Niczym niezawiniona krzywda.doc

(66 KB) Pobierz

zdjecie

Niczym niezawiniona krzywda

Poniedziałek, 10 lutego 2014 (02:08)

Nie zrozumiemy polskiej historii oraz kultury bez świadomości kresowego dziedzictwa wyrażonego nie tylko w literaturze i sztuce, ale także w losach mieszkańców wschodnich ziem Rzeczypospolitej – również tych najtragiczniejszych, będących konsekwencją sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku. Wśród nich szczególnym doświadczeniem są wywózki-deportacje na „nieludzką ziemię”.

Mija właśnie kolejna rocznica pierwszej z nich, przeprowadzonej 10 lutego 1940 roku, kiedy nocą w bydlęce wagony zapędzono ponad 200 tysięcy polskich urzędników, kolejarzy, leśników, wojskowych, osadników – aparat państwowy II Rzeczypospolitej. Spośród czterech deportacji, jakie NKWD przeprowadziło do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, właśnie ta przyniosła najwięcej ofiar. Wyjątkowo mroźna zima, zupełne zaskoczenie, wywózka w odległe, trudne klimatycznie rejony, mordercza praca, brak wyżywienia zbierały obfite żniwo.

– Wraz z początkiem sowieckiej okupacji wszystko przestało działać, zapanował chaos. I w tym bałaganie przeprowadzili tak perfekcyjnie zaplanowaną i przemyślaną operację. Jej celem było uderzenie w warstwy ludności najbardziej świadome swej polskości, aby móc sowietyzować zajęte ziemie – tłumaczy Aleksandra Szemioth, prezes krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków.

Jako kilkuletnia dziewczynka została wywieziona w kolejnej deportacji, 13 kwietnia 1940 roku. Objęła m.in. rodziny oficerów więzionych w Kozielsku, Starobielsku i Miednoje, ich żony, dzieci. A potem były jeszcze dwie następne wywózki i kolejne już „za drugiego Sowieta”. Większość tych, którym dane było przeżyć, nigdy nie wróciła do rodzinnych domów. Do niezawinionych niczym krzywd, jakich doznali, dołączyła następna – tułaczka w poszukiwaniu nowego domu. Część wyszła z generałem Andersem, ale została skazana na emigrację. Większość zamieszkała w PRL, gdzie nie mogła mówić o swoich doświadczeniach.

Ale pamiętali. W 1989 roku, kiedy już było można, założyli swój Związek Sybiraków. Wstąpiło do niego 100 tysięcy tych, którzy doczekali. – Wtedy dopiero mogliśmy się wyprostować, zdeptani przez lata nakazem milczenia. Każdy przychodził i wreszcie mógł opowiedzieć swoje przeżycia. I mówił to ludziom doskonale to rozumiejącym, gdyż ich też dotknął ten los. To tworzyło niezwykłą wspólnotę – mówi o tamtym czasie Aleksandra Szemioth.

Takich opowieści były tysiące. Zapamiętała jedną z nich. Syberyjskie losy 13-letniej dziewczynki. Po śmierci mamy musiała się opiekować młodszym rodzeństwem i zapracować na ich wyżywienie. Jako nocny stróż pilnowała szopy w lesie. Nagle usłyszała czyjeś ciężkie kroki. Chwilę później odetchnęła. To był tylko niedźwiedź…

Na początku było dużo zainteresowania i nadziei, a później coraz więcej niezrozumiałych i gorzkich decyzji. Historia odsłoniętego w 1995 roku w Warszawie pomnika Poległym i Pomordowanym na Wschodzie, wzniesionego tylko dzięki uporowi i determinacji Wojciecha Ziembińskiego, doskonale ilustruje stosunek III RP do tego środowiska. Dopiero teraz powstaje w Białymstoku Muzeum Pamięci Sybiru. Tymczasem kilkanaście dni temu sejmowa Komisja Polityki Społecznej i Rodziny odrzuciła w całości projekt ustawy przyznającej rekompensaty ofiarom sowieckich zsyłek. Dzisiaj czeka na nią już tylko ponad 30 tysięcy sybiraków.

Nie ustają jednak w przekazywaniu prawdy o swych losach. Młodzież słucha z zainteresowaniem, ale co z tego zrozumie? Gdy w szkole średniej pada pytanie: „Czy wiecie, co się stało 1 września 1939 roku” – odpowiedzią jest milczenie klasy i spuszczony wzrok zawstydzonej nauczycielki. Tym bardziej nic nie powiedzą o 17 września 1939 roku, nie wspominając o 10 lutego 1940 roku. Degradacja polskiej oświaty przynosi już pierwsze owoce, a to dopiero początek. Efekty usuwania nauki historii, a tam, gdzie pozostała – „uatrakcyjniania” jej grami czy komiksami bądź edukacyjnymi nowinkami w miejsce solidnych podręczników i przemyślanych programów szkolnych, są już widoczne. Istnieją jednak środowiska, instytucje rzetelnie działające na rzecz zachowania narodowej tożsamości. W tę aktywność wpisuje się chociażby małopolskie kuratorium oświaty organizujące wraz ze Związkiem Sybiraków historyczne konkursy oraz zachęcające młodzież do udziału w rocznicowych uroczystościach.

Jednakże obojętność państwa polskiego tym bardziej jest rażąca, gdy zestawi się ją z działaniami Niemiec czyniącymi z kwestii „wypędzonych” sprawę europejską. Tym samym „wypędzeni”, którzy sami zgotowali sobie ten los, wynosząc do władzy i popierając Hitlera, zarazem wyrządzili niewyobrażalne cierpienia innym narodom, teraz kreują się na ofiary.

Natomiast sybiracy „ukarani” tylko za to, że byli obywatelami Rzeczypospolitej, pokazania prawdy o swym losie nie mogą doczekać się we własnym kraju. Finansuje się film, powstający na podstawie książki stalinowskiego prokuratora. Jeden z zesłanych Tadeusz Kaźmierczak stwierdza wprost: „’Syberiadą polską’ napluto w twarz tysiącom jeszcze żyjących Sybiraków…”.

Syberyjski zesłańczy los to nie tylko zimno, głód, śmierć, ale i upokorzenia. Tego wszystkiego doznała Aleksandra Szemioth, która zwraca uwagę na powszechną wulgarność, z jaką zetknęła się na zesłaniu. – Nie rozumiałam wielu z tych plugawych słów wypowiadanych nie tylko przez mężczyzn, ale również kobiety. Czułam jednak odstręczającą ich ohydę i ona pozostała do teraz – opowiada.

Przyzwolenie na wulgarność, obecnie niemal powszechną, to tylko jedna z pozostałości długoletniej sowietyzacji. Polskę przesunięto geograficznie na Zachód, ale Polacy powędrowali mentalnie na Wschód. Jednym z warunków powrotu jest odzyskanie pamięci. Także tej o losie naszych zesłanych przodków. Wołał o nią jeden z ocalonych z „nieludzkiej ziemi”, nieżyjący już ks. prałat Zdzisław Peszkowski, ocalały więzień Kozielska, wzywając, aby 10 lutego zapalić w oknach świecę.

Dr Jarosław Szarek

Aktualizacja 10 lutego 2014 (09:22)

Nasz Dziennik

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin