Schulman Ninni - Mężczyzna, który przestał płakać - (02. Magdalena Hansson).pdf

(1093 KB) Pobierz
Schulman Ninni
Mężczyzna, który przestał płakać
Magdalena Hansson 02
Wszystko gotowe. Po długich ćwiczeniach umiem bez problemu trafić do wiadra z
odległości dwudziestu metrów. Lubię czuć w dłoni ciężar napełnionych wodą butelek i
mieć świadomość, że mogę dostosować siłę i kierunek. Widzę ją przed sobą, biegającą w
kółko jak szczur w płonącej klatce.
To łatwe - wystarczy wlać benzynę do czterech butelek, pociąć stare prześcieradło i
zakorkować każdą butelkę dużym kawałkiem materiału. Potem zakleić brzegi taśmą, żeby
wszystko dobrze się trzymało. Czuję przy tym spokój, ręce mnie słuchają. Teraz za to
ledwo mogę utrzymać długopis. Trudno rozszyfrować litery, ale tak też jest dobrze.
Niewielu kąpie się w jeziorku, odkąd znów zaczęło zarastać, ale wielka rura z cementu
nadal stoi między sosnami dokładnie tak, jak wcześniej. Dla pewności napełniam wiadro
wodą przed podpaleniem pierwszej butelki i wrzuceniem jej do rury.
Uderza we mnie fala gorąca, gdy strzelają płomienie.
Przez długą chwilę stoję zupełnie bez ruchu, rozkoszując się tym. Ciepło odpręża, łagodzi
ból w piersi. Potem gaszę ogień i powtarzam to jeszcze kilka razy, wyobrażając sobie, jak
pęka szyba w jej salonie i dywan pod stolikiem zmienia się w morze ognia, jak wznoszą
się płomienie, liżą ściany i skręcają fotografie, jak obraz z różami kurczy się i znika, jak
unosi się dym i wypełnia cały dom.
Często chowam się w lesie, obserwując ją tam w środku, patrząc, jak tańczy z tym swoim
zadowolonym, zadufanym w sobie uśmiechem na twarzy. Jak gdyby nic nie miało
znaczenia.
Butelki są przygotowane, leżą w plecaku zawinięte w ręcznik kąpielowy. Jedna do salonu,
jedna do kuchni i dwie w rezerwie. Teraz wreszcie ja decyduję. I znów była sama. Przez
cały tydzień. Magdalena usiadła na schodkach ganku i spojrzała na jezioro. Przy
pomoście, niecałe pięćdziesiąt metrów dalej, wciąż leżał ręcznik kąpielowy jej i Pettera.
Duszny sierpniowy wieczór był cichy. Dochodził ją tylko warkot motorówek i rytmiczny
plusk zraszacza ogrodowego na podwórzu Bengta i Gunvor. Strumienie kołysały się na
wszystkie strony, tworząc małą tęczę koło rozłożystej jarzębiny.
Magdalena wstała i poszła do kuchni po słoik na maliny. W przedpokoju stanęła plecami
do lustra, zsunęła koszulkę i spojrzała przez ramię. Skóra między piegami na ramionach
była czerwona i błyszcząca.
Naprawdę mocno się opaliła. Że też prawie dobiegając czterdziestki można nie wiedzieć,
ile słońca jest się w stanie wytrzymać.
Kiedy w końcu w przepełnionej szafce nad mikrofalówką znalazła stary szklany słoik i
pasującą do niego pokrywkę, znowu wyszła na dwór. Na podłodze w salonie widniało
pełno źdźbeł trawy i śladów stóp po leniwym weekendzie nad wodą, ale nie miała siły, by
się tym przejmować. Później, pomyślała. Jutro.
Zeszła po schodkach i ruszyła w stronę malinowego żywopłotu. Sucha trawa kłuła ją w
stopy, miała uczucie, jakby szła po igliwiu. Przy ścianie szczytowej składziku kołysał się
ciężki od kwiatów łubin z nasiennymi torebkami wystającymi jak zęby w zniszczonym
grzebieniu.
Zamieszkać razem. Petter znów to poruszył. To właściwie powinno być oczywiste.
Spędzali razem prawie cały wolny czas, ale jednak coś ją od tego odpychało.
Magdalena delikatnie zerwała jedną malinę i wrzuciła do słoika. Spadła na dno z lekkim
stuknięciem.
Nigdy nie zapomni dnia, w którym Ludvig bez żadnego uprzedzenia powiedział jej, że
chce się rozwieść i spakował walizki. Poczuła się, jakby ktoś wyciągnął jej spod nóg
dywan. W jednej chwili znikła i codzienność, i przyszłość - nie zostało nic z tego, co
wcześniej było prawdziwe.
Pamiętała falę chłodu, która zalewała ją w pierwszych miesiącach tuż przed
przebudzeniem, dziwne kłucie w języku, kiedy myślała o jego nowej dziewczynie,
starannie dobierane słowa, by zrozumiał, jak bardzo ją zranił.
Wyczytała w jakimś poradniku, że nie powinno się podejmować ważnych decyzji w stanie
depresji, lecz w chwilę później znalazła się w wielkim domu, pełnym kartonów z
przeprowadzki i perspektyw na nowe życie w rodzinnym miasteczku. Albo przynajmniej
jakieś życie -
takie, które w ogóle warto przeżyć.
Czy odważy się znów spróbować? Postawić wszystko, ryzykując przegraną? Czy mogłaby
to znieść?
Zerwała parę następnych malin, przenosząc przy tym wzrok na rosnącą koło plaży wysoką
brzozę, której liście zaczynały już żółknąć. Któregoś dnia poczuje w powietrzu jesienny
chłód. Zapach początku roku szkolnego.
Początek roku szkolnego. Magdalena starała się odsunąć od siebie tę myśl, ale jej się nie
udało.
Ten rok będzie lepszy dla Nilsa, stwierdziła. Nowa szkoła. Nowi, sympatyczniejsi
koledzy. Wszystko będzie lepsze.
- Magda! - zawołał ktoś za jej plecami.
Magdalena podniosła wzrok znad słoika. Bengt Berglund siedział na swoim ganku po
drugiej stronie żywopłotu i machał jej trzęsącą się ręką.
- Ja m… myślę, że pogoda się psuje.
Magdalena spojrzała w niebo. Z północnego wschodu nadciągała wielka fioletowa
chmura.
- No, rzeczywiście! - odkrzyknęła.
- Nie b… boisz się burzy? - ciągnął Bengt.
Jego mowa poprawiła się mimo wszystko w ciągu lata. Na początku z trudem można było
zrozumieć, co mówi.
- Czasami tak - odrzekła.
Kiedy jestem zupełnie sama.
- Petter już pojechał?
- Tak, siedzi właśnie z Vendelą i Vanessą w domku w środku lasu, bez zasięgu. Jak można
dziś tak funkcjonować?
Bengt roześmiał się. Przynajmniej to brzmiało tak, jak przedtem.
- Czasami tru… trudno uwierzyć, że tu się wychowałaś.
To była prawda. Choć postanowiła wrócić do Hagfors, wciąż uważała, że gałązki brzozy
wyglądają najlepiej z wielkanocnymi piórami w wielkich wiadrach na Hótorget, choć nie
mówiła o tym głośno. Z tego samego powodu nigdy się nie przyznała, że kupowała
świerkowe gałęzie, by położyć je pod schodkami ganku na Boże Narodzenie.
- Mu… musisz przyjść do nas, jeśli będziesz się bała.
- Dziękuję, Bengt. To miło z twojej strony.
Choć okno sypialni było otwarte, cienka firanka w ogóle się nie poruszała. Kjell-Ove
Magnusson mocniej przytulił Mirjam, wciągnął zapach jej włosów, zamknął
oczy. Wsłuchiwał się w ich oddechy - czasem słyszał je osobno, a czasem zlewały się w
jeden.
Gdyby to zawsze mogło być takie proste.
Kjell-Ove wdychał zapach szamponu, wyobrażając sobie, że wszystko jest zupełnie
inaczej.
- O czym myślisz? - zapytała Mirjam, unosząc głowę znad jego ramienia.
- Że chcę tutaj zostać.
Mirjam nie odpowiedziała, tylko znów położyła głowę i wzięła go za rękę, splatając
ostrożnie jego palce ze swoimi.
Kjell-Ove słyszał gdzieś, że dłonie zdradzają prawdziwy wiek kobiety. U Mirjam to się
nie sprawdzało. Jej dłonie były wciąż gładkie i lekko zaokrąglone, jak reszta ciała.
Czasem myślał, że niesie w tych dłoniach cały swój świat. Zawsze były czymś zajęte:
obierały ziemniaki, myły okna w domu córki, sprzedawały losy dla związku unihokeja. A
teraz opiekowała się maleńką wnuczką, ubierała ją tak ciepło, jak trzeba, i szyła dla niej
kołderkę.
Większość kobiet, które znał, wzdrygnęłaby się na myśl o zostaniu babcią w wieku
czterdziestu trzech lat, ale dla Mirjam wszystko zdawało się układać tak, jak powinno,
dokładnie tak, jak chciała.
Teraz odwróciła się do niego, zaniepokojona. Jej palce raz za razem otwierały się i
zamykały na jego dłoni.
- A ty o czym myślisz? - zapytał. - Czy coś jest nie tak?
- Nie, nic - powiedziała głosem, który wyraźnie wskazywał na to, że jednak coś jest.
- No, powiedz. - Przy tych słowach objął ją mocniej.
- Jest jedno zdanie, o którym nie mogę przestać myśleć. „Nie słyszysz, gdy przestaję
Zgłoś jeśli naruszono regulamin