T.5 Zabij mnie znów (Tom Douglas 05).pdf

(2789 KB) Pobierz
Prolog
Padało,
kiedy
po mnie przyszli. Patrzyłam przez okno. Pękate krople deszczu ściekały strużkami po
odbiciu mojej bladej twarzy. Żałowałam swoich impulsywnych decyzji, choć gdy je podejmowałam,
wydawały mi się słuszne, i rozmyślałam o tym, co dalej wydarzy się w moim życiu.
Kiedy
rozległo się pukanie do drzwi, nie sprawdziłam nawet kto to. Zdawało mi się, że wiem.
Wybaczył mi. Pobiegłam do drzwi i otworzyłam je na oścież, uśmiechając się do swojego gościa,
aby mu pokazać, jak się cieszę.
Natychmiast
wiedziałam, że to nie jest osoba, której się spodziewałam. Poczułam, jak moje ciało
przeszywa nagła fala paniki. Próbowałam zamknąć drzwi, ale było za późno. Za drzwiami pojawiła
się druga twarz, pod każdym względem taka sama jak pierwsza. Te same rysy, te same policzki
błyszczące jak u cherubinów, odbijające światło z przedpokoju.
Popatrzyłam
na
identyczne chińskie maski i nogi prawie się pode mną ugięły. Plastik był gładki,
w żółtawym odcieniu cery, a puste oczodoły w kształcie diamentów ujawniały obecność
wpatrujących się
we
mnie ludzkich źrenic.
Nie
zdążyłam nawet krzyknąć. Odziana w rękawiczkę dłoń wyrwała się w moją stronę i chwyciła
mnie za gardło, zaciskając się mocniej i mocniej, aż poczułam, że zaraz zemdleję. „Po co tu przyszli?
Czego ode mnie chcą?”.
Mówili
cicho, bez
akcentu charakterystycznego dla lokalnych oprychów, którego się spodziewałam.
W jakiś sposób poczułam się
przez
to jeszcze gorzej. Przyszli tu w konkretnym celu, a ja nie miałam
pojęcia w jakim. Nie odzywali się do mnie. Mówili do siebie, jakby w ogóle mnie tu nie było.
Naglący ton w ich głosach kłócił się z uśmiechami na maskach. Całe moje ciało zjeżyło się
z przerażenia.
Widziałam zęby
pierwszego
z mężczyzn pomiędzy
czerwonymi
ustami maski. Były zaciśnięte, jak
gdyby wysiłek związany z duszeniem mnie jedną ręką przerastał go. Widok dwóch zestawów warg –
ludzkich, cielistych, pomiędzy sztywnymi, plastikowymi – zmroził mi krew. Mimo to wciąż nie
mogłam przestać przyglądać się masce i ledwie widocznemu pod nią człowiekowi.
Drugi
mężczyzna chwycił moje ręce i zawiązał mi je za plecami czymś twardym i zimnym, co
wżynało mi się w skórę. A potem między zęby włoży mi knebel, wpijający mi się w kąciki ust,
drażniący moją skórę szorstkim materiałem.
Dwaj
mężczyźni znów się odezwali, ale ich słowa rozmyły się w mojej głowie, były właściwie
tylko szumem.
Patrzyłam,
jak
pierwszy wchodzi do przedpokoju. Oddalając się od nas, ściągnął maskę. Nie
zauważył, że widzę jego odbicie w lustrze. Zdałam sobie sprawę, że fakt, iż widziałam jego twarz
i że już wszędzie ją rozpoznam, może okazać się moją zgubą. Szybko spuściłam wzrok, w nadziei, że
żaden z mężczyzn nie dostrzegł, jak patrzę i zapamiętuję wydatne rysy i lekko haczykowaty nos.
Strach na zawsze wtopił w moją pamięć każdy szczegół. Była to twarz, której nigdy nie zapomnę.
Drugi
mężczyzna, z maską wciąż na twarzy, odwrócił mnie do siebie.
– A
teraz
sobie poczekamy – powiedział.
1
Ś
RODA
Hol
ośmiopiętrowego biurowca zalewało jaskrawe światło, które podkreślało jedynie
nieprzeniknioną czerń parkingu znajdującego się na zewnątrz. Recepcjonistka poszła już do domu,
ale Maggie Taylor nadal stała w środku, za szklanymi drzwiami i wyglądała w noc. Zerknęła przez
ramię na windę, na próżno czekając, aż czerwona lampka zmieni kolor i rozpocznie się odliczanie.
Może drzwi otworzą się i wyjdzie z nich kolejna osoba, która zasiedziała się w pracy i chętnie
przejdzie z Maggie przez opustoszały parking, po pustym odcinku ciemnego asfaltu prowadzącym
w otchłań,
gdzie
gdzieś poza zasięgiem wzroku stało jej auto.
Komunikaty
pogodowe były dla wszystkich doskonałą wymówką, aby wcześniej wyjść z pracy,
przez co Maggie miała wręcz pewność, że nikt nie przyjdzie jej na ratunek. Była na siebie wściekła,
iż została tak długo w pracy, choć doskonale wiedziała, że nic nie budzi w niej większego niepokoju
niż wielki, pusty budynek, w którym panuje grobowa cisza.
Szmer
za plecami sprawił, że włosy na rękach stanęły jej dęba. Zanim zdołała się odwrócić, poczuła
czyjąś dłoń u nasady pleców. Odwróciła się gwałtownie i odetchnęła.
– Jezu,
Frank! Nie
skradaj się tak do ludzi. Prawie umarłam
ze
strachu.
Pół
metra
za nią stała drobna sylwetka Franka Denmana. Uśmiech
na
jego smukłej twarzy był
podszyty poczuciem winy.
Przepraszam, Maggie
– powiedział, spuszczając wzrok. –
To
przez te przeklęte creepersy.
Kupiłem je, bo są wygodne i dodają mi kilka centymetrów, ale na twardej podłodze ledwie je
słychać.
Mogła się
jedynie
do niego uśmiechnąć. Już raz uratował jej dziś skórę, a poza tym to nie była jego
wina, że łatwo ją spłoszyć. Był cichym, sympatycznym mężczyzną, który zawsze zdawał się
całkowicie niewzruszony okropnymi ludźmi, z jakimi czasem musiał się stykać.
– Dlaczego
tu
stoisz? Wzdrygasz się na myśl o wyjściu na zimne, wieczorne powietrze?
Spodziewałbym się, że pobiegniesz w te pędy do tego swojego fantastycznego faceta, o którym bez
przerwy opowiadasz.
O
Boże, naprawdę tyle o nim mówię? – zapytała z grymasem
na
twarzy. – Przepraszam. Straszna
ze mnie nudziara.
Frank
należał do nielicznej grupy osób, które Maggie poznała nieco bliżej, kiedy przeprowadziła się
do Manchesteru siedem tygodni temu. Jako adwokat nieraz korzystała z opinii psychologa, by
stwierdził niepoczytalność u tego czy innego klienta. Czasem jedli też wspólnie lunch. Potrafił
świetnie słuchać –
bez
wątpienia był to u psychologa
ogromny
atut.
– Chodźmy. A może włos
ci
się jeży przez naszego uroczego klienta?
Nie
chciała się przyznać nawet przed Frankiem, jak
bardzo
ich wspólny klient wytrącił ją
z równowagi. Zajmowanie się ludźmi jego pokroju należało wprawdzie do jej obowiązków, nie była
jednak przyzwyczajona do przestępców, którzy upadli tak nisko jak ten.
– Chodź – powiedział Frank. – Odprowadzę cię
do
samochodu.
Chwycił
za
klamkę, otworzył drzwi i oboje wyszli na cichy parking.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin