Baldacci David - Sean King & Michelle Maxwell 03 - Geniusz.pdf

(1604 KB) Pobierz
Baldacci
David
Geniusz
Przełożył JERZY MALINOWSKI
Tytuł oryginału
Simple Genius
Mojej serdecznej przyjaciółce Maureen Egen. Niech dni będą długie, a morza
spokojne.
ROZDZIAŁ
1
Znane, są cztery sposoby na poznanie Stwórcy: umierasz z przyczyn naturalnych,
włączając w to chorobę; giniesz w wypadku; giniesz z cudzej ręki; giniesz z własnej ręki.
Jeżeli jednak mieszkasz w Waszyngtonie, jest jeszcze piąty sposób, by kopnąć w kalendarz -
to śmierć polityczna. Przyczyny mogą być różne: igraszki w fontannie z egzotyczną tancerką,
która nie jest twoją żoną; upychanie w kieszeniach spodni zwitków banknotów, kiedy
przypadkiem ten, który ci je dał, jest z FBI; albo udawanie, że nie zauważyło się próby
włamania do Białego Domu.
Michelle Maxwell przemierzała właśnie jeden z chodników stolicy, ale ponieważ nie
była politykiem, piąty sposób śmiertelnego zejścia był dla niej nieosiągalny. Naprawdę za cel
postawiła sobie tak porządnie się urżnąć, żeby następnego ranka niczego nie pamiętać. Tak
wiele rzeczy chciała zapomnieć; tak wiele musiała zapomnieć.
Michelle przeszła na drugą stronę ulicy, popchnęła podziurawione kulami drzwi baru i
weszła do środka. W twarz buchnęły jej kłęby dymu. Tylko część była dymem
papierosowym. Pozostałe aromaty pochodziły z substancji, za którymi uganiała się Agencja
Walki z Narkotykami.
Głośna muzyka żelaznym pierścieniem ściskała mózg i zapewne dzięki niej za kilka
lat spora armia laryngologów zdoła znacznie się wzbogacić. Pośród brzęku kieliszków i
butelek na parkiecie produkowały się trzy dziewczyny. W tym samym czasie dwie kelnerki
żonglowały niezgrabnie z tacami w rękach pomiędzy stolikami, gotowe w każdej chwili
przywalić każdemu, kto próbowałby złapać je za tyłek.
Uwaga wszystkich obecnych skupiła się na Michelle, jedynej białej eleganckiej
kobiecie, która dziś, a może w ogóle kiedykolwiek, odwiedziła ten lokal. Odwzajemniła
spojrzenia z tak lekceważącą miną, że wszyscy natychmiast zajęli się swoimi drinkami i
przerwanymi rozmowami. Nie na długo jednak. Michelle Maxwell była wysoka i bardzo
atrakcyjna. Nikt za to nie zdawał sobie sprawy, że potrafi być równie niebezpieczna jak
obłożony materiałami wybuchowymi terrorysta i tylko szuka okazji, żeby kopnąć kogoś w
zęby.
Michelle wypatrzyła w głębi sali narożny stolik, usadowiła się przy nim i zaczęła
sączyć pierwszego tego wieczoru drinka. Po godzinie i kilku kolejnych drinkach zaczęła w
niej narastać wściekłość. Jej wzrok stał się zimny, a białka oczu przekrwione. Uniesionym
palcem przywołała przechodzącą w pobliżu kelnerkę. Po chwili jej pragnienie ugasił kolejny
drink. Teraz Michelle szukała już tylko obiektu, na którym mogłaby wyładować swoją
wściekłość.
Przełknęła ostatnią kroplę alkoholu, wstała i szybkim ruchem dłoni odgarnęła długie,
ciemne włosy z twarzy. Wzrokiem podzieliła pomieszczenie na kilka kwadratowych stref,
szukając tej najodpowiedniejszej. Tę technikę wpajano jej w Secret Service tak długo, że nie
potrafiła już inaczej na nic ani na nikogo patrzeć.
Już po chwili Michelle namierzyła mężczyznę ze swojego koszmaru. Był co najmniej
o głowę wyższy od pozostałych. W dodatku ta głowa była czekoladowobrązowa, gładko
ogolona na łyso. Z uszu zwisały całe rzędy złotych kolczyków. Facet miał niewyobrażalnie
szerokie bary. Ubrany był w szerokie spodnie z niskim krokiem w kolorze maskującym,
czarne wojskowe buty i zielony wojskowy T-shirt. Krótkie rękawy odsłaniał gruzły potężnych
mięśni. Stał w miejscu i popijał piwo, potrząsając wielką głową w rytm muzyki i bezgłośnie
poruszając ustami. Tak, to był zdecydowanie odpowiedni typ.
Michelle przecisnęła się pomiędzy stojącymi obok mężczyznami, podeszła do tej
żywej bryły mięsa i klepnęła go w ramię. Wrażenie było takie, jakby dotykała granitowego
głazu. Tak, to był jej typ. Tego wieczoru Michelle Maxwell zamierzała zabić mężczyznę.
Właśnie tego.
Obrócił się, wyjął papierosa z ust i pociągnął łyk piwa z kufla, który prawie cały
mieścił się w jego niedźwiedziej łapie.
Duże jest piękne - pomyślała sobie.
- O co chodzi, laleczko? - zapytał, wydmuchując kółeczko dymu i bezmyślnie
obserwując, jak unosi się w stronę sufitu. Błąd, skarbie - pomyślała.
Jej stopa zetknęła się z jego podbródkiem. Zatoczył się do tyłu, przewracając przy
okazji dwóch niższych od siebie mężczyzn. Podbródek miał tak twardy, że Michelle od stopy
aż po miednicę przeszyła fala bólu.
Rzucił w nią kuflem. Kufel nie trafił, w przeciwieństwie do jej potężnego kopniaka.
Facet zgiął się wpół, wypuszczając gwałtownie powietrze z płuc. Kolejny cios nogi Michelle
trafił go w czaszkę z taką siłą, że chrzęst kręgów szyjnych wybił się ponad głośną muzykę.
Upadł na plecy i przyciskając rękę do zakrwawionej głowy, patrzył na nią z przerażeniem,
zdumiony jej siłą, szybkością i precyzją.
Michelle ze spokojem przyglądała się jego grubej, drżącej szyi. Gdzie teraz uderzyć?
Może w pulsującą żyłę? Albo cienką jak ołówek tętnicę? A może w klatkę piersiową? Taki
cios zatrzymałby pracę serca. Wyglądało na to, że mężczyznę opuściła wola walki.
Chodź, wielkoludzie, nie możesz mnie zawieść.
Tłum usunął się, robiąc miejsce, i tylko jedna kobieta biegła w ich stronę,
wykrzykując imię mężczyzny. Wycelowała mięsistą pięść w głowę Michelle, która zdążyła
się uchylić, wykręcić kobiecie rękę i mocno ją popchnąć. Kobieta wylądowała na stoliku,
przy którym siedziało dwóch gości.
Michelle odwróciła się do zgiętego w pałąk, ciężko oddychającego i trzymającego się
za brzuch mężczyzny. Nagle zaatakował ją bykiem. Zatrzymał go miażdżący cios w twarz.
Na dodatek łokieć Michelle wbił się w jego żebra. Zwieńczeniem dzieła było precyzyjnie
zadane uderzenie, które zmiażdżyło mu chrząstkę w lewym kolanie. Mężczyzna, krzycząc z
bólu, padł na podłogę. Walka zamieniła się teraz w rzeź. Milczący tłum odruchowo cofnął się
jeszcze o krok. Na twarzach gapiów malowało się niedowierzanie - jak Dawid mógł spuścić
łomot Goliatowi?
Barman zdążył już wezwać gliny. W takim lokalu jak ten w pamięci telefonu był tylko
jeden numer do szybkiego wybierania - 911. No, może jeszcze do adwokata. Wyglądało na to,
że policjantom się nie spieszy.
Olbrzym zdołał się jakoś podnieść, po jego twarzy ściekała krew. Oczy pełne
nienawiści mówiły wszystko: Michelle musiała go zabić, inaczej on na pewno zabije ją.
Michelle widywała taki wyraz twarzy u każdego sukinsyna, któremu zdołała
nadszarpnąć męskie ego, a lista tych sukinsynów była wyjątkowo długa. Nigdy wcześniej
jednak sama nie wszczynała bójki. Zaczynało się zwykle od tego, że jakiś tępawy niechluj
przystawiał się do niej i nie potrafił właściwie odczytać nie do końca subtelnych sygnałów
ostrzegawczych, jakie mu wysyłała. Wtedy zaczynała się bronić, a facet padał na ziemię z
odciskiem jej buta na swojej tępej łepetynie.
Nagle musnęło ją ostrze noża, który wielkolud wyjął z tylnej kieszeni spodni. Nie
spodobał się jej ani wybór broni, ani marny rzut. Odesłała nóż z powrotem do właściciela, a
celnym kopnięciem złamała palec u ręki.
Mężczyzna cofnął się i oparł ciężko plecami o bar. Już nie wydawał się takim
olbrzymem. Ona była zbyt szybka, zbyt dobrze wyszkolona. Jego potężna budowa i mięśnie
okazały się bezużyteczne.
Michelle zdawała sobie sprawę, że wystarczy już tylko jeden cios, żeby go zabić -
złamać kręgosłup albo zmiażdżyć tętnicę; obie metody z równą skutecznością wysłałyby go
sześć stóp pod ziemię. Sądząc z wyrazu jego twarzy, on także o tym wiedział. Tak, Michelle
mogła go zabić i w ten sposób przezwyciężyłaby tkwiące w jej wnętrzu demony.
I wtedy nagle w jej głowie pojawiło się coś takiego, co sprawiło, że o mało nie
zwymiotowała na zniszczoną podłogę całego wypitego wcześniej alkoholu. Po raz pierwszy
od wielu lat Michelle zaczęła postrzegać rzeczy takie, jakie są naprawdę. Decyzję podjęła
błyskawicznie, a raz podjęta nie podlegała żadnym dalszym osądom. Wróciła do tego, czym
zdominowane było jej życie - zaczęła działać pod wpływem impulsu.
Zamierzył się na nią pięścią, ale Michelle bez trudu uchyliła się przed ciosem. Jej
kolejny kopniak wycelowany był w pachwinę, ale mężczyzna zdołał powstrzymać cios,
chwytając jej udo. Podniesiony na duchu krótkotrwałym sukcesem szarpnął jej nogę w górę i
przerzucił Michelle przez bar wprost na półkę z alkoholami. Tłum, zadowolony ze zmiany
sytuacji, zaczął zagrzewać go do walki, krzycząc: „Zabij sukę! Zabij sukę!”.
Barman wrzeszczał z wściekłością, widząc, jak jego dobytek rozbija się o podłogę.
Zamilkł dopiero wówczas, gdy olbrzym wszedł za bar i powalił go jednym potężnym hakiem.
Wielkolud podniósł Michelle i dwukrotnie uderzył jej czołem o lustro wiszące nad
zdemolowaną półką z butelkami. Szkło pękło, kto wie, co stało się z czaszką Michelle. Wciąż
rozjuszony wbił swoje wielkie kolano w jej brzuch, a potem przerzucił ją na drugą stronę
baru. Z hukiem upadła na podłogę, miała zakrwawioną twarz, jej ciało drżało spazmatycznie.
Tłum gapiów odskoczył, kiedy jego wielkie buciory wylądowały tuż przy jej głowie.
Chwycił ją za włosy i postawił do pionu. Jej ciało kołysało się bezwładnie jak zepsute jo-jo.
Przyjrzał się jej uważnie, zastanawiając się zapewne, gdzie zadać kolejny cios.
- W pysk! W tę cholerną mordę, Rodney! Zdefasonuj ją! - krzyczała jego dziewczyna,
która już zdążyła podnieść się z podłogi i ścierała z sukienki plamy po piwie, winie i innym
badziewiu.
Rodney skinął głową, zacisnął pięść i cofnął ramię.
- Prosto w ten cholerny pysk, Rodney!
- Zabij sukę! - skandował tłum z coraz mniejszym entuzjazmem, czując, że to już
koniec pojedynku i pora będzie wrócić do swoich drinków.
Michelle wykonała ręką tak szybki ruch, że Rodney nawet nie zauważył, kiedy jej
pięść trafiła w jego nerkę; dopiero sygnał o potwornym bólu płynący z mózgu uświadomił
mu, co się stało. Wściekły wrzask zagłuszył muzykę. Jego pierwszy cios pozbawił Michelle
zęba, po kolejnym z nosa i ust popłynęła krew. Wielki Rodney szykował się do jeszcze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin