Fenikowski Franciszek - Okręt w herbie, legendy gdańskie(1).pdf

(3803 KB) Pobierz
am gdzie Beskidy gubią się w chmurach,
stoi zielona Barania Góra,
biją z tej góry srebrne źródełka,
strzeże ich biała wiła *, Wisełka.
U tej rusałki z Baraniej Góry
jest ptaszek mały, zielonopióry.
Co dzień, gdy świtem Beskid się spłoni,
Wisełka sadza ptaszka na dłoni.
— Zielony ptaszku, leć z prądem rzeki
aż nad grzywiasty Bałtyk daleki,
leć i powracaj z wieściami z miasta,
które jak okręt o dumnych masztach
trwa niewzruszenie w burzach czy w słońcu
tam, gdzie się srebrny wąż Wisły kończy.
I leci ptaszek zielonopióry
co dzień od wieków z Baraniej Góry,
a kiedy gaśnie wieczorem słońce,
znów do Wisełki wraca tęskniącej
* w i ł a — wróżka w mitologii słowiańskiej
7
i opowiada jej w srebrnym śpiewie
o gniewnym morzu i białej mewie,
o skrzypkach flisów cichutko gwarzy,
o lwach, co stoją na miasta straży,
o szyprach, którym wiatr chłoszcze lica,
i o grających gdańskich wieżycach.
Zachodzi słońce, przygasa Beskid
i zmierzch rozwija żagiel niebieski,
i słucha baśni Wisełka biała
o mieście, w którym się zakochała.
OKRĘT W HERBIE
Dawno temu, kiedy kraj jeżył się czarnymi grzy­
wami nieprzebytych puszcz, a Warszawa była jesz­
cze nieznaną, maleńką osadą nadwiślańskich ryba­
ków, w srebrnych widłach Motławy i Siedleckiej
Strugi stał gród książęcy. Jego wały, ostrokoły i da­
chy odbijały się w lśniących nurtach jak w zaklętym
lustrze. Nad gontowymi czapkami wież, zielonymi
od mchów, krążyły białe mewy. A na najwyższej
z baszt rozpinał skrzydła czerwony gryf * na chorą­
gwi targanej północnym wiatrem.
— To godło pomorskiego księcia — mówili gdań­
szczanie zamorskim żeglarzom, których pękate ko­
rabie**, ładowane rozmaitym towarem, chwiały się
na rzece przycumowane do drewnianych pali przy­
stani.
— Jakże się zwie wasz książę? — pytali przy­
bysze.
Mieszczanie pochylali głowy i odpowiadali ze
smutkiem:
— Sobiesław.
* g r y i — bajeczny ptak: lew z głową, dziobem i skrzydłami oris
" k o r a b — dawna nazwa skrętu
9
— Dlaczego chmurzą się wasze czoła? — dopyty­
wali dalej zaciekawieni marynarze.
— Bo miano to — brzmiała odpowiedź — napraw­
dę godne jest naszego księcia. Sobiesław jeno o sobie
myśli. Wszystko jest jego. Ziemia i morze,, bory, wo­
dy i powietrze. Dla niego leśne pszczoły gromadzą
miód w barciach, dla niego rybacy ciągną niewody,
smolarze warzą smołę, korabnicy ciosają okręty.
A on jeździ na łowy albo słuchając wędrownych ry-
bałtów * popija piwo i miód w swym zamku, ani dba­
jąc o naszą dolę.
Żeglarze przysłuchując się tym opowieściom kiwali
ze współczuciem głowami.
— Taki to zły człowiek?
—• Nie taki zły, jako obcy książęta bywają — za­
przeczali mieszkańcy nadmotławskiego podgrodzia. —
Dawno pordzewiał katowski topór i puste są zam­
kowe więzienia. Sobiesław nie karze nikogo surowo,
ale chciwy jest nad miarę i rad żartuje z naszych
trosk.
.*
*
*
Pan nadmotławskiego zamczyska mało troszczył się
o swych poddanych. Chętnie natomiast śmiał się.
Dlatego często urządzał sobie zabawę strojąc żarty
z gdańszczan, a zwłaszcza z Melchiora Piwki, piwo­
wara z zawodu, a burmistrza z urzędu. Melchior ob­
jętością brzucha prześcigał największą z beczek
w swoim browarze. Lubił bardzo piwo, ryby w koper-
* r y Ł 811 7 wędrowny aktor i śpiewak w dawnych wiekach
>
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin