Niech pana Bog blogoslawi, pani - Vonnegut Kurt.txt

(303 KB) Pobierz
Kurt Vonnegut Jr.





Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater

(Przełożył: Lech Jęczmyk)





Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14





Alvinowi Davisovi, telepacie, przyjacielowi obwiesiów





Wszystkie osoby, żywe i umarłe, są czysto przypadkowe i nie należy niczego się doszukiwać.





Druga wojna światowa skończyła się – i oto stałem na Times Square w samo południe z odznaką Purpurowego Serca na piersi



Eliot Rosewater

Prezes Fundacji

Rosewatera





1




Jest to opowieść o ludziach, ale jej głównym bohaterem jest pewna suma pieniędzy, tak jak pewna ilość miodu może być głównym bohaterem opowieści o pszczołach.

Suma ta wynosiła 87 472 033 dolary i 61 centów w dniu pierwszego czerwca. 1964 roku, jeśli już musimy wybrać jakąś datę. Tego dnia zwrócił na nią swoje łagodne oczy młody kombinator nazwiskiem Norman Mushari. Procenty od tej sumy dawały 3 500 000 dolarów rocznie, czyli prawie 10 000 dolarów dziennie, także w niedziele.

Suma ta stała się podstawą fundacji dobroczynno-kulturalnej w roku 1947, kiedy Norman Mushari miał zaledwie sześć lat. Do tego czasu stanowiła ona czternasty co do wielkości majątek rodzinny w Ameryce, majątek Rosewaterów. Została nazwana fundacją, aby nie mogli się do nie dobrać poborcy podatkowi oraz inni drapieżcy, nie noszący nazwiska Rosewater. Statut Fundacji Rosewatera, który był barokowym majstersztykiem, stanowił, iż prezesura Fundacji ma być dziedziczna, podobnie jak korona brytyjska. Miała do końca świata przechodzić na najbliższych i najstarszych wiekiem krewnych założyciela Fundacji, senatora Listera Amesa Rosewatera z Indiany.

Potomkowie prezesa mieli zostawać członkami zarządu Fundacji z chwilą osiągnięcia wieku dwudziestu jeden lat.

Wszyscy członkowie zarządu pełnili swoje funkcje dożywotnio, jeżeli nie zostali przez sąd ubezwłasnowolnieni. Mieli prawo wynagradzać się za swoje wysiłki najhojniej, jak tylko chcieli, wyłącznie jednak z dochodów Fundacji, bez naruszania kapitału.



* * *



Zgodnie z wymogami prawa, status zabraniał potomkom senatora mieszania się do zarządzania kapitałem Fundacji. O kapitał troszczyła się Korporacja, która powstała jednocześnie z Fundacją. Nazywała się dość otwarcie Korporacją Rosewatera. Jak prawie wszystkie korporacje, zajmowała się roztropnym powiększaniem zysków i sporządzaniem bilansów. Jej pracownicy mieli bardzo dobre płace, w związku z czym byli przemyślni, weseli i energiczni. Główne ich zajęcie polegało na spekulowaniu akcjami i obligacjami innych korporacji. Poza tym zajmowali się jeszcze zarządzaniem wytwórnią pił, kręgielnią, motelem, bankiem, browarem, rozległymi gospodarstwami rolnymi w okręgu Rosewater w stanie Indiana oraz kilkoma kopalniami węgla w północnym Kentucky.

Korporacja Rosewatera zajmowała dwa piętra pod numerem pięćsetnym na Piątej Alei w Nowym Jorku i utrzymywała małe oddziały w Londynie, Tokio, Buenos Aires oraz w okręgu Rosewater. Nikt z zarządu Fundacji Rosewatera nie miał prawa rozkazywać Korporacji, co ma robić z kapitałem. I odwrotnie, Korporacja nie miała prawa mówić Fundacji, co ma robić z obfitymi zyskami, które Korporacja wypracowała.



* * *



Młody Norman Mushari dowiedział się o tym wszystkim, kiedy skończywszy z pierwszą lokatą wydział prawa w Cornell, zaczął pracować w waszyngtońskiej firmie prawniczej, która powołała do życia zarówno Fundację, jak i Korporację, w firmie McAllister, Robjent, Reed i McGeen. Był on z pochodzenia Libańczykiem, synem brooklyńskiego sprzedawcy dywanów. Miał metr sześćdziesiąt wzrostu i ogromny tyłek, który, jeśli go obnażono, świecił.

Był najmłodszym, najniższym i niewątpliwie najmniej anglosaskim spośród męskich pracowników firmy. Skierowano go do pracy pod kierownictwem najbardziej sędziwego ze współwłaścicieli, Thurmonda McAllistera, uroczego siedemdziesięciosześcioletniego błazna. Nie zatrudniono by go, gdyby pozostali współwłaściciele nie uznali, że transakcjom McAllistera przydałoby się nieco więcej bezwzględności.

Nikt nigdy nie był z Musharim na lunchu. Pożywiał się samotnie w tanich barach samoobsługowych i snuł plany opanowania Fundacji Rosewatera. Nie znał Rosewaterów osobiście. Jego namiętności rozpalił wyłącznie fakt, iż fortuna Rosewaterów była największą sumą pieniędzy należącą do jednego właściciela spośród tych, które powierzono firmie McAllister, Robjent, Reed i McGee. Pamiętał, co jego ulubiony profesor Leonard Leech powiedział mu kiedyś na temat robienia kariery w zawodzie prawnika. Leech uważał, że tak jak dobry lotnik powinien zawsze rozglądać się za miejscem do lądowania, tak prawnik powinien mieć oko na sytuacje, kiedy duże sumy pieniędzy zmieniają właściciela.

– W każdej wielkiej transakcji – mówił Leech – następuje magiczna chwila, kiedy jeden człowiek już wypuścił pieniądze z ręki, a ten drugi, który ma je otrzymać, jeszcze ich nie przyjął. Czujny prawnik wykorzystuje ten moment, wchodząc w posiadanie skarbu na magiczny ułamek sekundy i zagarniając coś dla siebie, zanim go przekaże dalej. Jeżeli ten, kto ma otrzymać majątek, jest nie przyzwyczajony do bogactwa, ma kompleks niższości i bliżej nie określone poczucie winy, co zdarza się większości ludzi, wówczas prawnik może zagarnąć choćby i połowę forsy, a mimo to usłyszeć bełkotliwe podziękowania odbiorcy.

Im dłużej Mushari wertował poufne archiwa firmy dotyczące Fundacji Rosewatera, tym większe odczuwał podniecenie. Szczególnie rozpaliła jego wyobraźnię część statutu, wymagająca natychmiastowego odwołania każdego członka zarządu, który zostanie uznany za niepoczytalnego. W biurze stale szeptano o tym, że sam pierwszy prezes Fundacji, syn senatora, Eliot Rosewater, jest pomylony. Wypowiedzi te miały charakter nieco żartobliwy, ale Mushari wiedział, że w sądzie to nie jest żadnym argumentem. Koledzy Mushariego nazywali Eliota różnie: Szaleniec, Święty, Złotousty, Jan Chrzciciel i temu podobne.

– Za wszelką cenę – mruczał do siebie Mushari – musimy postawić tego osobnika przed sędzią.

Sądząc ze wszystkich relacji, następny w kolejności kandydat na prezesa Fundacji, kuzyn ze stanu Rhode Island, ustępował Eliotowi pod każdym względem. Kiedy nadeszłaby magiczna chwila, Mushari byłby jego przedstawicielem.

Mushari, któremu słoń na ucho nadepnął, nie wiedział, że on też ma w biurze przezwisko. Było ono zawarte w melodii, którą pogwizdywano na jego widok. Piosenka miała tytuł “Idzie łasica".



* * *



Eliot Rosewater został prezesem Fundacji w roku 1947. Kiedy siedemnaście lat później Mushari zaczął się nim interesować, Eliot miał czterdzieści sześć lat. Mushari, który wyobrażał sobie, że jest dzielnym małym Dawidem, szykującym się do powalenia Goliata, był dokładnie o połowę młodszy. I wyglądało na to, że sam Bóg pragnie zwycięstwa małego Dawida, gdyż stale przybywało poufnych dokumentów dowodzących, iż Eliot ma niewątpliwego kota.

W tajnym archiwum w skarbcu firmy znajdowała się na przykład koperta z trzema pieczęciami, która miała być w stanie nie naruszonym wręczona temu, kto przejmowałby fundację w razie śmierci Eliota.

Koperta zawierała list Eliota następującej treści:





Kochany Kuzynie lub kimkolwiek jesteś!

Gratuluję Ci wielkiego szczęścia. Baw się dobrze. Może rozszerzy Twoje horyzonty świadomość, kto pomnażał Twoje niewiarygodne bogactwo i zarządzał nim przed Tobą.

Podobnie jak wiele słynnych amerykańskich fortun, bogactwo Rosewaterów zapoczątkował pozbawiony poczucia humoru, cierpiący na zatwardzenie protestancki kmiotek, który podczas Wojny Secesyjnej został spekulantem i łapówkarzem. Tym kmiotkiem był Noah Rosewater, mój pradziadek, urodzony w okręgu Rosewater w stanie Indiana.

Noah i jego brat George odziedziczyli po swoim ojcu-pionierze sześćset akrów ziemi uprawnej, ciemnej i tłustej jak tort czekoladowy, oraz mały tartak bliski bankructwa. Przyszła wojna.

George zebrał kompanię strzelców i odmaszerował na jej czele.

Noah wynajął wioskowego przygłupka, aby poszedł zamiast niego do wojska, tartak przystosował do produkcji szabel i bagnetów, a gospodarstwo przestawił na hodowlę świń. Abraham Lincoln oświadczył, że nie ma ceny, której nie warto by zapłacić za przywrócenie jedności, więc Noah żądał za swoje wyroby cen proporcjonalnych do rozmiarów tragedii narodowej. Dokonał też pewnego odkrycia: zastrzeżenia rządu do ceny albo jakości jego produktów można było rozproszyć za pomocą śmiesznie małych łapówek.

Noah poślubił Cleotę Herrick, najbrzydszą kobietę w stanie Indiana, ponieważ posiadała czterysta tysięcy dolarów. Dzięki tym pieniądzom rozbudował fabrykę i kupił nowe farmy, wszystkie w okręgu Rosewater. Stał się największym hodowcą świń na Północy. I aby nie dać się wyzyskiwać odbiorcom mięsa, wykupił większą część udziałów rzeźni w Indianapolis. Aby nie dać się wyzyskiwać dostawcom stali, wykupił większą część udziałów stalowni w Pittsburgu. Aby nie dać się wyzyskiwać dostawcom węgla, wykupił pakiety akcji gwarantujące kontrolę nad kilkoma kopalniami. Aby nie dać się wyzyskiwać lichwiarzom, założył bank.

Ten paranoiczny lęk przed wyzyskiem sprawił, że coraz więcej miał do czynienia z papierami wartościowymi, akcjami i obligacjami, a coraz mniej z bronią sieczną i wieprzowiną. Drobne eksperymenty z papierami bezwartościowymi przekonały go, że papiery takie można bez większego trudu sprzedawać. Chociaż więc nadal przekupywał osobistości rządowe za przekazywanie mu własności i bogactw naturalnych narodu, to główną jego pasją stało się puszczanie w obieg rozwodnionych akcji.

Kiedy Stany Zjednoczone Ameryki, które miały być krainą powszechnej szczęśliwości, liczyły sobie niecałe sto lat, Noah Rosewater i kilku jemu podobnych wykazali szaleństwo ojców-założycieli republiki w jednym względzie: otóż ci świeżo opłakani przod...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin