Petecki Bohdan - W polowie drogi.pdf

(1316 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ I
Ann Thorson usiłowała balansować,
uginając nogi w kolanach, ale ściągnięta
potęŜną siłą runęła na podłogę, pokrytą
w tym miejscu jedynie cienką warstwą
pianolitu.
ZdąŜyła wyrzucić przed siebie ramiona
i unieść nieco głowę, kiedy statkiem
targnęła nowa seria wstrząsów. Potton,
który rozluźnił uchwyty swojego fotela
chcąc przyjść jej z pomocą, poleciał do
przodu, odbił się od ściany tuŜ pod
głównym ekranem
neuraksa
siedzenia
i
pochwyciwszy poręcz
Batuzowa,
zawisł
w
powietrzu. Jego nogi
opisały szeroki łuk, trafiając po drodze
w prawy bark Leny Sakadze. Twarz
Leny
skurczyła się z bólu, ale jej krzyk zginął
w piekielnym jazgocie czujników i
zgrzycie powłoki. Mogło się zdawać, Ŝe
jakieś gigantyczne kleszcze drą na
wąskie pasy cały korpus rakiety.
Nagłe wszystko ucichło. Jeszcze trwali
bez ruchu, kurczowo zaciskając palce na
poręczach i uchwytach, oszołomieni i
potłuczeni, przygotowani na najgorsze.
Ekrany zajaśniały spokojnym, równym
blaskiem, błękitne
wypłynęło
oko
wariomatu
na środek tarczy, cyfry i linie w
okienkach automatów nawigacyjnych,
które przed
chwilą pędziły jak oszalałe stapiając się
w migocące pasy, zwolniły, jakiś czas
jeszcze falowały, wreszcie przystanęły.
Usłyszeli
głos
pilota,
Batuzowa.
Cały
czas
współrzędne. Jego
Andrzeja
podawał
słowa tonęły dotychczas w straszliwym
hałasie.
– zero i osiem, dwadzieścia jeden,
– zero i siedem, dwadzieścia jeden,
– zero i sześć, dwadzieścia,
– zero i pięć, dwadzieścia,
– zero i cztery, dziewiętnaście,
– zero i cztery...
Automaty sterownicze wyrównały tor
lotu, jednak rakieta ospale, jakby
niechętnie
reagowała na ich manewry.
Zero i cztery – wartość wychylenia
przestała się zmniejszać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin