchni. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi do poko­ju, a potem pośpiesznie zgasiła lampę, która paliła się nad stołem. Teraz pozostał już tylko słaby, czerwona­wy blask bijący od pieca i białe, migoczące srebrzy-

 


ście światło księżyca, wpadające ukośnie przez okna i wypełniające pomieszczenie. Zwykle tak ciepła i przyjazna kuchnia, ta przytulna i bezpieczna prze­strzeń nagle stała się zimna i nieprzyjazna. Mimo ciepła panującego w pomieszczeniu, kobieta marzła tak, jakby lodowate podmuchy przeszłci owiewały wszystkie kąty, a widma z zaświatów dyszały ze ścian wokół niej.

- Wilhelmie - szeptała do siebie półosem. - Wilhelmie... musisz do mnie przyjść.

Ani na moment nie odła pogrzebacza. Ani razu, odkąd zgasiła lampę. Z dłmi zaciśniętymi na uchwycie wstała i przylgnęła do ściany, usłyszała kroki i dźwięk, który nie mó być niczym innym, jak tylko szelestem wywoływanym przez czł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin