Cussler, Clive; NUMA 08 - Meduza [YES].pdf

(1419 KB) Pobierz
Clive Cussler
Paul Kemprecos
Meduza
Przełożył: Maciej Pintara
Tytuł oryginału: Medusa
Cykl: NUMA - Tom 8
Gdyby tempo rozprzestrzeniania się epidemii
nadal rosło w postępie arytmetycznym,
ludzkość mogłaby wkrótce zniknąć z powierzchni Ziemi.
dr Victor Vaughn
„American Experience",
Grypa 1918
Co wieczór i co rano myj wnętrze nosa mydłem i wodą;
każdego wieczora i ranka zmuś się do kichnięcia,
a potem odetchnij głęboko;
nie noś grubych, ciepłych szalików;
codziennie chodź na długie spacery
i pieszo wracaj z pracy do domu;
jedz dużo owsianki.
Jak ustrzec się grypy -
porady zamieszczone
w „News of the World" z 1918 roku
Prolog
Pacyfik, rok 1848
W ciągu wielu lat żeglowania po oceanach kapitan Horatio Dobbs nigdy nie
widział czegoś takiego. Przechadzał się po pokładzie rufowym „Princess",
wielorybnika z New Bedford, a jego szare oczy śledziły wskazania kompasu
niczym dwa snopy światła latarni morskiej. Pacyfik był pustynią w kształcie
kręgu. Żadne fontanny nie wypryskiwały na horyzoncie. Żadne morświny nie
pląsały wokół dziobu. Żadne latające ryby nie śmigały nad grzbietami fal.
Zupełnie jakby życie w morzu przestało istnieć.
Dobbs miał w New Bedford opinię mistrza w swoim fachu. W portowych
tawernach, gdzie zbierali się twardzi harpunnicy, i w salonach bogatych
kwakrów, właścicieli statków, na Johnny Cake Hill mówiono, że potrafi
wyniuchać kaszalota z pięćdziesięciu mil. Ale ostatnio nozdrza kapitana
wypełniała tylko obrzydliwa woń wzbierającego buntu.
Dobbs z lękiem rejestrował w dzienniku pokładowym każdy bezowocny
dzień. Wpis z poprzedniego wieczoru doskonale ilustrował jego problemy:
27 marca 1848. Orzeźwiająca bryza z południowego zachodu. Ani jednego
wieloryba w polu widzenia. Pech wisi nad rejsem niczym cuchnąca mgła. Na
całym Pacyfiku nie ma oleju dla nieszczęsnej „Princess”. W forkasztelu szykują
się kłopoty
Z podwyższonego pokładu rufowego Dobbs miał dobry widok na cały statek i
musiałby być ślepy, żeby nie zauważać, jak marynarze odwracają wzrok i rzucają
ukradkowe spojrzenia. Oficerowie meldowali z niepokojem, że zwykłe
narzekania załogi w forkasztelu stają się coraz częstsze i coraz gwałtowniejsze.
Kapitan poinstruował ich, żeby trzymali pistolety w pogotowiu i nawet na chwilę
nie zostawiali pokładu bez nadzoru. Nikt jeszcze nie próbował wzniecić
otwartego buntu, ale w ciemnym, obskurnym forkasztelu - ciasnych kwaterach w
zwężeniu dziobu - słyszało się szepty, że los mógłby się uśmiechnąć do statku,
gdyby kapitanowi przydarzył się jakiś wypadek.
Dobbs miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i profil jak wyrzeźbiony w
skale. Był pewien, że zdołałby stłumić bunt, ale buntem najmniej się przejmował.
Kapitan powracający do portu bez cennego ładunku oleju popełniał
niewybaczalny grzech - narażał armatora na straty. Żadna załoga z prawdziwego
zdarzenia nie wyszłaby z nim więcej w morze. Reputacja, kariera i majątek mogły
zależeć od jednego rejsu.
Im dłużej żeglowali, tym większe było niebezpieczeństwo porażki. Zapasy się
kończyły. Załodze zagrażały szkorbut i inne choroby. Stan statku się pogarszał i
marynarze tracili zapał. Zawinięcie do portu, żeby uzupełnić zaopatrzenie i
dokonać napraw, było ryzykowne. Załoga mogła opuścić statek i zamustrować się
na innym, mniej pechowym.
Ta wyprawa wielorybnicza szła źle od początku, od rześkiego jesiennego
dnia, kiedy lśniący nowy żaglowiec opuszczał zatłoczone nabrzeże wśród
pożegnalnych okrzyków. Dobbsa zdumiewał pech „Princess". Żaden statek nie
mógłby być lepiej przygotowany do dziewiczego rejsu. „Princess" miała
doświadczonego kapitana, starannie dobraną załogę i nowo wykute, ostre jak
brzytwa harpuny.
Trzystutonowy żaglowiec zbudowano w jednej z najbardziej renomowanych
stoczni w New Bedford. Miał nieco ponad trzydzieści metrów długości i prawie
dziesięć szerokości. W ładowni mieściły się trzy tysiące beczek do transportu
trzystu czterdziestu tysięcy litrów oleju. Mocna dębowa konstrukcja statku mogła
się oprzeć największym sztormom. Cztery łodzie wielorybnicze spoczywały w
drewnianych żurawikach nad relingami. Mimo że wielu marynarzy drwiło z
szerokich statków o kwadratowych rufach budowanych w Nowej Anglii, te
wytrzymałe jednostki mogły latami pływać w ciężkich warunkach, w których ich
smuklejsze odpowiedniki przeciekałyby na spojeniach.
Gdy „Princess" opuściła port, silna bryza wydęła wielkie kwadratowe żagle na
jej trzech masztach, sternik wziął kurs na wschód i statek wypłynął z rzeki
Acushnet na Atlantyk. Pchany stałym wiatrem, szybko dotarł do Azorów. Po
krótkim postoju w Faial, gdzie załadowano owoce, by zapobiec szkorbutowi,
żaglowiec skierował się w stronę południowego krańca Afryki i bez przygód
okrążył Przylądek Dobrej Nadziei.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin