Ruiny Gorlanu 2.pdf

(96 KB) Pobierz
Rozdział 2
No, już! Tędy, kandydaci! I nie robić takich
ponurych min!
- To polecenie wydał, a właściwie
wykrzyczał Martin, sekretarz barona
Aralda. Jego głos odbijał
się echem od sklepień sieni. Pięcioro
zamkowych podopiecznych powstało z
drewnianych ław,
na których ich przedtem usadzono. Kiedy
ten z dawna wyczekiwany dzień wreszcie
nadszedł,
wszyscy byli niespokojni i ruszyli jakby z
ociąganiem. Nikt nie chciał jako pierwszy
znaleźć się
za okutymi żelazem drzwiami,
otworzonymi przez sekretarza Martina.
- Ruszać się, ruszać! - krzyknął
niecierpliwie Martin, więc Alyss
zdecydowała się pójść
przodem, jak zresztą Will się tego
spodziewał. Reszta podążyła za nią - skoro
już ktoś ów próg
przekroczył, także i pozostałym było
łatwiej.
Gdy znaleźli się w gabinecie barona, Will
1
rozejrzał się ciekawie dookoła. Tej części
zamku
nigdy jeszcze nie widział. W głównej wieży
mieściły się biura wszystkich urzędników,
którzy
zajmowali się zarządzaniem dobrami i
prowincją oraz osobiste apartamenty
barona, toteż
przedstawiciele niskiego stanu - jak
zamkowi podopieczni - bywali tu nader
rzadko. Gabinet
barona był właściwie ogromną salą,
sklepioną wysoko, zbudowaną z
kamiennych bloków,
połączonych murarską zaprawą. We
wschodniej ścianie otwierało się wielkie
okno - nieosłonięte
niczym prócz solidnych, drewnianych
okiennic, które można było zamknąć przy
złej
pogodzie. Chłopiec uświadomił sobie, że w
to właśnie okno zaglądał zeszłej nocy. Teraz
wpadały przez nie promienie słońca,
rozjaśniając wielki, dębowy stół, którego
baron Arald
używał do pracy.
2
- No, już! Stańcie w szeregu, żwawiej! -
Martin najwyraźniej rozkoszował się
faktem, że przez
krótką chwilę i jemu dane było kimś
komenderować. Szurając nogami,
zastraszeni podopieczni
stanęli obok siebie. Przyjrzał się im i
wykrzywił usta z dezaprobatą. - Według
wzrostu, od
najwyższego, z tej strony! - wskazał palcem
miejsce, gdzie życzył sobie widzieć
początek szeregu.
Przegrupowali się więc posłusznie. Rzecz
jasna, Horace, jako najwyższy, stanął na
początku. Po
nim miejsce zajęła Alyss, a następnie
George, niższy od niej o pół głowy i żałośnie
chudy. Jak
zwykle garbił się lekko. Will i Jenny
zawahali się. Jenny uśmiechnęła się do
Willa i wskazała mu
miejsce obok George'a, chociaż była o jakiś
cal wyższa od niego. Cała Jenny: doskonale
wiedziała, jak Will ubolewa nad tym, że jest
najniższy ze wszystkich podopiecznych ze
swojego
3
rocznika. Wstąpił do szeregu, lecz
powstrzymał go ostry głos Martina:
- Nie ty! Teraz ta dziewczyna.
Jenny wzruszyła ramionami i stanęła tam,
gdzie kazał jej Martin. Will zajął ostatnie
miejsce,
przeklinając w duchu Martina za to, że
podkreślił jego niski wzrost i tak przecież
rzucający się
w oczy.
- No, dzieciaki! Jak wy wyglądacie? Stanąć
mi tu zaraz prosto! - krzyknął Martin i nagle
umilkł,
gdy przerwał mu tubalny głos:
- Wydaje mi się, że to nie jest konieczne.
Baron Arald wszedł do pomieszczenia,
niezauważony przez nikogo, małymi
drzwiczkami
znajdującymi się za jego stołem do pracy.
Teraz Martin przybrał postawę, która w
jego
mniemaniu wyrażała baczność i
uszanowanie, rozprostowując chuderlawe
ramiona wzdłuż
boków, z piętami razem, uwidaczniając
przy tym wydatną krzywość swych nóg, bo
4
kolana
znajdowały się nadal w znacznej odległości
od siebie... i odrzucając głowę do tyłu.
Baron Arald uniósł oczy ku niebiosom.
Niekiedy służalcza nadgorliwość jego
sekretarza bywała
trudna do zniesienia. Baron był potężnym
mężczyzną, szerokim w ramionach i w
pasie, silnie
umięśnionym - jak przystało na rycerza
królestwa. Wiadomo jednak było
powszechnie, że
baron Arald chętnie hołduje rozkoszom
stołu, toteż jego postawna sylwetka nie
składała się
wyłącznie z mięśni.
Nosił krótką, starannie przystrzyżoną,
czarną brodę, na której, podobnie jak na
włosach,
zaczęły pokazywać się pierwsze ślady
siwizny - znak przeżytych czterdziestu
dwóch lat. Miał
wydatną szczękę, duży nos i ciemne,
świdrujące oczy, spoglądające spod
krzaczastych brwi.
Jego twarz była silna, emanująca władzą -
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin