rycerze czerni i bieli.txt

(1792 KB) Pobierz
d
JACK WHYTE
RYCERZE
CZERNI
i BIELI
d
d
...nowe pola i nowe łąki.
Mojej żonie Beverley, jak zawsze,
oraz dwom innym kobietom mojego życia,
Jeanne i Holly
d
d
Dobrze nam posłużył ten mit Chrystusa.
papież Benedykt VI
Żaden inny problem naszych czasów nie jest tak głęboko zakorzeniony
w przeszłości.
Raport brytyjskiej Komisji Peela
na temat Palestyny, 7 lipca 1937 roku
Trudno odróżnić fakty od legend (...) Nie znalazłem kompromisu
w kwestii tego, co jest faktem: to zależy od punktu widzenia. Interesujące,
że legenda - z definicji zniekształcająca rzeczywistość - podaje
znacznie wiarygodniejszy przebieg wypadków. Wszyscy są zgodni co
do legendy, lecz nie ma zgody co do faktów.
Michael Coney, The Celestial Steam Locomotive
d
d
Początki
d
d
1
- Pan Hugon!
Gdy wartownicy wyprężyli się i oddali mu honory, nawet ciche
pobrzękiwanie ich zbroi nie wyrwało z zadumy idącego ku nim młodzieńca
o bujnej czuprynie. Zatopiony w myślach szedł powoli ze
spuszczoną głową, a na karku niósł ciężki miecz w pochwie jak jarzmo,
przytrzymując go wyciągniętymi rękami, tak że dłonie zwisały mu
przy rękojeści i ostrzu. W końcu zwrócił uwagę na strażników, którzy
pospiesznie się odsunęli, otwierając przed nim szerokie odrzwia.
Życzliwie skinął głową dowódcy warty i opuścił jedną rękę, drugą
chwytając rękojeść, tak że długi miecz na moment się uniósł, po czym
rycerz pozwolił mu znów spocząć na swoim ramieniu.
- Ćwiczysz, panie? - zapytał retorycznie dowódca straży.
Hugon de Payns przystanął i spojrzał na swój miecz, po czym zatoczył
nim krótki łuk, ściskając oburącz grubą stalową rękojeść i trzymając
broń w wyprostowanych rękach, tak że mięśnie karku i ramion
napięły mu się jak postronki. Puścił rękojeść lewą ręką i swobodnie
obrócił w prawej, aż ostrze znów spoczęło na jego prawym ramieniu.
- Czy ćwiczę? Tak, ale nie mieczem, nie o tej porze. Ćwiczyłem
pamięć... rozmyślając.
Skinął głową dwom pozostałym wartownikom i przeszedł z jasno
oświetlonego słońcem dziedzińca do głównej wieży zamku. Przystanął,
nic nie widząc w ciemności, po czym, znowu spoważniawszy,
wszedł do ogromnej sali. Nie odrywając oczu od posadzki, wydłużył
krok.
Większość młodych ludzi w jego wieku z dumą obnosiłaby się
z takim wspaniałym mieczem, którego śmiercionośne piękno dodawałoby
im blasku, Hugon de Payns po prostu niósł go do swojej kwatery.
Przeszedł obok grupki kolorowo odzianych i rozchichotanych
młodych kobiet zbitych w gromadkę w kącie pokoju, nawet ich nie
zauważając, pomimo ich pełnych podziwu spojrzeń i pozdrowień, jakimi
niektóre go powitały.
Nie dostrzegł również wysokiego, barczystego mężczyzny, który
szedł prosto na niego. Mężczyzna przystanął i unosząc brwi ze zdziwienia,
powoli podniósł rękę i się usunął. Dopiero gdy złapał Hugona
za ramię, młodzieniec zdał sobie sprawę z jego obecności i odskoczył,
chwytając za pochwę. Gdy jednak zauważył, z kim ma do czynienia,
zaczerwienił się.
- Pan Saint-Clair! Proszę o wybaczenie. Ja... się rozmarzyłem.
Podniesiona dłoń tamtego była sygnałem dla uzbrojonego strażnika,
żeby pozostał na miejscu. Kąciki ust olbrzyma rozciągnęły się
w uśmiechu, a może grymasie.
- Dało się zauważyć - burknął donośnym, grzmiącym basem. -
Jednak mimo poważnych trosk, młodzieńcze, człowiek zawsze powinien
się starać zważać na otoczenie. O czym marzyłeś, oddalony o tak
wiele mil?
- O niczym, panie... Najmocniej przepraszam. Powtarzałem w myślach
przemowę na jutrzejsze zgromadzenie. Muszę się wiele nauczyć.
- Ach tak, odpowiedzi. Istotnie, jest jak mówisz. Szczególnie dla
młodego człowieka o twojej pozycji. Miałeś jednak najlepszych nauczycieli
i wiem, że byli zadowoleni z twoich postępów. - Popatrzył
na ciężki miecz o długiej klindze. - A po co ci ten miecz, synu? Czy
lepiej zapamiętujesz materiał z bronią w ręku?
Hugon z lekkim rozbawieniem spojrzał na miecz.
- Nie, panie, wcale nie. Chciałem się przejść po blankach i poćwiczyć,
ale nie doszedłem tam. Po prostu spacerowałem... myśląc
o czekającym mnie zadaniu i ćwicząc przemowę.
- No cóż, chyba dobrze wykorzystałeś czas, tym bardziej że niewiel-
e go zostało do próby. Dokąd więc idziesz?
- Wracam do mojej kwatery, panie, pozbyć się tego. - Hugon
wskazał miecz.
- Lepiej daj mi go i przejdź się ze mną. - Saint-Clair niedbale rzucił
broń uzbrojonemu strażnikowi stojącemu kilka kroków za nim, każąc
mu pozostać i popilnować jej. Gdy mężczyzna w kolczudze skłonił
się i cofnął, Saint-Clair znów odwrócił się do młodzieńca. - Właśnie
szedłem na miejsce twojej próby, chodźmy więc razem. Jako protektor
i suplikant możemy obaj znaleźć pożywkę dla myśli.
Hugon de Payns miał wrażenie, że w głębokim głosie mężczyzny
słyszy lekkie rozbawienie, lecz nabożny podziw dla tego człowieka nie
pozwalał mu uwierzyć, że Saint-Clair mógłby po prostu żartować, tak
więc tylko skinął głową, znów spuszczając wzrok, tym razem pokornie.
Szedł pół kroku za nim, zbyt zaskoczony i niepewny, żeby spróbować
coś powiedzieć. Hugon był osiemnastolatkiem, wyrośniętym jak na
swój wiek i zwykle optymistycznie nastawionym, lecz oszołomiła go
sława i pozycja mężczyzny, z którym teraz spacerował - niewątpliwie
najsłynniejszego i najbardziej imponującego człowieka, jakiego poznał.
Nie oglądając się na swego chrześniaka, Saint-Clair dotknął dłonią
jego karku i łagodnie popchnął go naprzód, aż zaczęli iść ramię
w ramię.
-Twój ojciec mówił mi, że pokłada w tobie wielkie nadzieje -
stwierdził Saint-Clair, uwalniając chłopaka z żelaznego uścisku. -
Wiedziałeś o tym?
Hugon pokręcił głową, przełykając ślinę, jakby coś stanęło mu
w gardle.
- Nie, panie - rzekł głosem ledwie głośniejszym od szeptu.
- No tak, tak myślałem. Cóż, przyjmij tę wiadomość ode mnie.
On jest z ciebie bardzo dumny. Myślę, że dumniejszy niż ja z któregokolwiek
z moich własnych synów, chociaż nawet ich lubię. Jednak
jak większość ojców, pewnie ci tego nie okazuje, zakładając, że o tym
wiesz, ponieważ jesteś jego synem i tak bardzo podobny do niego... -
Urwał i spojrzał bystro na Hugona. - Byłeś już tutaj, prawda?
Przystanęli na szczycie szerokich marmurowych schodów, które
spiralą opadały z piętra znajdującego się wyżej. Hugon skinął głową.
- Tak, panie. Dwukrotnie.
- Dwukrotnie, oczywiście. Wiedziałbym, gdybym tylko się zastanowił.
Twoje pierwsze wezwanie i pierwsze wyniesienie. Chodźmy
więc, niech to będzie trzeci raz.
Wielkolud zaczął schodzić. Hugon podążał pół kroku za nim,
wciąż nie mogąc uwierzyć, że naprawdę idzie i rozmawia ze Stefanem
Saint-Clair, a ten wielki rycerz rozpoznał go i zapamiętał. Jeden
z najsławniejszych rycerzy chrześcijaństwa miał wielu chrześniaków,
a młody Hugon de Payns, chociaż od dwóch lat pasowany rycerz,
na razie nie dokonał niczego, co wyróżniłoby go z tłumu takich jak
on. Co prawda Saint-Clair specjalnie przybył do Payns, aby oficjalnie
wystąpić w roli jego protektora podczas mającego się odbyć zgromadzenia
- czymkolwiek miało ono być - ale Hugon wiedział, że wielki
rycerz i tak by tu przybył pod byle pretekstem. On i ojciec Hugona,
baron de Payns, od dziecka byli najlepszymi przyjaciółmi, a ich przyjaźń
była całkowicie niezależna od czynników fizycznych i geograficznych
czy chwilowej rozłąki. W rezultacie nie tracili żadnej okazji, by
spędzić ze sobą trochę czasu.
Ostatnio spotkali się dwa lata temu, kiedy Saint-Clair niespodziewanie
pojawił się w Payns w towarzystwie swojego patrona, niegdyś
zwanego Wilhelmem Bękartem, lecz wówczas będącego zarówno księciem
Normandii, jak Wilhelmem I, królem Anglii. Ci dwaj wielcy
ludzie wracali do domu z Normandii, choć raz mając trochę czasu dla
siebie, i król zażyczył sobie zobaczyć rodzinny dom rycerza w Andegawenii.
Ich droga wiodła w pobliżu Payns, Saint-Clair więc przywiózł
władcę w odwiedziny do swego przyjaciela, wiedząc, że spotkali się już
kiedyś - w 1066 roku, kiedy Wilhelm najechał Anglię.
Tymczasem król zginął, spadłszy z konia, a tron Anglii objął jeden
z jego synów, Wilhelm II Rudy, zwany tak ze względu na kolor
włosów i ognisty temperament. Według raportów przychodzących
z Anglii, Rudy był potwornym tyranem, znienawidzonym przez
wszystkich, lecz Saint-Clair, jako bliski przyjaciel jego ojca, zdobył
jego akceptację i zaufanie, co udało się niewielu dawnym ulubieńcom
starego króla.
Hugon wcale się nie dziwił, że nowy król Anglii darzy szacunkiem
wielkiego rycerza, gdyż Saint-Clair miał nieskazitelną reputację i posturę
godną swej pozycji. Nawet stojąc schodek niżej od młodzieńca,
był od niego wyższy prawie o całą dłoń. W wieku czterdziestu
dwóch lat był jeszcze niemal w pełni sił, przewyższając większość ludzi
nie tylko wzrostem, ale i zaletami ducha. I oto był tu, w Payns, we
własnej osobie, aby uhonorować syna swego najlepszego przyjaciela
i upamiętnić jego wyniesienie. Co - jak powiedziano Hugonowi -
było ogromnym zaszczytem. On jednak przyjął tę wiadomość z pewną
rezerwą, ponieważ nie miał pojęcia, nawet teraz, czym jest to wyniesienie
i do czego uprawnia. Oznajmiono mu tylko z wielką powagą,
że choć obecnie nic dlań nie znaczy, będzie niezwykle ważne dla jego
przyszłości.
Kiedy po raz pierwszy usłyszał, jak jego ojciec używa tego określenia
- wyniesienie - dźwięk tego słowa wydawał się niezwykle donośny,
a emfaza, z jaką zostało wymówione, jeszcze pogłębiała to wrażenie.
Było to przed dziewięcioma miesiącami i Hugon natychmiast
zapytał, co oznacza to słowo, lecz odpowiedź barona była wymijająca.
Lekko poczerwieniał, usiłując zbyć pytanie machnięciem ręki, i nie
chciał powiedzieć nic poza tym, że Hugon dowie się w odpowiedniej
chwili. Tymczasem jednak musi się przygotować, gdyż będzie to najważniejsza
chwila w jego życiu. Te słowa barona uciszyły syna, który
dotychczas uważał, że nie ma niczego ważniejszego od jego pasowania
na rycerza. Wkrótce jednak si...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin