Eugeniusz Dębski - Moherfucker (tom 1) - Hell-P.rtf

(3790 KB) Pobierz
Hell-p

              Eugeniusz Dębski

              HELL-P

              Agencja Wydawnicza

              RUNA

              W każdym człowieku siedzi upiór, potwór, diabeł.

              Jeśli widzisz takiego, w którym nie siedzi

              uciekaj szczególnie rączo.

              Tacy są najchętniej przez diabły zasiedlani.

              Może tylko z tą różnicą, że nieco później.

              Myśli bezładne S. A. Win

              PROLOG

              Drzwi do budynku się uchyliły, po czym ukazała się ręka i pomachała do mnie.

              Wypuśćcie dzieci! zawołałem. Będziecie mieli mnie.

              Chodź tu i nie dyskutuj, bo będzie krzywda! rozległ się inny głos.

              Zaleciało fałszem. Podniosłem ręce wyżej i opuściłem to był nasz sygnał Uwaga!.

              Podszedłem do drzwi i zobaczyłem, że stoi tam mężczyzna z bronią. Nie starszy z braci, Marek, tylko... I nie młodszy, Józek. Ktoś inny, bardzo marnie przypominający Józka.

              Wykrzywił usta w pogardliwym grymasie i pomachał lufą tetetki.

              Zrzuć kamizelkę! warknął.

              Wolno odpiąłem rzepy, podniosłem płat brzuszny, obróciłem się i podniosłem to, co miałem na plecach. Przy okazji wyskandowałem bezgłośnie, samymi ustami do wpatrzonych we mnie Boja i Żaby: To. Nie. Józef.

              Znowu stanąłem twarzą do bandyty.

              Ściągaj powiedziałem.

              Wolę, mieć na sobie...

              Możesz se woleć. Zrzucaj, kurwa! Po chuj tu przylazłeś? Kłócić się ze mną?

              Odpiąłem jeszcze dwa rzepy i rzuciłem kamizelkę na suchą trawę.

              Właź!

              Wszedłem do budynku.

              Bandzior się cofnął, skinął na mnie i pokazał, że mam stanąć twarzą do ściany.

              Przejechał ręką po moich plecach, bokach i kroczu, podejrzanie sprawnie. Coś tu śmierdziało, coraz mocniej. Szarpnął mnie za ramię i pchnął w stronę otworu drzwiowego na wprost drzwi wejściowych; w korytarzu, w którym staliśmy, biegnącym wzdłuż ściany zewnętrznej, były jeszcze trzy drzwiowe otwory, jedne po prawej i dwie pary po lewej. We wszystkich brakowało nawet ościeżnic, zaradni miejscowi wyprali kiedyś wszystko, co się dało. W pokoju, do którego mnie wepchnął Józek, było okratowane okno. Do krat z lewej i prawej przywiązali za nadgarstki dzieciaki. Chłopcy stali zapłakani, z buziami, na których rozsmarowały się łzy i brud. Uśmiechnąłem się do nich, tylko czy to mogło dodać im otuchy?

              Dorośli może by się ucieszyli, że odsiecz jest blisko, a czy ośmiolatka może pocieszyć świadomość obecności posiłków?

              Ten drugi, to był Marek, miał za pasem broń. Znaczy gazowiec. Może dlatego nie strzelał, żeby się nie zdradzić. To on został trafiony draśnięty w głowę powyżej ucha. Ale tylko draśnięty. Krwawienie już ustało.

              Dzieci was obciążają powiedziałem, przekroczywszy próg. To dla was tylko kłopot.

              Nie męczcie ich, wypuśćcie, a ja przecież zostaję. I b...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin