Fiedler Arkady - Ryby śpiewają w Ukajali.pdf

(979 KB) Pobierz
Arkady Fiedler
Ryby śpiewają w
Ukajali
I. Seniorita z Lizbony
Z Liverpoolu do brzegów Portugalii jechało nas tylko dziesięciu pasażerów trzeciej klasy statku
„Hilary"- Biskaja, zatoka podła, była jak zwykle burzliwa i nieznośna. U brzegów Portugalii
morze się uspokoiło, natomiast wsiadło na statek, najpierw w Porto, potem w
Lizbonie, przeszło stu pięćdziesięciu niespokojnych i krzykliwych pasażerów.
Między nimi pwa panna. Niezwykłą urodą tak bardzo odbijała od reszty, że wejście jej na
statek czyniło wrażenie pochodu jakiejś królewny wśród licznego orszaku.
Gdy ją spostrzegł mój sąsiad^ Grek – zuchwałe chłopisko, nie znające żadnego języka prócz
swego ojczystego, a jadące do Boliwii na nieznane przygody – schwycił kurczowo me ramię i
patrząc jak błędny w dziewczynę, szeptał mi do ucha jakieś greckie, namiętne zaklęcia.
Rzeczywiście była to nadzwyczajna zjawa. Słońce i całe piękno Portugalii spłynęło chyba w to
stworzenie o gorących, czarnych oczach i spragnionych ustach. Śmiechem, wdziękiem i
bezczelną zalotnością zdobyła sobie w mig wszystkich mężczyzn. Miała lat osiemnaście i
pochodziła z portugalskiej prowincji Estremadura. Jechała do Brazylii z matką, brzydką,
milczącą kobieciną.
Rozkoszna dziewczyna zaraz pierwszego dnia podbiła chief-stewarda, który (prócz serca)
oddał jej i matce osobną kabinę i poza tym do reszty zgłupiał. Następnego dnia seniorita puściła
go w trąbę, i słusznie, bo chief-steward miał inne zadania na statku,
a w ogóle był to już mocno podstarzały Anglik. Wtedy właśnie zajechaliśmy na Maderę.
Na Maderze są pięknie zbudowani chłopcy, uprawiający intratny sport. Nurkują obok statku do
morza i wychwytują monety, rzucane im w wodę przez pasażerów.
Panna z Estremadury chciała im także coś rzucić, ale nie miała pieniędzy, więc poprosiła jakiegoś
Syryjczyka, przypadkiem obok stojącego. Syryjczyk ochoczo usłużył. Najpierw dał
kilka portugalskich półeskudów, potem całe eskudy, a gdy te się wyczerpały, angielskie szylingi.
Panna zaczęła szaleć; na dole kotłowało się od szczęśliwych nurków, a Syryjczyk dawał i
dawał.
W końcu dziewczyna się zreflektowała, przeprosiła Syryjczyka i podziękowała najmilszym
uśmiechem.
–Oh, les femmes, les femmes! – zgrzytał Syryjczyk zębami w pół godziny później, gdy się
poznaliśmy.
Był to opasły mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i wielkich brylantowych pierścieniach na
grubych palcach. Gdy dowiedział się, że zamierzałem przejeżdżać przez Manaos, oświadczył, że
miał tam najlepszy dom publiczny, i radził mi w nim zamieszkać. Miał ten człowiek
nadzwyczajną zdolność ubierania wielkich świństw w piękne słowa – wzorem znakomitszych
dyplomatów.
Potem nadeszły upalne dni. Ruch dokoła dziewczyny nie ustawał. Starali się o jej względy kolejno
Węgier, Anglik, Francuz i dwóch Portugalczyków. Portugalczycy chcieli pewnego dnia
poturbować jakiegoś Niemca, który o dziewczynie puścił kilka cynicznych uwag. Oświadczyli, że
dziewczyna pochodzi ze starej, szlacheckiej, jakkolwiek zubożałej rodziny portugalskiej,
zamieszkałej pod miastem Leiria: znali pannę dobrze i ręczyli za jej nieskazitelność.
Pewnego dnia dziewczyna pojawiła się na pokładzie ze złotym pierścionkiem, darowanym jej
przez Syryjczyka. Speszyło to mocno wielbicieli. Starali się bawić'dziewczynę, jak mogli, i
pokazywali jej latające ryby, które pojawiły się w gorącej strefie. Ona bawiła się ich
naiwnością.
Krótko potem nasza piękność zelektryzowała statek wielkim krzykiem. Zapłakana, z czym jej
ogromnie było do twarzy, wołała, że obraził ją ten potwór Syryjczyk, i wzywała wszystkich
szlachetnych, silnych mężczyzn do pomszczenia jej honoru. Podniecona do ostateczności,
rzuciła do morza pierścionek i przysięgała, że zbrodniarza zawiedzie do więzienia
Śmialiśmy się ukradkiem z pięknej furiatki, niestety było kilku, którzy wzięli ją poważnie, a
wśród nich – jak Filip z konopi – wyrwał się mój Grek. Wyrżnął Syryjczyka w łeb i prawie doszło
do rozlewu krwi. Sąd obywatelski, złożony z Portugalczyka, Francuza, Anglika i Polaka (mnie),
skazał Greka na przebywanie w kabinie do końca podróży. Natomiast Syryjczyka
potępiła opinia statku.
W miarę zbliżania się do ujścia Amazonki, gorąco trapiło nas coraz nieznośniejsze. Puchły nam
palce u rąk, twarze czerwieniały, a duszność obezwładniała. Dziewczyna przez dwa dni nie
pojawiała się na pokładzie statku, a gdy wreszcie wyszła, jak zwykle pełna temperamentu i
zaborczości, zakochane chłopy zwariowały. Ujrzały bowiem na jej sszyi, pod uchem, wyraźny
ślad czyjegoś pocałunku. Zawrzało niczym w ulu. Jak złe psy, wielbiciele zaczęli chodzić koło
siebie, wzajemnie się podejrzewając, gotowi skoczyć sobie d,o oczu.
Jak gdyby nie dość zamętu wprowadziła panna podczas całej jazdy, największą niespodziankę
zgotowała nam pod sam koniec.
Na kilka godzin przed portem Belern gruchnęła plotka, że dziewczyna zaręczyła się z
Syryjczykiem. Rzecz nieprawdopodobna, a jednak okazało się, że prawdziwa. W Para
dziewczyna wychodziła pod ramię ze świeżym narzeczonym, uśmiechnięta, cudowna i
wiośniana. Patrząc na dziwną parę, na obrzękłągo Syryjczyka obok ruchliwej gazeli, mimo woli
"pomyślałem, kto kogo najpierw zaprowadzi: ona jego do więzienia czy on ją do lupanaru?
I była jeszcze jedna niespodzianka, ale to tylko dla mnie, wyłącznie osobista. Oto gdy para obok
mnie przechodziła, dziewczyna przeprosiła na chwilę swego narzeczonego i podskoczyła do mnie.
Podając mi rękę „szlachcianka z Estremadury" rzekła z filuternym uśmiechem ojczystą
polszczyzną:
–Do widzenia, panie rodaku! Może się kiedy zobaczymy?
Caramba!!!
2. Do Amazonki za dwanaście funtów
Amazonka w pojęciu przeciętnego Europejczyka otoczona jest nimbem tajemnicy i
niedostępności jako coś, co leży bardzo daleko, za siedmioma górami i siedmioma rzekami.
Tymczasem wybierając się do Peru stwierdziłem, że Amazonka płynęła tuż, tuż, prawie pod
nosem Europy, gdyż – rzecz mało wiadoma – podróż z portów Europy zachodniej, na przykład z
Antwerpii lub Londynu do Belem-Para, portu przy ujściu Amazonki, kosztowała w trzeciej
klasie tylko dwanaście funtów angielskich, a do Manaos, tj. tysiąc siedemset kilometrów w górę
Amazonki, płaciło się zaledwie piętnaście i pół funta.
O miedzę od Belem (ale miedzę na miarę amerykańską) leży Recife (dawniejsze
Pernambuco), dokąd podróż z Europy trzecią klasą kosztowała już około trzydziestu funtów.
Ale Recife leży na trasie zupełnie innych linii nawigacyjnych, obsługujących wschodnie
wybrzeże Ameryki Południowej aż do Buenos Aires.
Czym wytłumaczyć sobie tę olbrzymią rozpiętość cen? Prawdopodobnie tym, że nad
Amazonkę mało kto jeździł, natomiast niezliczone, wielotysięczne rzesze wychodźców sypały się
dalej na południe, do wszystkich portów od Recife do Buenos Aires. Ci, którzy tam jechali,
należeli do największej biedoty europejskiej, lecz ponieważ było ich zawsze tak wielu, musieli
grubo przepłacać kompaniom okrętowym.
Kiedyś, płynąc do Ameryki Południowej na statku linii „Roy-al Maił Company", zadałem sobie
trud obliczenia, ile zysku miał statek z licznych pasażerów trzeciej klasy, a ile zysku z nielicznych
pasażerów pierwszej i drugiej klasy łącznie – i doszedłem do zdumiewającego
odkrycia, że działa się tu ulegalizowana grabież biednego człowieka: pasażerowie trzeciej klasy
nie tylko płacili za luksus pasażerów pierwszej i drugiej klasy i nie tylko płacili na dywidendy
akcjonariuszy kompanii, lecz do tego ci biedacy płynęli na statku stłoczeni, w złych warunkach,
upokarzających człowieka i urągających jakiejkolwiek higienie.
Więc oto płynąłem z Liverpoolu do Manaos na statku o dźwięcznej nazwie „Hilary",
należącym do angielskiej kompanii „Booth Linę". Dla ścisłości podkreślę, że podróż kosztowała
mnie piętnaście i pół funta plus dodatkowe pół funta. Za pierwszą sumę dostałem przejazd, jedno
Zgłoś jeśli naruszono regulamin