02. Malowany czlowiek - Brett V.Peter.txt

(396 KB) Pobierz
PETER V. BRETT



MALOWANY

CZŁOWIEK

KSIĘGA DRUGA



2009



Wydanie oryginalne

Data wydania:

2008

Tytuł oryginału:

The Painted Man





Wydanie polskie

Data wydania:

2009

Przełożył:

Marcin Mortka

Ilustracja na okładce:

Larry Rostant

Projekt okładki:

Paweł Zaręba

Wydawca:

Fabryka Słów sp. z o.o.

www.fabryka.pl

e-mail: biuro@fabryka.pl

ISBN: 978–83–7574–050–9

Wydanie elektroniczne:

Trident eBooks

Dla Otziego,

oryginalnego Malowanego człowieka

Część III

Krasja

328

Roku Plagi

18

Inicjacja

328 RP

Triumfalny okrzyk Jednorękiego, który niespodziewanie znalazł się tak blisko znienawidzonej ofiary, rozciął ciszę nocy w promieniu dziesiątek jardów. Arlen siłą woli zmusił się, by oddychać jednostajnym rytmem, usiłował też kontrolować bicie serca. Nawet jeśli magia włóczni zdolna była wyrządzić demonowi krzywdę – a miał jedynie taką nadzieję

– nie wystarczyło to do wygrania starcia. By odnieść zwycięstwo, musiał wykorzystać całą swą pomysłowość i każdy element wyszkolenia.

Powoli rozstawił nogi, przyjmując postawę bojową. Wiedział, że piasek spowolni jego ruchy, ale dotyczyło to także Jednorękiego. Nadal utrzymywał kontakt wzrokowy i nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Otchłaniec zaś napawał się chwilą. Miał o wiele większy zasięg ramion od przeciwnika, nawet uzbrojonego we włócznię. Arlen postanowił

więc zaczekać na atak.

Nagle zrozumiał, że całe jego dotychczasowe życie zmierzało właśnie ku tej chwili, a on dotąd nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie miał pewności, czy sprosta próbie, ale Jednoręki prześladował go od ponad dziesięciu lat i sama myśl o zaniechaniu starcia wydała mu się nie do zniesienia. W każdej chwili mógł się cofnąć do azylu runów, gdzie ataki skalnego demona nie wyrządziłyby mu najmniejszej krzywdy. Świadom tego, postąpił krok do przodu. Nie miał

zamiaru uciekać przed wyzwaniem.

Jednoręki zmarszczył pysk, bacznie obserwując manewry przeciwnika. Jego gardziel opuściło głuche warknięcie. Kolczasty ogon śmignął szybciej, zwiastując natarcie.

Demon ryknął i zaatakował. Długie szpony ze świstem przecięły powietrze. Arlen ruszył

do przodu, uniknął ciosu i odskoczył poza zasięg otchłańca. Ułamek sekundy później zanurkował między jego nogi, dźgnął włócznią w ogon i błyskawicznie odtoczył się na bok.

Zdążył jednak z satysfakcją zauważyć rozbłysk magii, gdy ostrze włóczni przebiło pancerz potwora i wniknęło w jego ciało. Otchłaniec zawył z bólu.

Arlen spodziewał się, że demon odpowie uderzeniem ogona, nie sądził jednak, że tak szybko. Padł na ziemię w ostatniej chwili, a straszliwe kolce minęły jego głowę ledwie o cal.

Skoczył na równe nogi, ale Jednoręki już odwracał się w jego kierunku, a ciężar rozpędzonego ogona przyspieszył tylko obrót. Jak na tak ogromne rozmiary, demon był

zręczny i szybki.

Ponownie zaatakował, lecz tym razem Arlen wiedział, że nie zdąży uniknąć ciosu.

Zastawił się włócznią, choć zdawał sobie sprawę, że uderzenie okaże się zbyt potężne, by je zablokować. Znów pozwolił, by emocje zatryumfowały nad zdrowym rozsądkiem; podjął

wyzwanie zbyt wcześnie. Przeklął swą głupotę.

Ale gdy tylko pazury demona dotknęły włóczni, runy rozbłysły na całej jej długości.

Arlen ledwie odczuł cios, a Jednoręki zatoczył się do tyłu, zupełnie jakby wpadł na zaporę.

Momentalnie odzyskał jednak równowagę. Wydawał się nietknięty.

Zaszarżował w zapamiętaniu, zdecydowany pokonać i tę przeszkodę. Arlen stłumił

oszołomienie i zmienił pozycję, doceniając błogosławieństwo broni i gotów wykorzystać je w pełni.

Rzucił się do biegu, wzbijając piach w powietrze. Przesadził resztki przewróconej kolumny i przygotował się do uniku w prawo lub w lewo, w zależności od tego, z której strony nadejdzie atak.

Jednoręki uderzył w kolumnę i rozłupał ją na pół, choć miała niemalże cztery stopy średnicy. Naprężył mięśnie potężnej łapy i odrzucił jedną z jej części. Ten przerażający pokaz siły sprawił, że Arlen ruszył w kierunku kręgu. Musiał odpocząć choć krótką chwilę.

Otchłaniec przewidział jednak ten ruch, napiął mięśnie nóg i wystrzelił w powietrze.

Wylądował dokładnie między ofiarą a otoczonym runami obszarem.

Arlen wyhamował gwałtownie, zaś Jednoręki zawył z tryumfem. Przetestował już determinację przeciwnika i odkrył, że nie ma do czynienia z bezmyślną ofiarą. Ukąszenie włóczni nauczyło go respektu, ale w jego ślepiach próżno było szukać strachu. Ruszył w stronę młodzieńca, a Arlen celowo cofał się powoli, by nie sprowokować bestii nagłym ruchem. Dotarł tak daleko, jak to było możliwe – nie mógł przecież przekroczyć zewnętrznego kręgu kamieni runicznych i narazić się na atak piaskowych demonów, które tylko czekały na taką okazję.

Jednoręki, pewien, że przejrzał taktykę przeciwnika, zaryczał, po czym rzucił się do miażdżącej szarży. Arlen stanął pewnie, lekko uginając nogi. Tym razem nawet nie pomyślał, by unieść włócznię do bloku. Zamiast tego odrobinę ją cofnął, gotując się do pchnięcia.

Potężny cios demona z łatwością zmiażdżyłby ofierze czaszkę, ale nie mógł dotrzeć do celu.

Na drodze stanął mu bowiem zapasowy krąg. Runy niespodziewanie ożyły, odpierając atak, a Arlen wykorzystał moment, skoczył przed siebie i pchnął włócznią prosto w podbrzusze oszołomionego otchłańca.

Ogłuszający wrzask Jednorękiego rozbrzmiał w ciszy nocy niczym najpiękniejsza muzyka. Młodzieniec szarpnął za włócznię, lecz ta tkwiła mocno w trzewiach bestii, uwięziona przez gruby czarny pancerz. Szarpnął ponownie i niemalże kosztowało go to życie, gdyż Jednoręki zaparł się i wyprowadził jeszcze jeden cios. Jego szpony przedarły ramię i klatkę piersiową młodego Posłańca.

Odrzucony siłą uderzenia, Arlen zakręcił się jak fryga, ale zdołał skontrolować upadek i runął z powrotem do kręgu. Zaciskając dłoń na ranach, przyglądał się bezsilności skalnego demona. Jednoręki raz za razem usiłował pochwycić włócznię i wyrwać ją z ciała, lecz wykute w niej runy odrzucały jego dłoń. Magia zaś nie przestawała pracować – rana potwora bezustannie rozbłyskiwała, a przez ciało bestii przemykały zabójcze wyładowania.

Gdy Jednoręki wreszcie zwalił się na ziemię, Arlen pozwolił sobie na lekki uśmiech.

Niemniej gdy konwulsje potwora osłabły i przeszły w nieznaczne drżenie, poczuł, jak jego serce wypełnia pustka. Marzył o tej chwili niezliczoną ilość razy, wyobrażał sobie, jak się będzie czuć, co powie... Rzeczywistość jednakże wyglądała zupełnie inaczej. Zamiast uniesienia ogarnęło go jedynie przygnębienie i poczucie straty.

– To dla ciebie, mamo – szepnął, gdy olbrzymi demon wreszcie znieruchomiał.

Spróbował przywołać w wyobraźni obraz matki, by poczuć jej aprobatę, ale ze wstydem i zdumieniem uświadomił sobie, że nie pamięta jej twarzy. Krzyknął z rozpaczy, czując się sponiewierany i mały w chłodnym blasku gwiazd.

Omijając ciało potwora szerokim łukiem, Arlen ruszył ku sakwojażom i zabrał się do opatrywania ran. Założył szwy niezdarnie, ale przynajmniej trzymały razem brzegi ran, a okład z rozchodnika aż palił, co najlepiej świadczyło o tym, że był potrzebny. W ranę wdało się zakażenie.

Nie zaznał tej nocy spokoju. Nawet jeśli cierpienie i ból nie wystarczyły, by odpędzić sen, z pewnością dopomogła świadomość, że kolejny rozdział jego życia został zamknięty, i niepewność, co przyniesie przyszłość.

Wreszcie rąbek słońca wynurzył się zza wydm, a światło biegło w kierunku obozowiska z szybkością niespotykaną nigdzie poza pustynią. Piaskowych demonów już dawno nie było, umknęły na widok pierwszych oznak świtu. Arlen skrzywił się z bólu, kiedy wstawał.

Podszedł do ciała Jednorękiego i wyrwał włócznię.

Ledwie promienie słońca padły na truchło, czarny pancerz zadymił i zaraz potem buchnął

płomieniami. W jednej chwili ogromne ciało zamieniło się w stos pogrzebowy. Młodzieniec znieruchomiał, zahipnotyzowany tym widokiem. Gdy w końcu ogień dogasł, a wiatr porwał

popiół, Arlen po raz pierwszy ujrzał nadzieję dla ludzkości.

19

Pierwszy Wojownik Krasji

328 RP

Pustynne trakty w niczym nie przypominały dróg. Składały się z szeregu oddalonych od siebie drogowskazów, niekiedy noszących ślady pazurów lub do połowy zagrzebanych w piachu. Arlen nie kwestionował stwierdzenia Ragena, że pustynia to nie tylko piasek, ale w jej sercu znajdowało się go wystarczająco wiele, by brnąć w nim przez całe dnie i nie widzieć nic więcej. Na obrzeżach pustyni przez setki mil ciągnęły się twarde, pyliste równiny, na których rzadkie grupki zmizerniałej roślinności zbyt suchej, by zgnić, uparcie trzymały się spękanej gliny. Jedynie cień rzucany przez wydmy na owym morzu piasku zapewniał jakąkolwiek ochronę przed zabójczym słońcem. Arlen z trudem pojmował, jak to możliwe, że to samo słońce opromieniało Fort Miln. Musiał zakrywać twarz, by nie wdychać piasku, bowiem silne podmuchy wiatru nigdy nie ustawały. Gardło miał szorstkie i wyschnięte na wiór.

O wiele gorsze były jednak noce, które wysysały wszelkie ciepło zaraz po zachodzie słońca i zapraszały otchłańce do zimnej, opustoszałej krainy.

Na przekór tym niedogodnościom istniało w niej życie. Węże i jaszczurki polowały na drobne gryzonie. Padlinożerne ptaki poszukiwały ścierw stworzeń, które padły ofiarą otchłańców lub zapędziły się na pustynię i nie znalazły drogi powrotnej. Znajdowały się tam przynajmniej dwie duże oazy otoczone gęstą roślinnością. Nawet strużka wody wyciekająca ze skały lub bajoro nie szersze od kroku dorosłego człowieka potrafiły podtrzymać życie garstki karłowatych roślin i drobnych stworzonek. Arlen natrafił też na zwierzęta, które kryły się przed grasującymi po wydmach demonami w piasku, niewrażliwe na zimno dzięki ciepłu nagromadzonemu w ciałach.

Na pustyni nie pojawiały się skalne demony, gdyż zabrakłoby dla nich pożywienia. Nie było...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin