James Sophia-Porwanie Cassandry.pdf

(908 KB) Pobierz
Sophia James
Porwanie Cassandry
Tłumaczenie:
Krzysztof Puławski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Londyn, czerwiec 1851 roku
Mężczyzną, który właśnie schodził po szerokich schodach, prowadzących do sali balowej de
Clare’ów, był Nathaniel Colbert.
Cassandra Northrup wiedziała, że to nikt inny, tylko właśnie on. Myślała o tym z lękiem i zarazem
ulgą. Ten sam wzrost i budowa, czarne włosy, obecnie krótsze, ale równie ciemne, a także identyczny
chód. Obok niego szedł lord Hawkhurst, dziedzic fortuny Athertonów, i śmiał się z jakiejś uwagi
Colberta. Patrzyła na nich z niedowierzaniem, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie. Dlaczego
pojawił się właśnie tutaj, w dodatku tak elegancko ubrany? To nie miało najmniejszego sensu
i zakrawało na ironię losu.
Zacisnęła drżące palce na małym wisiorku z kawałka ceramiki, który niezmiennie nosiła na szyi,
czując, jak krew zaczyna coraz mocniej dudnić w jej uszach. Czego może się teraz spodziewać?
Wolno i ostrożnie rozłożyła wachlarz, tak że zakrył pół twarzy, i odwróciła się w inną stronę.
Wiedziała, że musi stąd wyjść, zanim Nathaniel ją zauważy. Ucieczka nie była jednak łatwa i prosta.
Maureen ścisnęła jej ramię i Cassie ucieszyła się, że ma w niej wsparcie.
– Pobladłaś, moja droga. Źle się czujesz?
– Nie – odparła. Nawet siostra nie wiedziała dokładnie, co wydarzyło się parę lat temu na
południu Francji, bo udręczona wstydem Cassie wolała na ten temat milczeć. – Nic mi nie dolega.
– A jednak jesteś bardzo blada.
Szok powoli mijał i poczuła, że zaczyna odzyskiwać siły. Pomyślała, że to wątpliwe, by Colbert
rozpoznał ją na pierwszy rzut oka, i dlatego nie należy wpadać w panikę, lecz raczej wyjść przy
najbliższej nadarzającej się okazji, tak by w przyszłości nie budzić podejrzeń socjety i nie
prowokować plotek.
Przyszłość. Samo to słowo budziło w niej grozę. Co się stanie, jeśli jednak Nathaniel ją dostrzeże?
Czuła się tak, jakby zamiast sukni balowej miała na sobie te rzeczy, które nosiła przy spotkaniu
z Colbertem. Ogarnął ją żal na myśl o tym, co między nimi zaszło.
Wiedziała, że musi być silna i zachować spokój. Za chwilę przejdzie dalej w stronę tłumu, cicho
i spokojnie, żeby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Przecież, tłumaczyła sobie, doskonale
opanowała sztukę kamuflażu w towarzystwie; w ciągu chwili potrafiła wtopić się w barwny tłum.
Dzięki temu przetrwała, a nawet znowu należała do tego grona przestrzegającego konwenansów,
określonych zachowań i zasad.
Nawet suknia podkreślała jej niechęć do obnoszenia się ze sobą – prosta, niewyróżniająca się,
w stonowanym szaroniebieskim kolorze. Obok można było zobaczyć panie w żółciach, różach czy
błękitach, z koronkami i falbankami zdobiącymi staniki lub rąbki ich sukni, dla których ona stanowiła
doskonałe tło. Jeśli chciała się ukryć w towarzystwie, to zakładała szarą żałobną suknię, która
dostatecznie odstraszała wszystkich ciekawskich.
Minęło kolejnych pięć sekund, potem jeszcze pięć, i Cassie poczuła się bezpieczniej, ale wciąż
przesuwała się w stronę kolorowego tłumu, w który chciała się wtopić. Wszystko jest w porządku,
powtarzała sobie. Wszystko dobrze.
Uważnie przebiegła wzrokiem po sali i ku swemu zadowoleniu, nigdzie nie spostrzegła Colberta.
– Nie powinnam była tu przychodzić – zwróciła się do siostry. – Sama najlepiej dajesz sobie radę.
Nie potrzebujesz mojej pomocy.
Maureen zaśmiała się, słysząc te słowa.
– Ja też nie znoszę balów, ale pan Riley nalegał, żebyśmy przyszły obie. W dodatku cel tego spędu
towarzyskiego jest szczytny.
– Tak, ale do tej pory się nie pokazał, więc wątpię, by zauważył moją ewentualną nieobecność.
Cassandra chciała koniecznie opuścić salę balową. Zaczynało jej brakować powietrza. Pokochała
Nathaniela Colberta całym swoim udręczonym sercem. Myśl o tym, co kiedyś się wydarzyło,
sprawiła, że znowu wpadła w odrętwienie. Nie, nie może się poddać. Nie teraz…
Przywołała uśmiech na twarz i udawała, że słucha siostry, która zachwycała się sukniami, balem
i drzewkami w donicach, ustawionych koło orkiestry, tak że miało się wrażenie, iż występuje ona
w górskiej grocie. Świat fantazji jest lepszy niż ten rzeczywisty, pomyślała Cassie. Dzięki niemu
możemy zostawić za sobą problemy, ten cały chaos i brud rzeczywistości. Na balu otaczali ją ludzie,
których największym problemem było to, w czym pokazać się na przyjęciu albo jak wydać majątek
odziedziczony po którymś z bogatych krewnych.
Nagle z góry dobiegł dziwny dźwięk. Cassie zadarła głowę i dostrzegła rozchybotany żyrandol
z czterema wielkimi ramionami, na których znajdowały się liczne świece. Czyżby znaczyło to, że za
chwilę się urwie? Serce zabiło jej mocno, a w ustach zaschło. Rozejrzała się dookoła, chcąc
sprawdzić, czy ktoś jeszcze to zauważył. Wprawdzie jak zacznie krzyczeć, wszyscy zwrócą na nią
oczy, ale mimo to nie mogła zlekceważyć tego, co mogło się stać, jeśli w porę nie ostrzegłaby
rozbawionych gości.
– Uwaga! Żyrandol zaraz spadnie! – zawołała.
Gwar natychmiast ucichł. Ludzie spojrzeli w górę, a potem rozpierzchli się na boki. Kilka
rozplotkowanych dziewcząt nie zdążyło w porę uskoczyć i żyrandol zahaczył o nogę pięknej
blondynki. Dziewczyna krzyknęła z bólu. Cassie pospieszyła w jej stronę i prawie nad nią zderzyła
się z kimś. Tuż koło niej stanął Nathaniel Colbert!
Dostrzegła niepohamowaną wściekłość w jego szarych oczach, z lekkim błękitnym akcentem.
Poczuła, że jest bliska paniki, jednak nie uciekła wzrokiem od jego twarzy naznaczonej blizną, do
której powstania się przyczyniła. Gdy widziała Nathaniela po raz ostatni, w miejscu blizny ziała
rana, z której krew leciała strumieniem na jego białą koszulę. Cassie zapragnęła jej delikatnie
dotknąć i w ten sposób wyrazić żal z powodu tego, co kiedyś się stało. Wiedziała jednak, że nie
powinna tego robić, gdyż Colbert czuje się przez nią zdradzony, oszukany.
Sama jego obecność podziałała na nią elektryzująco, ale trudno było nie zwrócić uwagi na jęki
dziewczyny, która oszołomiona i zbolała leżała na podłodze, mając nogę przygniecioną żelaznym
ramieniem żyrandola. Cassie uznała, że jej prywatne sprawy muszą zaczekać, i przykucnęła przy
poszkodowanej. Dokładnie zbadała krwawiącą nogę, nie zważając na to, że plami dół swojej sukni.
– Nie ruszaj się – poleciła. – Chyba nie jest złamana, tylko zraniona.
– Czy… czy umrę? – spytała zaszokowana dziewczyna, mocno łapiąc Cassie za rękę.
– Nie, tylko trzeba zatamować krwawienie – odparła spokojnie. – Człowiek może stracić nawet
dwadzieścia procent krwi, ale nie zdziw się, jak poczujesz, że robi ci się zimno.
W tym momencie Colbert wbił w nią lodowate spojrzenie i pod jego wpływem Cassie ogarnął
chłód.
– A… a ile już straciłam? – zapytała dziewczyna, z trudem łapiąc oddech.
Wyglądało na to, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności noga trafiła pod wygięcie ramienia
żyrandola i poraniły ją tylko wykute z metalu liście, które je oplatały.
– Coś koło tego, więc lepiej zachowaj spokój.
Dziewczyna jęknęła, jeszcze bardziej przestraszona.
– Myślę, że nie jest tak źle, panno Forsythe – odezwał się Colbert.
Przez wiele lat ten głos powracał do Cassie, nawiedzając ją we snach. Jednak po raz pierwszy
słyszała Colberta mówiącego po angielsku. Okrągłe samogłoski i maniera wskazywały na
przynależność do wyższych sfer. Chociaż wcale tego nie chciała, serce zabiło jej mocniej na ten
dźwięk.
– Łydka jest mocno przecięta, więc trzeba…
Kątem oka Cassie dostrzegła jakiś cień, a potem nagle otoczyła ją ciemność.
Sandrine Mercier? W dodatku mówiąca doskonale po angielsku? Nathaniel patrzył na kobietę
powaloną przez kawałki wykruszonego sufitu i zastanawiał się, jaka nowa zdrada może się kryć za
tym spotkaniem. Jakie kolejne kłamstwa?
Leżała na boku, rzęsy wydawały się dłuższe, niż zapamiętał, obecnie miała krótsze włosy, ale
bardziej lśniące. Wciąż była bardzo szczupła, lecz w ciągu paru lat rozkwitła i stała się prawdziwą
pięknością.
Do licha! Chciał wstać i odejść, ale obudziłoby to podejrzenia, a przy specyfice jego pracy nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin