Jim Starling - Edmund Wallace Hildick.pdf

(2425 KB) Pobierz
Tytuł oryginału angielskiego
JIM STARLING
Chatto & Windus Ltd. London
Ilustrował
STANISŁAW ROZWADOWSKI
Rozdział 1
DRĄGAL SMITH STAWIA SIĘ
Boisko Szkoły Średniej przy ulicy Cementowej jest o godzinie
ósmej rano nagie i szare, nawet w maju. Większość chłopców o
tej porze je śniadanie albo wpycha do skrzynek ostatnie egzem-
plarze roznoszonych gazet, albo myje zęby, albo i stara się nie
słyszeć głosu, który wybija się ponad dźwięki radia „Jeżeli w tej
chwili nie wstaniesz, przyjdę i za nogi wyciągnę cię z łóżka!”
Dlatego właśnie Jim Starling przychodził tu zwykle bardzo
wcześnie. Na podwórzu było pusto i cicho. Najlepszy czas i
miejsce do treningu.
Bac!…
Jim wprawiał się w rzucaniu piłką na określoną odległość.
Bad…
Celował w ciemny punkt w odległości mniej więcej ośmiu stóp
od bramki. Bac!…
Starał się także trafić piłką w bramkę, wyrysowaną kredą na
murze.
Bac!…
Ale przede wszystkim chodziło o wyrobienie dalekich rzutów.
Bęc!.,.
Dobra! To był dźwięk miły dla ucha. Odgłos piłki, padającej
na sześciopensówkę, którą Jim położył na oznaczonym miej-
scu. Jeżeli uda mu się trafić chociażby raz na sześć rzutów, bę-
dzie to znaczyło, że jest na dobrej drodze.
Chciał zostać przyzwoitym miotaczem.
Bac!
Tym razem Jim zacisnął powieki i złapał się za głowę ruchem,
który widział u miotaczy na zawodach nadawanych przez tele-
wizję. Piłka o cały metr nie doleciała do mety i Jim oczyma
wyobraźni widział już, jak odbita
z
całej siły przez gracza wro-
giej drużyny przelatuje mad boiskiem, nad przyległą ulicą, szy-
buje wysoko i wpada wreszcie do czarnej rzeki Elder, której
nurt niesie ją w dół obok fabryk i magazynów Smogbury.
— Hej, mały!
Jim obejrzał się, zaskoczony. Ujrzał młodego policjanta.
— Podnoś wyżej rękę, chłopie! Nie jesteś zbyt wysoki, więc
staraj się to nadrobić!
Policjant stał przy bramie.
— A, to ty, Les! — zawołał Jim poznając swego najbliższego
sąsiada. — Czy Tajny Detektyw nie wygryzł cię jeszcze z posa-
dy?
Les roześmiał się.
— Jeszcze nie. Gdzie on jest?
— Terry? O ile go znam, to na pewno odstawia Chrapowickie-
go!
— No, no! Powiedz mu, że prawdziwi wywiadowcy wstają
wcześnie — rzekł rewirowy Leslie Armstrong. — I nie zapomi-
naj, że masz wyżej podnosić rękę… Cześć!
— Cześć!
Jim uśmiechnął się powracając do ćwiczeń. Jego kolega i
przyjaciel, Terry Todd, niezbyt dawno temu znalazł rewolwer
ukryty w murze; przyczynił się w ten sposób do ujęcia dwóch
bandytów, planujących napad, i od tego czasu wyobrażał sobie,
że jest detektywem.
— Nie zawracaj mi głowy tym swoim krykietem — mówił. —
Ja jestem Tajny Detektyw. Muszę studiować daktyloskopię…
odciski palców…
Biedny Terry! Podobnie jak Jim, nie był zbyt wysoki jak na
swoje blisko czternaście lat, wątpliwe więc było, czy osiągnie
kiedykolwiek odpowiedni wzrost, aby wstąpić do policji. Ale
oczywiście nigdy nic nie wiadomo…
Bac!
To już było bliżej celu.
Przez bramę wpadło kilku pierwszaków; bawili się w berka.
Bęc!
— Uważajcie, szczeniaki! — wrzasnął Jim. — Nie przebiegajcie
przede mną, kiedy ćwiczę!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin