Joanna Opiat-Bojarska - Anna Rogozińska (tom 2) - Zaufaj mi, Anno.pdf

(1458 KB) Pobierz
Niebezpieczeństwo jest piękną rzeczą,
jeśli się jej świadomie poszukuje.
Ernest Hemingway
ROZDZIAŁ 1
45 dni do walentynek
Z trudem wciąga nosem kolejne porcje powietrza. Mieszanina gazów
i aerozoli jest bladozielona. Mógłby przysiąc, że widzi dwuatomowe
cząsteczki tlenu, krążące wśród azotu. Zachwycałby się nimi dłużej,
gdyby nie rosnąca temperatura otoczenia.
Bladozielona chmura drażni jego skórę. Musi koniecznie wyjść na
zewnątrz, by uniknąć poparzenia. Dokładnie w tej chwili ruszyć nogą!
Jedną. Zmobilizować organizm. Od czegoś powinien zacząć. Skupić się
i otworzyć balkon, zanim temperatura wzrośnie na tyle, by bez problemu
stopić tytan.
– Powietrza…
Na twarzy czuje języki ognia. W myślach ocenia ich wartość: tysiąc
sześćset stopni Celsjusza. Nie chce otwierać ust i dzielić się tym
odkryciem z kumplami.
W końcu w takiej chwili każdy myśli tylko i wyłącznie o sobie.
Skupienie. Prawa noga unosi się i opada kilkadziesiąt centymetrów
dalej. Po chwili dołącza do niej lewa. Znowu prawa. Dłoń z wysiłkiem
poszukuje celu wyprawy. Klamka, którą chce złapać, bawi się z nim
w „kotka i myszkę”. Za każdym razem kiedy wyciąga rękę, by jej
dotknąć, ona w ostatniej chwili przeskakuje w bok i śmieje mu się
w twarz. Odpowiada rechotem. Jest przecież o wiele inteligentniejszy od
klamki. W końcu ją oszuka. Pomaga sobie drugą ręką i ostatkiem sił
osiąga cel.
Tak muszą czuć się himalaiści w drodze na szczyt.
Kolejna myśl napawa go dumą. Pokonuje swoje granice. Dotyka
niemożliwego. Za chwilę osiągnie swój Mont Everest.
Okno balkonowe się otwiera, a on z bólem głowy robi duży krok.
Zrobiłby jeszcze jeden, ale zatrzymuje go stalowa balustrada.
– Pię…knie tu!
Morska bryza przyjemnie chłodzi rozgrzane policzki. Soczysta zieleń
powala go na kolana. Jest wszędzie. Na dachach, balkonach, parapetach,
podwórku i samochodzie, który stał w miejscu niedozwolonym.
– Grzechu? Co robisz? – dochodzą głosy z wnętrza mieszkania.
Nie potrafi ich rozszyfrować. Są męskie czy damskie? Znajome czy
obce? Czy to ma w ogóle jakieś znaczenie? Nie będzie ich słuchał. Będzie
żył, jak chce, oglądał, co chce, i wdychał, co wdycha.
Kuca i z bliska przygląda się balkonowej posadzce. Nigdy nie widział
takiej trawy. Puszystej jak pianki marshmallows.
– Grzechu! Chodź tu!
Nie wie, dokąd miałby iść, bo nie wie, gdzie się znajduje. Zagubił
pojęcia „tu” i „tam”. Dobrze mu z tym. Przyjemnie i pięknie. Tak właśnie
odczuwa słowo „relaks”.
Trawa rośnie nawet na krawędzi balustrady. Intensywna zieleń
zachęca, aby się odprężyć. Wytarzałby się w niej.
− Przeprosisz mnie i będziemy kwita, OK?
− Co? – mówi, zdziwiony, bo mężczyzna zadający pytanie pojawia się
w zasięgu jego wzroku.
Nie rozpoznaje go, ale się boi. Tylko czego? Że nieznajomy zadepcze
wypielęgnowaną trawę? Że zużyje jego tlen?
– Przeprosisz mnie, a ja zapomnę…
– Sam się przeproś! – warczy. – Spieprzaj. Zamknij drzwi. Gorąc tu
leci.
Kolejna myśl go zadziwia. Ktoś musi dbać o tę trawę, by w takim
upale zachowała żywy kolor.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin