James Herbert - Ciemność.pdf

(1339 KB) Pobierz
▲ Spis treści ▼
Część pierwsza I
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
JAMES HERBERT
Ciemność
Tytuł oryginału THE DARK
Przełożyła Małgorzata Cendrowska
Część pierwsza I
Widział Bóg światłość, że była dobra; i uczynił Bóg rozdział między
światłością i między ciemnością
Genesis 1, 4
Był jasny, słoneczny dzień. Nikomu nie przyszłoby do głowy, by w taki
dzień polować na duchy. Nikt by też nie przypuszczał, że w takim domu
może straszyć, poza tym zjawiska psychiczne nie są uzależnione od czasu,
miejsca ani warunków atmosferycznych.
Droga była ładna, ale zwyczajna, panował na niej ów charakterystyczny
dla późnego poranka spokój, którym odznaczają się dzielnice odległe
zaledwie o parę minut od centrum; budynki stanowiły dziwną mieszaninę
bliźniaków i willi; na drugim końcu błyszczały świeżością nowiutkie domy,
nieskażone jeszcze powszednim brudem.
Jechałem wolno ulicą, szukając właściwego domu, zatrzymałem się przy
krawężniku, ujrzawszy tabliczkę z napisem „Beechwood”. Nic
nadzwyczajnego.
Był to jeden z wolno stojących budynków – wysoki, z szarej cegły,
wiktoriański. Zdjąłem okulary, w których prowadzę samochód, i wsunąłem je
do skrytki; po czym przetarłem oczy i rozsiadłem się wygodnie, by przez
parę chwil uważnie przyjrzeć się domowi.
Niewielki teren od frontu, który najwyraźniej kiedyś był ogrodem, został
wybetonowany i przekształcony w parking, lecz nie stał tam żaden
samochód. Powiedziano mi, że dom będzie pusty. Nic nie było widać przez
okna, odbijał się w nich bowiem oślepiający blask słońca i przez parę
denerwujących chwil wydawało mi się, że to sam dom wpatruje się we mnie
zza lustrzanych okularów.
Szybko otrząsnąłem się z tego uczucia – wyobraźnia czasami przeszkadza
mi w pracy – i sięgnąłem na tylne siedzenie. Czarna teczka nie była duża ani
ciężka, ale zawierała większość potrzebnego mi sprzętu. Gdy wyszedłem na
chodnik, w powietrzu dał się odczuć pierwszy złudny powiew nadchodzącej
zimy. Przechodząca kobieta, której dziecko wolało podskakiwać zamiast iść,
rzuciła mi zaciekawione spojrzenie, jakby moja obecność zakłóciła
codzienny rytm tego miejsca. Skinąłem jej głową, lecz ten mój gest
spowodował, że przestała się mną interesować.
Zamknąwszy samochód przemierzyłem wybetonowany placyk i
wspiąłem się po pięciu kamiennych schodkach, prowadzących do frontowych
drzwi. Tu zatrzymałem się, postawiłem teczkę przy nogach i poszukałem
klucza. Znalazłem go i upuściłem. Przyczepiona doń spłowiała karteczka z
adresem trzepotała luźno w powietrzu, gdy podnosiłem klucz i wsunąłem go
w zamek. Z jakiegoś powodu zatrzymałem się i nasłuchiwałem, nim
otwarłem ciężkie drzwi, zaglądając bezskutecznie przez ołowiowe szkło,
wprawione w górną ich część. Ze środka nie dochodziły żadne dźwięki, nie
widać było poruszających się cieni.
Nie byłem zdenerwowany ani się nie bałem, gdyż nie widziałem powodu.
Przypuszczam, że moje początkowe wahanie wynikało z ostrożności. Puste
domy zawsze mnie tak nastrajały. Drzwi otworzyły się i podniósłszy teczkę,
wszedłem do środka. Zamknąłem drzwi za sobą.
Promienie słoneczne przeświecały jaskrawo przez ołowiowe szkło drzwi
oraz przez okna po obu stronach, rzucając w głąb holu mój wyrazisty cień.
Szerokie schody, zaczynające się zaledwie pięć stóp od miejsca, gdzie
stałem, ginęły w wyższych partiach domu, a u ich szczytu, z podestu
pierwszego piętra, zwisała para nóg.
Jeden but – męski – spadł i leżał na boku w połowie schodów;
zauważyłem, że pięta skarpetki była zniszczona, przez przetarty materiał
przeświecało różowe ciało. Ściana koło zwisających nóg była skopana i
sczerniała, jakby nosiła ślady śmiertelnych zmagań. Pamiętam, że upuściłem
teczkę i wolno przeszedłem przez hol, wyciągając szyję, nie mając ochoty
wspiąć się po schodach, jednocześnie trawiony ciekawością, jak wygląda
reszta zwłok. Pamiętam, że zajrzawszy w mrok klatki schodowej zobaczyłem
nabrzmiałą twarz nad groteskowo wygiętą szyją i absurdalnie małą, liczącą
nie więcej niż trzy cale średnicy pętlę z przewodu elektrycznego, która
wrzynała się w ciało” ofiary, jakby ktoś szarpnął je za nogi, by ją zacisnąć.
Pamiętam zapach śmierci, który wypełniał dom – nikły, lecz duszący, ulotny,
ale przenikliwy. Był świeży, niepodobny do ciężkiego, cierpkiego odoru
zleżałych zwłok.
Zacząłem się wycofywać, ale się zatrzymałem, gdy natknąłem się na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin