!Józef Korzeniowski - Spekulant.doc

(821 KB) Pobierz

 

Korzeniowski Józef

 

SPEKULANT

 

 

 

             

 

I.

 

Około godziny drugiej po południu, w jasny i mroźny dzień na początku lutego, szedł pieszo młody człowiek, okutany porządna szubą, obwiązany pięknym szalem, z antypką ) w ręku ozdobioną bursztynem i czerwonym woreczkiem; a za niin szły bokiem złamane sanie, ciągnione przez dzielną czwórkę w krakowskich chomątach. Popędzał je wąsaty furman, idąc także pieszo, i ocierał ręką, w której trzymał długie biczysko, oczy i wąsy obrastające co moment białym szronem. Wtem pokazała się na wrzgórku Sewerynówka o sześć mil od Odessy leżąca; i pan August Molicki, obracając się do idącego za nim lokaja Franciszka, rzekł:

— Biegajże kpie prędzej i postaraj się o rzemieślnika, któryby nam naprawił sanie. Nie opatrzyliście ich w Odessie. Teraz ja z wraszej łaski muszę iść pieszo, a może stać tu będę ze dwa dni. Żeby was djabli wzięli, łajdaki!

Franciszek pobiegł jak mógł najprędzej, klnąc zapewne w duchu i pana i furmana, i Odessę; a w półgodziny potem rozgościł się pan August w ogrzanym i dużym pokoju; i zrzuciwszy z siebie szubę, ciepłe buty i wszystko to, czem obciąg żamy nasze ciało w nieszczęsnych podróżach zimowych, kazał sobie przynieść poduszko i zgrzany i zmęczony, rozłożył się na twardej kanapie, która mu się dziwnie miękką i wygodną wydala. Bo jak głód najlepiej jeść gotuje, tak fatyga najlepiej

 

 

ściele. Mądrość to prosta; radzi jednak o niej zapominamy. Ale przepraszam za mora}, a wracam da pana Augusta.

Pan August był to młody człowiek nowego pokolenia. W r. , w pamiętnej dla niego epoce złamania sanek, miał lat . W jedenastym roku życia oddano go do Krzemieńca. Doszedł tam do klasy giej i na tem skończyła się jego publiczna edukacja. Resztę pierwszej młodości przepędził w domu. A gdy go, mającego lat , ojciec odumarł, zaczai rządzić piękną wsią na Podolu, pod okiem kochającej go, ale słabej matki. Pełen naturalnych zdolności, poduczony cokolwiek przez dawnego Krzemieńczanina l, który się trudnił guwei nerką, wprawiony do pięknej iraiicuzezyzny przez guwernantkę siostry, rodowitą Francuzkę, brunetkę nieszpetną i doświadczoną, która z dziwną gorliwością przez lat blisko trzy dawała lekcje szesnastoletniemu i siedmnastoletniemu chłopcu, dopełnił swej edukacji na zjazdach młodzieży, na jarmarkach w Jarmolińcach i w Berdyczowie, tak, że gdy doszedł do lat dwudziestu, był to młodzieniec skończony, rycerz przy zielonym stole, nie zwyciężony przy butelce, na wyścigach czy konnych czy wozowych niepokonany, i wr najgłówniejszem rzemiośle ówczasowej młodzieży tak biegły, że mógłby się był odpłacić w wielu względach wzajemną lekcją dawniejszej swojej nauczycielce.

W tym czasie stracił matkę; siostra na pół roku przed jej śmiercią wyszła za mąż; został więc sam panem majątku i swojej wToli. Ale gdy przyszło zapłacić posag, o który się szwagier stanowczo upominał, i gdy się obliczył ze wszystkiemi długami młodości, opamiętał się pan August, i wówczas rozwinął się właściwy jego charakter. W ten wir, w którym żył dotąd, wciągnął go nie naturalny popęd, nie gwałtowność namiętności, ale przykład młodzieży, wśród której wyrósł. Grał on tylko chętnie, bo zawsze lubił pieniądze, chociaż je rozrzucał; ale pił, bo inni pili; tracił i hulał, bo nie chciał się okazać niższym od współbraci; bałamucił się z mężatkami i wdowami, bo popisywanie się z dzielnością tego rodzaju było wiecznym tematem rozmów, ile do nich czasu zostawiały karty; a pan August nie chciał

             

 

milczeć tam, gdzie inni mówili, i starał się gorliwie, aby się miał także z czem pochwalić. Lecz w gruncie był to człowiek zimny, egoista i spekulant. Te wady przy innem wychowaniu, przy gruntownej nauce, przy jakiemściś ważniejszem zajęciu, któreby mu pokazało wyższe cele, byłyby może wzięły inny kierunek, ale to życie, na którem przepędził pierwszą młodość, odpoetyzowało zupełnie jego duszę; a jego serce, jak śliwka węgierka, która przeszła przez wiele rąk, zmięte i zgniecione, straciło całkiem swą dziewicza barwę. Łatwiej więc niż kto inny, i już w dwudziestym pierwszym roku życia, przyszedł pan August do lego wielkiego rezultatu naszych czasów, że człowiek przez pieniądze tylko jest czemścić, bez pieniędzy niczem. Kłopoty gospodarstwa niewystarczającego na wszystkie wydatki, utarczki z dłużnikami i ze szwagrem, utwierdziły go w tej zasadzie. Już więc od tej pory postanowił zdobyć ten talizman, który otwiera wszystkie klamki i daje przystęp do każdego serca. Ale gdy się zastanowił nad swojem położeniem, gdy zimno i bezstronnie rozmierzył swoje zdolności, gdy zważył okoliczności, które go otaczały, postrzegł, że żadnym innym sposobem dokazać tego nie zdoła, jak przez bogate ożenienie. Zaciągnął się więc jednym rzutem i bez najmniejszego wahania się pod chorągiew tego bataljonu myśliwców, którzy wówczas, i dziś, z zimną krwią i z coraz bardziej wydoskonaloną taktyką polują na bogate żony. To raz przedsięwziąwszy, zapomniał o wszystkich szaleństwach młodości; jak Mieczysław zrobi! się w mgnieniu oka starym; zmniejszył wydatki, zamknął się w domu, gospodarował, gromadził grosze, aby się cokolwiek otrząść z kłopotów i przygotować do wielkiej wyprawy na grubego zwierza. Djabełka się nie wyrzekł, raz, że miał naturalną żyłkę do szulerstwa, powtóre, że tem bardziej teraz pokochał pieniądze łatwo i w wielkich kuszach  nagle wypływające; a on grał szczęśliwie, zimno, i zawsze prawie wygrywał.

Mimo tych wad, mimo zamiarów egoistycznych i niemoralnych, przyznać potrzeba, że pan August był bardzo miłym

 

i ujmującym człowiekiem. Powierzchowność miał piękną; twarz przystojną, zwykle zimną, ale posłuszną jego woli i mogącą przybrać wyraz tkliwy i rozrzewniony; wzrok bystry; głos męski i dźwięczny. Ubierał się zawsze starannie. Włosy miał gęste blond, ale przeczesywał je biegle, do twarzy, i umiał im nadać pozór lwiej grzywy. Szczególniej miał rękę nadzwyczajnej piękności, którą produkował, gładząc często wąs, zwłaszcza, gdy kto do niego co mówił. Przytem zdolności miał, jak powiedzieliśmy, wielkie, pamięć ogromną, rozsądek zdrowy, i w obejściu się z ludźmi ten ton łatwy, godny i naturalny; do czego przyszedł w czasie intryg z dwoma damami wyższego tonu, do których serca piękny akcent francuski otworzył mu był łatwą drogę. Jak wódz zamierzający ważną ekspedycją robi wszelkiego rodzaju przygotowania, tak i pan August nietylko myślał o zewnętrznych środkach podobania się. "Wszystek czas, który mu zostawał od gospodarstwa i djabełka, obracał na czytanie, i w przeciągu dwuletniego zamknięcia się w domu wiele skorzystał.

Gdy raz ubrany z całą elegancją, na jaką Podole zdobyć się mógło, gładząc wąs średnim palcem pięknej swej ręki, stanął przed zwierciadłem dla wyegzaminowania się, czy może już rozwinąć chorągiew i uderzyć w trąby, przypomniał sobie, że nic nie widział, oprócz Jarmoliniec i Berdyczowa. Upokorzony tą myślą, i wiedząc, jak zupełnie innem okiem patrzą u nas, szczególniej kobiety, na człowieka wracającego z zagranicy, postanowił i ten jeszcze powab przydać swojej osobie, i tak skompletować swTe uzbrojenie do zaczepnego działania. Zebrawszy się więc z silami, pojechał, do Warszawy, stamtąd do Berlina, nad brzegi Renu, do Szwajcarji, zajrzał do Włoch, i po roku wędrówki wrócił do domu w jesieni. Kontent z siębie, zmierzywszy swe siły, i postrzegłszy, że oszczędność, dobre urządzenia gospodarskie i szczęśliwa ciągle gra powiększyły znacznie jego fundusze i oczyściły go prawie z grzechów młodości, postanowił tejże zimy rozpocząć łowy na serjo; i dlatego myślał udae się na kontrakty do Kijowa lub do Dubna,

 

             

 

wiedząc, że to są właśnie miejsca, gdzie między innemi toz warami wywożą się także i panny. Nimby czas ten stanowczy nadszedł, zdaleka, z ogródka, od znajomych i nieznajomych, Wypytywał się: gdzie, w jakiem gnieździe dorasta sarneczka godna strzału? jakie sa zamiary i projekta rodziców? jaki ich charakter? jakie zatem drogi najkrócej i najpewniej doprowadzą do celu? Wszystko to pan August robił niezmiernie osi różnic, z największą cierpliwością: bo, jako człowiek zimnego serca, nie unosił się nigdy; a jako biegły gracz, wiedział, że ten tylko wygrywa, kto umie wyczekać. Ta jedyna myśl, dla której wszystko poświęcił, którą ciągle w głowie swej piastował, Iak zatwardzila i wysuszyła do reszty jego serce, że od tej chwili, kiedy ją powziął, żaden powab, żaden umizg kobiety, nie robił na nim najmniejszego włrażenia. Postanowił mice bogatą żonę, ale czy ją będzie kochał, czy będzie brzydka, rozumna czy głupia, o tem nigdy ani pomyślał. Obeznany zdawna ze wszystkiemi manewrami strategji miłosnej, postanowił w potrzebie użyć ich jako środka; ale oraz odrzucić, dopiąwszy swego, jak odrzucał kartę, która już wTygrała.

W takiem usposobieniu wybierał się pan August do Dubna, gdy niespodziewany interes powołał go do Odessy. Odebrał on urzędowe uwiadomienie, że mu ciotka umarła, po której został elom i kapitał umieszczony w Komercyjnym Banku Odeskim. Ciotka jego była za doktorem. Z tej okazji poróżniona z familją, która lo uważała z;i ubliżenie, wyniosła się do Odessy, Lidzie po kilkunastu latach najszczęśliwszego pożycia, owdowiała. Że była bezdzietna, że była kobieta dobra, nie pamietając wiec przykrości, jaką jej głupia szlachecka pycha wyrządziła, umierając, mająteczek, który mąż zebrał i jej zapisał, przekazała dzieciom swej siostry. Chociaż pan August nie spodziewał się, aby to było coś wielkiego, ale że od przybytku głowa nie boli, uzbroiwszy się więc plenipotencją siostry, wybrał się i pojechał. Nie tracąc nigdy z myśli jedynego celu, dla

 

 

             

               

 

 

  

             

             

 

którego był i egzystował na tym świecie, postanowił i z tej okoliczności korzystać, i wszystko, co zbierze z sprzedaży ruchomości ciotki, z czego nie czuł się obowiązanym zdawać rachunku siostrze, obrócić na dokompletowanie swojej garderoby. Właśnie więc ukończywszy interes, i uprowidowawszy się we wszystko, czego potrzebował, powracał nazad; gdy przypadek, który się musi do wszystkiego wmieszać, przez złamanie sanek " przyśpieszył epokę tej ekspedycji, do której się lat tyle i tak sumiennie gotował.

 

 

II.

Około godziny piątej wieczorem stał pan August w bramie austerji i palił fajkę, gdy wjechała sześciokonna kareta na saniach, a za nia jeszcze dwoje porządnych sani z dworem i rzeczami. Gdy pierwszy powóz przesuwał się mimo, postrzegł pan August dwie kobiety w karecie; a chociaż były okutane, zdawało mu się jednak, że jedna z nich była młodziutka i rumiana. Nie wiedział on, kto przyjechał; ale dosyć mu było widoku zamożności osób przybyłych i tej suppozycji, że to była matka z córką, i że córka była zapewne panna, aby głowa  jego zaczęła pracować.

Usłużny żydek ostrzegł lokaja, że pierwsza stancja była zajęta. Posunęła się więc kareta dalej, i obie panie, a za niemi służąca, wysiadły przy dalszych drzwiach austerji ). Zaledwie weszły, w ten moment pan August, stojący we drzwiach swego pokoju, dowiedział się od ludzi, którzy na dalszych saniach siedzieli, że to była pani chorążyna Wolczyńska, powracająca z Odessy do domu.

Uradowany z tego zdarzenia, dziękował w duszy swoim saniom, że się złamały, i zaczął.już układać plan kampanji. Pan chorąży mieszkał o mil pięć od pana Augusta, a zatem w potrzebie mógł być i sąsiadem. Był to człowiek skąpy i niedorzeczny, ale bogaty, bez długów i wr ciągłym dorobku. Od

 

 

             

               

 

 

  

             

             

 

dawna już pan August wyglądał powrotu panny Klary Wolczyńskiej z Odessy, gdzie dla edukacji bawiła ciągle lat kilka, W liczbie uprojektowanych partyj była więc i ona, i była na pierwszem miejscu, nie dla wdzięków, nie dla wychowania, o które się nie pyta}, ale dlatego, że była jedynaczką, że Niedolipie było piękną rezydencją, że tę ogromną wieś okrążały jeszcze trzy inne wsie bogatym swym wieńcem, i sytnacją pana chorążego dosuwały do owego uroczego miljona, który z całym szeregiem zer swoich, jak kometa z ognistym ogonem, krążył ciągle po sferze jego głowy.

Gdy pan August z takiemi myślami przechadzał się po pokoju i zbliżył się do drzwi bocznych, usłyszał te słowa srebrnym, czystym głosikiem wymówione: — Ach, mamo! jaki tu swąd! jaki krzyk od tych tam żydów! jaka izba brzydka

ciasna! jakże my tu nocować będziemy?

— Szanse za mną! — powiedział sobie w duchu pan Aul gust; i kazawszy Franciszkowi przyrządzającemu do herbaty przynieść jeszcze dwie filiżanki, wyszedł do sieni. W tejże chwili wyszła i pani Wolczyńska, i pytała się, czy niema lepszego pokoju? Żyd ruszył ramionami i ukazał na stojącego obok pana Augusta. — Insze pokoje sa, ale teraz zima, panowie nie jadą, nacóż mnie palić?

— Ale tu niepodobna nocować — rzekła pani Wolczyńska.

Niech jasne pani powie temu panu — odpowiedział żyd  to może on się pomienia, a może i ni. Albo ja wiem? A tamte pokój bardzo piękny!

Wtenczas pan August zwracając się nagle, zbliżył się śmiało do chorążyny i rzeki:

Pozwoli pani przypomnieć się sobie. Jestem August Molicki, sąsiad państwa na Podolu i sąsiad przypadkowy tu, gdzie panie podobno niewygodny będziecie miały nocleg.

— Bardzom racla, że pana widzę, i cieszę się, że to pan jesteś naszym sąsiadem. Mamy stancją tak okropną, że jesteśmy z moją córką w największym ambarasie. Dalej jechać nie można, i nocować tu także nic można. Doprawdy, same nie wiemy, eo robić.

             

               

 

 

  

             

             

 

— Pozwoli pani dać sobie dobrą radę?

— O! zmiłuj się pan! Będzie to prawdziwy dowód grzeczności sąsiedzkiej.

— Nicch panic zajmą mój pokój — rzeki pan August. — Jest obszerny, ciepły i czysty.

— Prawdziwie nie wiem, jak podziękować panu. Ale gdzież się pan podziejesz? Ho tam doprawdy niepodobna.

— Czyż to warto, abyś pani o tem myślała? Przenocuję w saniach, gdziekolwiek. Przywykłem do niewygód i nie pieszczę się. — Co było kłamstwo wierutne: bo, jalto egoista, lubił wygódki; i gdyby nic panna Klara i nie miljon, byłby już dawno zamknął się w swoim pokoju i nic okazałby najmniejszej domyślności serca.

— Więc panie przyjmują? — dodał.

Musimy. Ale niech pan wierzy, że będziemy umiały cenić te grzeczność — rzekła chorążyna i wyciągnęła do niego rękę, ktorą on z uszanowaniem pocałowTal.

— Jednak jeden warunek pozwoli pani sobie położyć — rzekł pan August najnaturalniej.

— Jakiż to?

— Nim panie zajmiecie ten pokój, radbym abyście były w nim pierwej mojemi gośćmi. Przenosiny nie tak prędko się odbędą, samowar nie zaraz będzie gotów. U mnie herbata na stole, a panie z zimna.

— Serdecznie dziękujemy panu i w ten moment służyć będziemy — odpowiedziała chorążyna, czując, że należało się odpłacie grzecznością za grzeczność i odmówić nie wypadało. Polem skłoniła się panu Augustowi i weszła do pokoju. On zaś wrócił do siebie, zacierając ręce i pomyślał w duchu: knieja obrzucona!

Panna Klara posłyszawszy dźwięczny i męski głos pana Augusta, rozmawiającego z matką, zbliżyła się ku drzwiom. Przez szparkę drzwi niezupełnie przymkniętych widziała go, widziała dobrze i wysłuchała całej rozmowy. Gdy matka weszła do pokoju, zastała córkę przed rozbiłem lusterkiem poprawiającą czepeczek podróżny, układającą kołnierzyk i spinającą cieśniej pasek szlafroczka. Szlafroczek ten, na szczęście,

             

               

 

 

  

             

             

 

choć lekko podwatowany, był jednak nowiuteńki, z ładnej materji jedwabnej i zrobiony z całą elegancją odeską.

— Czy dobrze tak? marno! — zapytała panna Klara; i zapytała niepotrzebnie: bo w czemże byłoby jej nie dobrze, kiedy miała lat ośmnaście? kiedy figurka jej, nienadto wysoka, była giętka i wcięta? kiedy prześliczne formy ciała rysowały się przez lekkie fałdy miękkiego jedwabiu? kiedy oczy jej błękitne ocieniały się czarnemi rzęsami, ciemne włosy lśniły się na jasnem czole? kiedy jej nosek foremny wwstawal w doskonałym rozmiarze nad pięknemi ustami, które umiały uśmiechać się rozumnie i filuternie, śmiać się czasem serdecznie, a zawsze odkrywały ząbki białe, równe i drobne?

— Dlaczegóż mie o to pytasz? Klaruniu!

— Pójdziemy przecież na herbatę do tego pana.

— Więc wiesz, że pójdziemy? — rzekła matka.

— Słyszałam wszystko. Widzi mama, jaki on grzeczny.'Zaraz znać, że Podolanin. Mama pójdzie?

— A chcesz?

— Czemuż nie? w drodze! Nim się przeniesiemy, nim co, to niewiedzieć kiedy będzie. Ale czepeczek nie bardzo zmięty?

— Nie — odpowiedziała matka. I poszły. A panna Klara myślała o swoim czepeczku, czy się wTyda? o szlafroczku, czy dobrze leży? czego wprzód nigdy nie było. Żal się Boże! nie wiedziała o tem biedna panna Klara, że pan August nie zwróci uwagi ani na szlafroczek, ani na czepek, i może ledwie spojrzy na twarzyczkę jej owalną i świeżą, na jej oczy, które umiały patrzeć całą duszą, na jej usta jak jagoda rumiane i na jej rączki jak śnieg białe. Bo pan August wie, że panna Klara jedynaczka, i że ojciec jej ma blisko miljona.

Rozmowa szła wresoło o Podolu, o Odessie. Damy robiły delikatne wymówki panu Augustowi, że się nie starał z niemi poznać, wiedząc, że one tam mieszkały. Potem mówiono o magazynach odeskich, z któremi pan August porównywał piękne składy towarów zagranicą. Potem mówiono o operze odeskiej, i znowu pan August miał zręczność wspomnieć o teatrze berlińskim, drezdeńskim i medjolańskim. Wszakże o tem wszystkiem robił tylko lekką wzmiankę, jakby nie przywiązywał wiel

             

               

 

 

  

             

             

 

kiej wartości do tego, że był zagranicą; mówił, że Podole piękne i bez tych magazynów i bez pani SzrederDevrian *; że szczególniej teraz stanie się najpiękniejszą w świecie krainą. Te wyrazy: szczególniej teraz, udało mu się wymówić wtenczas, gdy chorążyna dawała jakiś rozkaz Agatce; wymówił je więc zupełnie odmiennym akcentem, nadal im intonacją jak gdyby wprost wychodzącą z serca, i połączył z wejrzeniem przelotnem, niby nieznaeznem, ale które nachyliło do ziemi piękne oczy panny Klary i śliczną twarz jej oblało rumieńcem.

Przeniesienie wkrótce uskuteczniono. Na wieczerzy był znowu pan August gościem u pani chorążyny, i ledwie koło godziny dziesiątej rozeszli się na spoczynek. Gdy się żegnał z panną Klarą i całując jej białą rączkę oddawał dobranoc, rzekła panienka z miłym uśmiechem:

— Ja z łaski pana będę miała noe bardzo dobrą; ale pan? O! prawdziwie żal mi, żem była tak wymyślną, że pan będziesz tak źle spal z mojej winy.

— Że wcale spać nie będę, to być bardzo może — odpowiedział cichszym głosem i ścisnął zlekka delikatne paluszki.

Gdy wyszedł, panna Klara oddala dobranoc matce, rozebrała się czemprędzey, położyła się i obróciwszy się do ściany i zakrywszy oczy obiema rękami, dała wolny bieg myślom. Czuła ona, jak jej twarz płonęła pod gorącemi dłoniami, jak jej pulsa biły, jak łezka niewinna i poetyczna wymykała się z pod zamkniętej powieki i zawieszała się na długich i ciemnych jej rzęsach. Po pewnym przeciągu czasu przyciskając bijące serce, które po raz pierwszy takim dziwnym sposobem stukało w jej dziewiczem łonie, przypomniała sobie, że jeszcze nie zmówiła pacierza. Zaezela wiec modlitwę, ale ją krzyżowały inne obrazy, inne słowa, inne nadzieje. Ze trzy razy zaczynała Ojcze nasz i dokończyć go nie mógła. Chciała więc siebie przekonać, zmusie do uwagi, odłożyć na potem słodkie marzenia; ale jej przeszkadza! obraz pięknego młodzieńca, jego głos męski i ujmujący, jego maniery pełne grzeczności i natu

 

 

 

ralności. Tak walczyła z sobą długo; i w tej walce pacierza

z rodzącym się głosem serca, usnęła.

Pan August, wróciwszy do siebie i zaspokoiwszy się, że sanie na rano beda gotowe, kazał sobie podać fajkę, położył się wygodnie i rozważał, jak ma dalej postępować. Łamał sobie głowę, jak ująć matkę, która mu się zdawała kobietą rozumną, pełną uczuć szlachetnych i delikatnych; a szczególniej jak przekonać lub zwieść skąpego ojca. Tak układając plany ważnej wyprawy, którą miał przed sobą, licząc, ile będzie mógł otrzymać zaraz, ile przy najdłuższem życiu chorążego urośnie majątku, nie przeżegnawszy się, nie wspomniawszy nawet o pannie Klarze, z jakąś ogromną liczbą na ustach, zasnął.

 

 

III.

Nazajutrz jeszcze podróżne panie spały, gdy pan August, pomówiwszy z furmanem chorążyny i dawszy mu rubla, pojechał. Panna Klara ubrała się daleko staranniej, niżby tego wymagała droga i wyjrzała do sieni w tej nadziei, że obaczy pana Augusta. Już jej błękitne oczy gotowe były podnieść się na miłą twarz młodzieńca z wyrazem przebaczenia, że im spać nie dał; już śliczne usteczka gotowe były wymówić słodkie dobrydzień; i prawa rączka, obnażona z rękawiczki, chętnie dałaby się była ucałować; gdy wracająca z sieni Agatka objawiła, że ten pan dawno wyjechał.

Milcząc, wypiła panna Klara herbatę; milcząc, siadła do karety; i milcząc, jechała cały czas do popasu. Około godziny dwunastej pokazała się karczma w stepie, jedyne miejsce, gdzie można było odpocząć i konie popaść. Palnął furman z bicza, ruszył tęgim kłusem i w kilkanaście minut wjechał wTe wrota. Wysiadły panie. Żydek otworzył im drzwi pokoju, do którego weszły prędko, nie patrząc prawie przed siebie. Jakże rozjaśniła się twarz panny Klary, gdy postrzegła, że pokój był czysty, starannie umieciony, wykadzony, że kanapa zasłana była pięknym angielskim dywanem, a na środku stał stolik nakryty cieniutkim obrusem i zastawiony na trzy osoby eleganckim fajansem

             

               

 

 

  

             

             

 

i szkłem najgustowniejszem. Zaledwie chorążyna i jej córka pozrzucały szuby i berlaczki, zaledwie panna Klara spojrzawszy na te przygotowania, domyśliła się wszystkiego, stanęła przy lusterku i ugładzała swe lśniące włosy, gdy wszedł Franciszek i przyniósł na srebrnej tacy parę filiżanek herbaty. Za nim wszedł i pan August i oddał im dobrydzień. Wdzięczna za tę attencją chorążyna grzecznie mu podziękowała; a twarz panny Klary jaśniała taką radością, oczy jej tak były wymowne, głos tak miękki, tak słodki, ściśnienie, choć szybkie, delikatne, ale tak nieumyślne, że inny młodzieniec na miejscu pana Augusta zapisałby te chwilę do najszczęśliwszych w życiu. A pan August? — Pan August rachował.

Opisywać nie będziemy całej tej podróży. Dosyć powiedzieć, że się odbyła bez przypadku; że pan August przez swój rozsądek i powagę zyskał wielki szacunek chorążyny; przez udaną bojaźliwość, przez gotowość na. każde jej skinienie, przez sposób opowiadania i wybór rzeczy opowiadanych, przez maniery i owe słówka pół dosłyszane, wymawiane prędko, gdy się podawała zręczność, a w których umiał wyrazić to, czego w sercu nie było, zyskał zupełnie serce niewinnej, ale żywej i energicznej panienki. Już na drugim noclegu wyznała swej poduszeczce, że go kocha, kocha tkliwie, namiętnie, na cale życie; i nazajutrz pan August wyczytał to w jej oczach. Tak dojechali do Bałty . Radził bowiem pan August, żeby jechać traktem pocztowym, choć dalszym: bo każda inna droga w tych bezludnych stepach i zimą groziła nietylko najwiekszemi niewygodami, ale i utratą życia. Nie potrzeba było dla panny Klary tak silnych argumentów, aby wybrała dalszą drogę i skłoniła do tego matkę; co było tem łatwiej, że chorążyna była delikatnego zdrowia i z natury bardzo bojaźliwa; a przytem kochając córkę nad życie, drżała o ten skarb tak drogi więcej jeszcze niż o siebie. Panna Klara zaś była tak szczęśliwa, żeby gotowa była jechać do Niedolipia nietylko na Bałtę, ale na

 

             

 

 

  

             

             

 

wet na Wiatkę l), byle tylko z matką, którą także czciła jak bóstwo, byle z panem Augustem, który opanował jej myśl i serce.

Szczęśliwemu wszystko pomaga. Kiedy kto w dobrym sztosie, jak mówią, gra w bilard, nawet omyłki zapędzają żółtą bile ) do średniej bluzy ). Tak się zdarzyło i panu Augustowi. Gdy dojeżdżali do Bałty, zaczął śnieg padać; a przez noc upadł tak wielki, że konie brnęły w kolano; i niepodobna było inaczej jechać jak stępo.

Stał nazajutrz pan August w oknie z panną Klarą i patrzał na ogromne zaspy śniegu, które żydki odrzucali.

— Jak my pojedziemy? — rzekła.

— Ślepo, inaczej niepodobna — odpowiedział. — A postrzegszy, że chorążyna zajęta była jakąś dyspozycją w drugim kącie pokoju, dodał ciszej. — Czy pani to przykro, że jechać będziemy stępo i że podróż przeciągnie się dłużej?

— A długoż jeszcze droga nasza trwać będzie? — odpowiedziała, podnosząc nań oczy, w których widać było, jak chciała, żeby jak najdłużej.

— Ze trzy dni — odpowiedział pan August — a może i więcej, jeżeli jeszcze śnieg upadnie.

— O! gdyby upadł! — odpowiedziała i rumiana jak roża odeszła na bok.

Pan August pojechał przodem dla zrobienia przynajmniej śladu i dla pokazania, którędy się posuwać miała kareta chorążyny ciężka i pakowna. Konie jego zapadały nieraz po brzuch w zaspach śniegu. Nie widać było ani mostków ani nawet ich poręczy; słupy tylko werstowe ) sterczały jak wskazówka busoli, dawały kierunek furmanowi po tem białem i puszystem morzu. Dochodziły do uszu pana Augusta częste krzyki: ach! ach! wychodzące z karety; a wkrótce wychyliwszy się z sani na krzyk głośniejszy, postrzegł, że konie lejcowe chorążyny, wydobywając się ze śniegu i skacząc, splątały się i zaczęły wierz

 

 

             

               

 

 

  

             

             

 

gać i szarpać się na bok. Wyskoczył więc natychmiast, poszedł z Franciszkiem jak mógł najprędzej i chwyciwszy za cugle, pomógł dzielnie ludziom, którzy nadeszli, do odpłątania postronków i uspokojenia zbujałych i przestraszonych koni. Potem zbliżywszy się do karety, rzekł: Niech panie się nie boją, teraz już pójdą.

— Ach! jak się biedna inania przestraszyła! Patrz pan — rzekła panna Klara. W rzeczy samej chorążyna była blada i cała drżąca. — Siadaj pan z nami, dodała najuiewinniej. — Będzie nam weselej i raźniej. Mama Iak się boi! Agatka pójdzie do pańskich sani.

Pani chorążyna milczała; Agatka wylazła z karety prędko, bo miała także swój planik i krzyknęła umyślnie, ugrzązłszy w głębokim śniegu. Pan August kazał swemu furmanowi jechać zwolna i uważnie; forysiowi chorążyny także dał stosowną naukę; p. Agatę kazał Franciszkowi wziąść na ręce i zanieść do swoich sanek; a sam usiadł naprzeciw panny Klary, której oczy pełne szczęścia i której usta pełne uśmiechu wyrażały nieskończoną radość.

Tak przeszła reszta drogi wesoło, na poufałej rozmowie, na opowiadaniach różnych przygód, na śmiechach i na żartach. Pan August już nie ustąpił swego miejsca p. Agacie aż do rozstania się z chorążyną; za co figlarna dziewczyna i nie gniewała się wcale, leżąc sobie wygodnie na miękkich jego poduszkach, które jej Franciszek jeszcze staranniej jak dla swego pana uścielał. Pani chorążyna polubiła szczerze pana Augusta, jego ułożenie, jego rozmowę. Pan August, choć niezbyt wygodnie siedział na wąskiem dosyć siedzeniu na przodzie i w sąsiedztwie pudełka z czepkami i kapeluszami, ale że szedł wielkim krokiem do celu, przyjmował obojętnie szturchańce twardego sąsiada, jak wódz mający wszystkie szanse za sobą siędzi spokojnie na sękowatej kłodzie, spodziewając się, że po otrzymanem zwycięstwie spocznie pod aksamitnym baldachimem. A panna Klara? O! panna Klara była szczęśliwa, była rozmarzona; i nieraz gdy kareta wjeżdżała we wrota karczmy na popas lub na nocleg, wyrywało się jej to pełne znaczenia pytanie: czy już?

             

               

 

 

  

             

             

 

Przedostatniego wieczora zastali austerją, do której dążyli na noc, pełną. Jakiś dwór wielki zajął wszystkie kąty, tak, że niepodobna było zmieścić się ani państwu, ani ludziom, ani koniom. Już była godzina siódma i niebo zaciągnione chmurami. Ale że droga w tem miejscu była doskonała i od śniegu widna, radzili ludzie, aby jechać dalej. O półtory mili miała być wielka austerja, gdzie upewniali, że się znajdą wszystkie wygody. Nie było co robić. Zdecydowała się z wielkim strachem pani chorążyna. Pan August przez delikatność zaproponował, że dla bezpieczeństwa pojedzie naprzód w swoich saniach. Jakoż pomieniał się na miejsca, z wielkiem nieukontentowaniem p. Agaty. Wkrótce zrobiło się jeszcze ciemniej; i ledwie ujechali pół milki, stanęli przed ogromnym lasem.

— Kareta czegoś się zatrzymała — zawołał Franciszek. Pan August wrysiadł i pobiegł czemprędzej dowiedzieć

się o przyczynę.

— Patrz pan, co to za ludzie — nie powiedzieli nic, że tu taki okropny las — rzekła chorążyna, trzymając córkę za reke.

— Siądź pan na swojem miejscu — dodała panna Klara — mama drży, jak liść.

— Pewny jestem, że ta droga bezpieczna; ale jeżeli panie nii ufacie, będzie mi miło im towarzyszyć.

— Ma pan broń? — zapytała panna Klara.

— Mam pistolety — odpowiedział z uśmiechem — niewielkie i nie bardzo straszne; i jeżeli panie nie beda się bały mieć w powrozie nabitej broni...

— Każ pan przynieść — zawołała panna Klara stanowczo. Pobiegł Franciszek, przyniósł pistolety, które pan August

położył za sobą w kąciku. P. Agata kłusem pobiegła do sani, gdzie ją Franciszek przyjął uprzejmie: a pan August, siadłszy na dawnem miejscu, zasunął się jak mógł najdalej.

Wjechali w las. Ciemno było zupełnie. Za każdem pochwianiem się karety chorążyna wydawała krzyk i chwytała rękę pana Augusta, który ją uspokajał. Jechali noga za nogą i wkrótce nastąpiło zupełne milczenie. Chorążyna patrzyła w swoje okno, a panna Klara w swoje. Nieznacznie ręka pana Augusta do

             

               

 

 

  

             

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin