11_-_Spowiedniczka.pdf

(1727 KB) Pobierz
Terry
Goodkind
Spowiedniczka
ROZDZIAŁ 1
Po raz drugi tego dnia kobieta pchnęła Richarda
nożem.
Ból wyrwał go ze snu. Natychmiast złapał ją za
kościsty nadgarstek,
żeby
mu nie rozcięła uda.
Spłowiała suknia, zapięta aż po szyję, okrywała jej
wychudłą postać. W nikłym blasku odległych
ognisk Richard zobaczył,
że
głowę obwiązała,
zasupławszy go pod kościstym podbródkiem,
kawałkiem materiału z worka.
Chociaż była taka chuda, miała zapadnięte policzki
i przygarbione plecy, jej oczy pałały groźnie.
Kobieta, która zraniła go wcześniej, była cięższa i
silniejsza. Jej oczy także płonęły nienawiścią.
Nóż tej kobiety był odpowiednio mniejszy i wąski.
Wbiła go w mięsień i gdyby zdążyła rozciąć
Richardowi udo - co najwyraźniej zamierzała
uczynić, sądząc po tym, jak trzymała rękojeść -
byłoby o wiele gorzej. Armia Imperialnego
Ładu
nie troszczyła się o okaleczonych niewolników; po
prostu by go zabili. I taki był pewnie ceł owej
kobiety.
Zaciskając gniewnie zęby, Richard trzymał krzepko
przegub szarpiącej się napastniczki. Wykręcił jej
rękę i uniósł pobielałą pięść,
żeby
wyciągnąć nóż
ze swojej nogi. Z czubka ostrza skapnęła kropla
krwi.
Z
łatwością
nad nią zapanował. Nie była silną
zabójczynią, czego się początkowo obawiał. Jednak
miała równie złe intencje jak wszyscy inni w
hordzie agresorów, której
śladem
szła. Kiedy postękiwała
z bólu, mgła każdego wysilonego
oddechu unosiła się w zimnym nocnym powietrzu.
Richard wiedział,
że
jego
łagodność
tylko
pomogłaby jej dokończyć zadanie. Pierwszą szansę
dało jej zaskoczenie; nie zamierzał być na tyle
szalony, by dać jej drugą. Mocno trzymając
nadgarstek kobiety, wyrwał jej nóż.
Nie puścił ramienia napastniczki, dopóki nie zdobył
noża. Mógłby złamać jej rękę, na co sobie
zasłużyła, ale tego nie zrobił - nie był to czas ani
miejsce na takie działania. Chciał jedynie,
żeby
sobie
poszła. Odepchnął ją, gdy tylko ją rozbroił.
Złapała równowagę i natychmiast na niego
plunęła.
- Nigdy nie pokonacie drużyny wielkiego i
wspaniałego imperatora Jaganga! Jesteście psami!
Wszyscy! Wszyscy w Nowym
Świecie
jesteście
pogańskimi psami!
Richard patrzył na nią gniewnie. Chciał mieć
pewność,
że
nie wyciągnie drugiego noża i nie
ponowi ataku. Rozejrzał się w poszukiwaniu
ewentualnych wspólników. W pobliżu byli co
prawda
żołnierze,
tuż za stanowiskiem wozów z
zapasami, ale zajmowali się własnymi sprawami.
Kobieta najwyraźniej była sama.
Kiedy znów zaczęła na niego pluć, skoczył ku niej.
Zachłysnęła się z przerażenia oddechem i cofnęła
chwiejnie. Nie miała odwagi pchnąć nożem kogoś,
kto nie
śpi
i może się bronić, więc tylko po raz
ostatni spojrzała na niego z nienawiścią i uciekła w
noc. Richard wiedział,
że łańcuch
przyczepiony do
jego obroży jest za krótki i
że
nie zdołałby jej
dosięgnąć, ale ona nie miała o tym pojęcia i
wystraszyła się na tyle,
że
wolała uciec.
Obozowisko wielkiej armii, w którym zniknęła
kobieta, nawet o tak późnej porze było w ciągłym
ruchu. Wchłonęło ją niczym olbrzymia, ruchliwa
bestia.
Wielu
żołnierzy
spało, lecz zawsze ktoś naprawiał
ekwipunek, wytwarzał broń, gotował czy jadł.
Niektórzy siedzieli przy ogniskach, popijając,
rozmawiając hałaśliwie i czekając na kolejną
okazję do mordowania, gwałcenia i plądrowania. I
wyglądało
na to,
że
aż po
świt
trafiali się chętni, by
wypróbować swoją siłę - w walce wręcz albo na
noże. Niekiedy walczących otaczał tłumek gapiów,
którzy zakładali się o wynik. Całą noc po obozie
krążyły straże wypatrujące oznak poważniejszych
kłopotów, szukający rozrywki
żołnierze
i ciągnący
za armią
żebracy.
Od czasu do czasu przychodzili
żołnierze, żeby
się przyjrzeć Richardowi i jego
towarzyszom.
Przez luki między wozami Richard widział część
ludzi ciągną-cych za armią;
żeby
zdobyć
pożywienie, a może i miedziaka, chodzili od jednej
grupy
żołnierzy
do drugiej, proponując,
że
zagrają
na
flecie
i zaśpiewają. Inni oferowali,
że
ogolą
żołnierzy,
wypiorą i naprawią ich odzież albo coś
im wytatuują. Niektóre z mglistych postaci po
krótkich negocjacjach znikały z
żołnierzami
w
namiotach. Jeszcze inne snuły się po obozie,
wypatrując okazji,
żeby
coś ukraść. Kilka zaś z
tych snujących się po nocy osób miało mordercze
zamiary.
A pośrodku tego wszystkiego, w więzieniu
utworzonym przez pierścień wozów z
zaopatrzeniem, leżał spętany
łańcuchem
Richard i
inni jeńcy, których przywieziono tutaj na turniej
Ja'La dh Jin. Większość jego drużyny stanowili
żołnierze
Imperialnego
Ładu,
ale oni spali we
własnych namiotach.
Niemal w każdym rządzonym przez
Ład
mieście
była drużyna
Ja'La. Ci
żołnierze
grali w to od dziecka, odkąd
nauczyli się chodzić. Oczekiwali,
że
kiedy wojna się
skończy, zostanie im Ja'La. Dla wielu
żołnierzy
Ja'La dh Jin - „Gra o
życie"
- była właśnie kwestią
życia
lub
śmierci
i niemal dorównywała znaczeniem
sprawie
Ładu.
Nawet dla chudej staruchy, która poszła za
imperatorem na wojnę i
żyła
z ochłapów jego
zdobyczy, morderstwo było dopuszczalnym
sposobem zapewnienia zwycięstwa ulubionej
drużynie.
Własna niepokonana drużyna była chlubą każdego
oddziału armii i każdego miasta. Karg, dowódca
odpowiedzialny za drużynę Richarda, również
chciał wygranej. Zwycięski zespół przynosiłby bardziej
namacalne korzyści niż tylko sława.
Odpowiedzialni za czołowe drużyny stawali się
wpływowymi ludźmi. Zwycięscy gracze Ja'La
natomiast byli bohaterami i zgarniali wszelkiego
rodzaju nagrody, w tym legiony kobiet, które aż
się paliły,
żeby
z nimi być.
Richard całe noce spędzał przykuty do wozów z
klatkami, w których przewożono jego i pozostałych
jeńców, za to w trakcie meczów był głównym
rozgrywającym. Miał zaspokoić ambicje dowódcy
Karga i przynieść mu sławę w turnieju, jaki toczył
się w głównym obozie Jaganga.
Życie
chłopaka
zależało od tego, jak dobrze wykona swoją robotę.
Dotąd nie zawiódł zaufania oficera.
Richard od początku miał do wyboru albo
wspomóc wysiłki Karga, albo zginąć w
najokrutniejszy sposób.
Ale miał swoje powody, by współpracować z tym
żołnierzem.
Powody ważniejsze dla niego niż
wszystko inne.
Obejrzał się i zobaczył,
że
Johnrock, przykuty do
tego samego wozu, leży na plecach i mocno
śpi.
Johnrock, niegdyś młynarz, był chłopem jak dąb.
W przeciwieństwie do rozgrywających innych
drużyn, Richard upierał się przy treningach na
każdym postoju. Nie wszystkim jego graczom się
to podobało, ale wykonywali jego polecenia. On i
Johnrock zaś, siedząc w klatce w trakcie podróży
do głównego obozu Imperialnego
Ładu,
analizowali, co mogli zrobić lepiej, wymyślali i
zapamiętywali zasady walki i bez końca
ćwiczyli,
żeby
zyskać na sprawności i sile.
Wyczerpanie najwyraźniej wzięło górę nad gwarem
i ruchem w obozie i Johnrock spał jak dziecko,
nieświadomy,
że
ich reputacja wywabiła z mroku
nocy ludzi, którzy chcieli pozbawić ich drużynę
szans, zanim jeszcze dotarła na turniej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin