Adolf Dygasiński - Wilk, psy i ludzie.pdf

(328 KB) Pobierz
Wilk, psy i ludzie. W puszczy.
Wilk, psy i ludzie
Adolf Dygasiński
Drukarnia Granowskiego i Sikorskiego, Warszawa, 1898
Pobrano z Wikiźródeł dnia 23.05.2016
WILK, PSY I LUDZIE.
I.
 Witajcie
mi, witajcie Nadnarwiańskie lasy! Wasza woń i
świeżość zdaje się jeszcze pieścić i upajać mnie dzisiaj, choć
już dwadzieścia lat temu, jak was pożegnałem. Obraz boru, jak
wszedł w duszę, tak w niej pozostał ze wszystkiemi
szczegółami. I oto widzę przed sobą reprezentantkę naszej
szpilkowej roślinności, sosnę. U dołu niema ona gałęzi, jest
wysokopienna,
czerwonawa,
leni
się
cieniutkiemi
warstewkami, jakby pieniążkami, rozrzuca swą korę dokoła.
Wyżej, pokryta jest sękami i sęczkami; w górze nosi koronę,
jak jeleń, rozsochatą, rzadką w konary, pomiędzy któremi
wysoko czernieje gniazdo wronie, jastrzębie lub krucze.
Przysiada ją niekiedy zielona jemioła, co ku dołowi opuszcza
kołpak swych liści, tak żywo połyskujących, bo na cudzej
wypasionych skórze. Przy ziemi sterczą korzeniska, leży
mnóstwo szyszek, oraz igieł, tych materyałów budowlanych dla
mrówek. Z tych owadów jedne oto dźwigają taką igłę,
rozparłszy się całemi siłami jak dwa mocne chłopy; inne
odbywają staranne poszukiwania w szyszkach, zalazłszy w
każdy ich zakątek, a inne wybrały jeszcze uciążliwszą podróż
het ku wierzchołkowi drzewa. Alić przyleciał piękny, pstry
dzięcioł, lekko przysiadł na drzewie, okiem bystro objął
pozycyę i zaczął tu swoje gospodarstwo. Strach wielki wśród
pracowitego narodu mrówek. Każde stworzenie zna swoich
nieprzyjaciół, umie ich dopatrzeć, dosłyszeć, zwietrzyć. Więc
te, które były blizko podstawy sosny, czemprędzej na ziemię
schodzą, niektóre chronią się na szczyt drzewa i na jego
gałęzie, a inne chcą oszukać nieprzyjaciela i chowają się w
kryjówkach pod korą. Daremnie! Dzięcioł należy do
drapieżników jawnie napadających na swą zdobycz. Krzyknął
głośno — raz — drugi raz... potem dziobem stuka, jak
młodem
[1]
, wali w korę. Strach wielki pada na ukryte owady,
ten huk ogłusza je strasznie i prawie że pozbawia przytomności
umysłu; wyłażą na wierzch, przerażone, zaczynają zmykać; ale
cóż im to pomoże wobec dzięcioła? Wiewiórka, przestraszona
zgiełkiem, wyskoczyła także jak bomba z dziupli swojej;
podskakuje, niby piłka rzucona, lub sunie w górę zręczniej od
dzięcioła; zadarła swój ogonek, zasiadła na dwóch łapkach i
ciekawem okiem przygląda się dzięciołowej pracy.
 Przy
jednem drzewie tyle istot żywych, choć wszystkich
policzyć nie zdołamy przecież. I ćmy i pajączki, i chrząszczyki
świat tu sobie założyły. Było im dobrze, bezpiecznie,
przyjemnie wśród żywicznej woni, aż po chwilę, kiedy
nieprzyjaciel wytropił schronienie, zniszczył rodzinne gniazda
i rozrzucił je, a założycieli rodzin pozabijał, porozpędzał na
cztery wiatry. Nie w prostym kierunku, ale dookoła jak szruba,
mknie dzięcioł w górę, nurtuje wszędzie państwo owadów.
Taki zły, choć taki piękny: szaty jego jaśnieją i szkarłatem, i
jedwabistym połyskiem! Podchodzi ku szczytowi; wiewiórka
parsknęła i dzięcioł odleciał do innej sosny; on także boi się
widać kogoś.
 W
gęstwinie świerku, po jego szarej korze, między
powyginanemi gałązkami, uwija się całe stado popielatych i
modrych sikorek, tych kolibrów naszych krajowych; piszczą i
szczebiocą sobie zcicha, jakby wiodły poufną jakąś dysputę, a
przytem prowadzą zawzięte łowy na komary poszukujące
cienia, na świętojańskie robaczki, sprężyki i t. d. Stary świerk
stoi, niby na kopcu, na stosie swych opadłych i uwiędłych
szpilek; niedaleko wyrosło kilku synów jego, którzy podobni są
do małych gotyckich wieżyczek, otaczających wielką
wysmukłą wieżę w tymże stylu.
 A
dalej czerni się gąszcz młodego drzewstwa, które
przysłoniło ziemię swoim parasolem, tak, iż się tu nie przedrą
promienie słoneczne i przeto na ziemi gdzieniegdzie tylko
kępka wysokiej trawy porasta. Zimą przez gąszcz ten
przechodzi główny trakt zwierzyny. Tędy sunie zając, a za nim
trop w trop lis ściga; tutaj wilki zbierają się na wiece; tu
odyniec zakłada legowisko, spodziewając się wytchnienia
przed ludzką napaścią. I zwinna kuna przemyka się tędy, i
sarna goni pierzchliwa. Historyę nocy może każdy odczytywać
w zimowy ranek ze śladów, które mieszkańcy lasu zostawili po
sobie na śniegu.
 Idziesz
dalej, a po drodze furknie ci przed nogami z
krzykiem drozd, albo się zerwie wrzaskliwa sójka. Wobec
wspólnego wroga, wszystkie żywe istoty lasu mimowolnie
wchodzą w związek solidarny. Gdy sójka wrzaśnie, wtedy ma
się już na baczności i zając zaspany pod krzakiem, i wiewiórka
na gałęzi, i motyl się z kwiatka porywa.
 Kończy
się gęstwina szpilkowej młodzi; widać porębę. Z
poręby można się już niebu dobrze przypatrzeć. Słońce świeci
tu i przygrzewa. Na słońce wychodzą z lasu węże i jaszczurki,
aby się w porębie wylegiwać, o południu zaś gromadzi się
wszelki owad leśny, wzdychający do jasnych promieni światła.
Brzęczą tu rozmaite muszki; ważki i szklarze bujają w
powietrzu; motyle przelatują to górnym, to dolnym szlakiem
— białe, szare, niebieskie, żółte, duże i małe. I bezskrzydle
mrówki, zielone pająki i czarne szczypawki, siedmiokropki
albo biedronki — krzątają się raźno. Koniki polne hasają,
skaczą; świerszcz przygrywa do tańca, do zabawy powszechnej.
Pod wpływem promieni słonecznych zrodziła się chyba energia
i uczucie szczęścia organizmów. Więc nie dziw, iż w dzień
biały, ciepły — panuje ruch tak powszechny. Wszystko się
kształci, doskonali, wzrasta, każde stworzenie używa życia, jak
umie.
 Niema
kwiatka, w którymby jakiś owad nie pracował; gęsta
trawa wstrząsa się od ruchu drobnych stworzeń, które chyłkiem
i milczkiem pełzają po samej ziemi. Osy, szerszenie, trzmiele
brzęczą. Czasem jak kula, wypada z gąszczu drobna, szara
ptaszyna, pogoni za motylem, schwyci go i znika. Niech się tu
pokaże człowiek, koń, sarna, w ogóle większe jakie stworzenie,
a w mgnieniu oka opadną je krwi chciwe gzy z wielkiemi
oczyma, wpiją się w ciało i raczej śmierć przeniosą nad
porzucenie swej ofiary.
 Nastrojona
wyobraźnia ludzka nie zawsze w duchu prawdy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin